[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po odsłonięciu kurtyny na scenę wchodził Jerzy Leszczyński jako Komandor Mistrz Zako-nu, cały zakuty w zbroję, która go bardzo drażniła.Po chwili z prawej kulisy wchodziłem ja,również zakuty w zbroję, w długim białym płaszczu z czerwonym krzyżem na plecach i ol-brzymim mieczem w dłoni.Dla dodania sobie powagi podpierałem się tym mieczem jak la-ską, majestatycznie zbliżałem się do swego tronu, by usiąść i przyjąć hołd Komandora, którystał na środku sceny i czekał.Ale zamiast powagi na twarzy Leszczyńskiego  Komandorazauważyłem jakiś dziwny uśmiech, w którym była zapowiedz czegoś zgoła innego niż skła-dania hołdów.Zrobiła się cisza.Po chwili Leszczyński zwrócił się do mnie prywatnie i po-wiedział na cały głos:  Słuchaj, ja bym chciał, żebyś to ty wchodził, a nie twój miecz. Salaodpowiedziała wielkim śmiechem  wyraznie rozróżniłem głośny, tubalny śmiech Konstante-go Ildefonsa Gałczyńskiego, który również był na tej próbie.Leszczyński był uszczęśliwiony,ponieważ dzień bez dowcipu uważał za stracony, a ja, posłusznie  rozbawiony , wyszedłemza kulisy i rozpoczęliśmy próbę na nowo.Tym razem miecz wniosłem trzymając go oburącz.Pewnego dnia Leszczyński, którego garderoba przylegała do tej, gdzie  zakuwałem się wzbroję, krzyknął przez ścianę, żebym przyszedł do niego na chwilę.Natychmiast się tamudałem.Mistrz mnie zapytał:  Słuchaj no, bratku, ile razy przebierasz się w tej sztuce? Od-powiedziałem:  Raz. Mistrz pomyślał i powiedział:  Aha.A ja przebieram się pięć razy, i tow same zbroje. Przestał ze mną rozmawiać i zaczął się charakteryzować.Opuściłem więc je-go garderobę i również zacząłem przygotowywać się do występu.Chrzęst zbroi w obydwugarderobach wskazywał, że przedstawienie zaraz się zacznie.Rzeczywiście, zaczęło się.Leczw którymś obrazie, kiedy wzburzony lud uzbrojony w piki, dzidy i miecze szturmował pałacKomandora, okazało się, że pan Leszczyński jest bez zbroi i że skierowane nań piki odkryłypod sutą opończą nie żelazo, lecz ciało.Odkrył to też siedzący na widowni reżyser, który jak pózniej sam usłyszałem  wpadł do garderoby wielkiego aktora i przerażony tym, co robi,wypiszczał koloraturą:  Panie Jerzy; pan jest.! W garderobie zrobiło się cicho.Mój garderobiany Borkosio, zwany  Bródką , zbladł zdejmując ze mnie srebrną zbroiczkę.W sąsiedniej garderobie rozległ się spokojny głos znany już niejednemu pokoleniu, głos dro-giego birbanta, szaławiły, uroczego człowieka, który z naiwnością dziecka oświadczył zroz-paczonemu reżyserowi:  Aomnicki przebiera się tylko raz.Zechce pan wyjść. Cisza.Trza-śnięcie drzwi.I tak się skończyło moje z Leszczyńskim granie.Wyjechał.Wspominam o tym, bo być może byłem świadkiem ostatniego w dawnym stylu konfliktumiędzy genialnym aktorem a zdenerwowanym reżyserem.Niezależność, geniusz, niechęć doprzymusu pozwoliły panu Jerzemu znalezć rozwiązanie z dawnych czasów, kiedy to na przy-kład jego ojciec, Bolesław Leszczyński, po pewnej scenie w jakimś melodramacie, w którym24 grał z Modrzejewską, obserwowany zresztą tego dnia przez samego Sardou, który specjalnieprzyszedł obejrzeć wspaniałych aktorów grających w jego sztuce, zapytany przez zdenerwo-wanego antreprenera, dlaczego dziś właśnie nie rozegrał tak jak zawsze swojej genialnej Sce-ny, odpowiedział po prostu:  Humoru nie miałem.Być może Sardou nie wzbudził jego sympatii  więc też i nie zagrał.Genialność tamtychwielkich aktorów polegała na osobistej odpowiedzialności i wyborze tematu.Grali z nadmia-ru, z potrzeby serca, z wysokich uniesień, które wynikały także z ich przekonania o koniecz-ności służby dla narodu.Nie znosili przymusu, ponieważ sami chcieli odpowiadać i odpowia-dali za temat, którym interesowali ogół.Tak też i Jerzy Leszczyński, zaprawiając swą replikęironią, wierny był sobie i słowom, które powiedział już swemu przyjacielowi i tłumaczowisztuki, Morstinowi:  Przyznaję ci, że Lope de Vega jest wielkim pisarzem, ale ja się zle czujęw roli tego Komandora, dziwkarza, mistrza zakonu.On mnie nie obchodzi i wolałbym w tejsztuce nie grać.Tak, wolał wrócić do Fredry.Polonezowym krokiem płynąć ku Podstolinie.I  jako ostatnifredrzysta, jak już wspomniałem  poloneza odegrać dzwiękiem Fredrowskich słów.Mówił jejak nikt inny.Oto, co sam pisał o sobie:  Kołyską była mi jakaś stara drewniana buda sufler-ska stąd ta dozgonna przyjazń z suflerem.Pod głowę kładziono role ojca mego i matki, koł-derkę zastępował las lub wolna okolica, zależnie od pory roku.Fredrę, zwłaszcza Ze-mstę, umiałem wcześniej niż pacierz.Wiersze Fredrowskie często plątały mi się z modlitwą.Nie wódz nas na pokuszenie.:, ale dalej już waliłem Fredrę: Ojców moich wielki Boże.W tym miejscu dostawałem od matki tęgiego klapsa  nic nie pomagało, bo schowawszy łe-petynę pod las przekornie kończyłem: Wszak gdy wstąpił w progi moje. itd. i z Fredrąna ustach zasypiałem.25 AKTORSTWO PEANE NAMITNOZCIO Janie Kurnakowiczu nie napisano książki.A szkoda.Ten wielki aktor był fenomenalnąindywidualnością.Ci, którzy znali go ze sceny, wiedzą, jak wielkie wywierał wrażenie.Jegosoczysty, potężny talent ujawniał się szczególnie w rolach pełnych namiętności.Uchodził zaaktora komediowego i wiele takich ról zagrał.Szczyty możliwości osiągnął w dwóch rolachzagranych już po wojnie.Pierwsza  to rola Horodniczego w Rewizorze Gogola, druga  rolaWielkiego Księcia Konstantego w Kordianie Juliusza Słowackiego.Aktor ten, ze starej szkoły realistycznej, nawiązywał w swej twórczości do osiągnięć naj-wyższej rangi w historii naszego narodowego teatru.Szedł drogą wyznaczoną przez najwięk-szych.Wszystkie jego role przykuwały uwagę widza: bogactwo tonów, gestów i portretów,zadziwiająco szeroka panorama pomysłów, które realizował z dokładnością artysty najwyż-szej miary.Skąd czerpał wiedzę o życiu i gdzie się nauczył tak genialnie nią posługiwać, two-rząc galerię swych niezapomnianych postaci? Mówiono o nim, że to instynkt kieruje jegoświadomością.Być może.Jeżeli instynkt pełniąc rolę radaru naprowadzał go bezbłędnie kuzródłom tajemnic ludzkich namiętności, bądzmy wdzięczni naturze, iż tworzy ludzi umieją-cych tak bez reszty i z takim zaufaniem oddawać się potężnej sile instynktu, którego dziełaczynią nas mądrzejszymi i lepszymi.Jan Kurnakowicz urodził się w Wilnie jako syn pracownika kolei [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •