[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Sprzątacie za to z trzech morgów.— A odrabiamy wam za dwadzieścia abo i więcej!— Jak wam krzywda, idźcie se poszukać lepiej!— Nie pójdziem szukać, bo tu jest nasze! Nasze po dziadach pradziadach! — zawołał mocno Antek.Stary uderzył go oczami i nic nie odrzekł, przysiadł przed komin i pogrzebaczem tak dziabał w głownie, aż iskry się sypały — zły był, ognie chodziły mu po twarzy i włosy mu cięgiem spadały na oczy, jarzące jak u żbika.ale się jeszcze hamował, choć ledwie i zdzierżał.Długie milczenie zaległo izbę, że ino te przysapki a dychania prędkie słychać było.Hanka szlochała z cicha i pohuśtywała dziecko, bo skamleć poczęło.— My nie przeciwni ożenkowi, chcecie, to się żeńcie.— A przeciwcie się, dużo o to stoję!.— Ino zapis odbierzcie — dorzuciła przez łzy Hanka.— Zmilkniesz ty, a to, psiachmać, jazgocze cięgiem jak ta suka! — rzucił z taką mocą pogrzebacz w ogień, aż się głownie potoczyły na izbę.— A wy się miarkujcie, bo to nie dziewka wasza, żebyście gębę wywierali na nią!— To czemu pyskuje!— Ma prawo, bo się o swoje upomina! — wrzeszczał coraz mocniej Antek.— Chcecie, to i zapiszcie, ale to, co ostało, odpiszcie na nas — zaczęła cicho kowalowa.— Głupiaś! Widzisz ją, mojem się tu będzie dzieliła! Nie bój się, na wycug do waju nie pójdę.— rzekłem!— A my nie ustąpim.Sprawiedliwości chcemy.— Jak wezmę kija, to wama dam sprawiedliwość.— Spróbujcie ino tknąć, a pewnikiem wesela nie doczekacie.I jęli się już kłócić, przyskakiwać do się, grozić, bić pięściami w stół, wykrzykiwać a wypominać wszystkie swoje żale i krzywdy.Antek tak się zapamiętał i tak rozsrożył, że wściekłość buchała z niego i raz wraz już starego chwytał to za ramię, to za orzydle i gotów był bić.ale stary jeszcze się hamował, nie chciał bijatyki, odpychał Antka, na obelgi z rzadka odpowiadał, bych ino dziwowiska la sąsiadów i wsi całej nie czynić.W izbie podniósł się taki krzyk i zamęt, i płacz, bo obie kobiety płakały i wołały na przemian, a dzieci też wrzeszczały, że Kuba z Witkiem przylecieli z podwórza pod okna.ale nic rozeznać nie rozeznali, bo wszyscy razem krzyczeli, aż w końcu, kiedy im już zabrakło głosu, chrzypieli ino samymi przekleństwami a pogroźbami.Hanka ryknęła nowym, ogromnym płaczem, wsparła się o okap i jęła zalewanym przez łzy, nieprzytomnym głosem krzyczeć:— Na żebrę ino nam iść, we świat.o mój Jezus, mój Jezus!.A jak te woły harowalim i dnie.i noce.za parobków.a teraz co?.A Pan Bóg was pokarze za krzywdę naszą!.Pokarze.Całe sześć morgów zapisali.a te szmaty po matce.te paciorki.to wszystko.i la kogo to? La kogo?.La takiej świni! A żebyś pode płotem zdechła za krzywdę naszą, a żeby cię robaki roztoczyły, ty wywłoko, ty lakudro jedna, ty!.— Coś powiedziała?.— zaryczał stary przyskakując do niej.— Że lakudra i włók ten, to i cała wieś wie o tym.cały świat!.cały!.— Wara ci od niej, bo ci ten pysk o ścianę rozbiję, wara.— i jął nią trząść, ale już Antek przyskoczył i osłonił, i również krzyczeć począł:— I ja przywtórzę, że lakudra jest, włók, ja! A spał z nią, kto chciał, ja!.— wołał nieprzytomnie i gadał, co mu ślina na język przyniesła, nie skończył, bo stary, rozwścieklony już teraz do ostatka, trzasnął go tak w pysk, aż rymnął łbem na oszkloną szafkę i z nią razem zwalił się na ziemię.Porwał się rychło okrwawiony i runął na ojca.Rzucili się na siebie jak dwa psy wściekłe, chycili się za piersi i wodzili po izbie, miotali, bili sobą o łóżka, o skrzynie, o ściany, aż łby trzaskały.Krzyk się podniósł nieopisany, kobiety chciały ich rozerwać, ale przewalili się na ziemię i tak zwarci całą nienawiścią i krzywdami tarzali się, gnietli, dusili.Całe szczęście, że rychło rozerwali ich sąsiedzi i odgrodzili od siebie.Antka przenieśli na drugą stronę i zlewali wodą, tak osłabł z umęczenia i upływu krwi, bo twarz miał porozcinaną o szyby.Staremu nic się nie stało; spencer miał nieco podarty i twarz podrapaną i aż siną z wściekłości.Sklął i powyganiał ludzi, co się byli zlecieli, drzwi od sieni zamknął i siadł przed kominem.Ale uspokoić się nie mógł, bo mu cięgiem wracało przypomnienie tego, co na Jagnę wypowiedzieli, a żgało go w serce jakby nożem.— Nie daruję ja ci tego, psie jeden, nie daruję! — przysięgał sobie w duszy.— Jakże, na Jagusię.— Ale wnet przychodziło mu do głowy i to, co nieraz już słyszał o niej, co dawniej pogadywali, a na co nie zwracał uwagi! Gorąco mu się robiło i dziwnie duszno, i dziwnie markotno.— Nieprawda, pleciuchy i zazdrośniki, wiadomo! — wykrzyknął w głos, ale coraz więcej mu się przypominało gadań ludzkich.— Jakże, rodzony syn powieda, to nie mają szczekać! Ścierwa! — ale żarły go te wspominki jak ogień.A gdy Józia posprzątała ślady bitwy, a w końcu, choć i późno, podała kolację, spróbował ziemniaków i położył łyżkę, nie mógł przełknąć.— Zasypałeś obroki koniom? — zapytał Kuby.— Przeciech.— Gdzie Witek?— Po Jambroża poleciał, by Antkowi głowę opatrzył; gęba mu spuchła kiej garnek — dodał i wyniósł się zaraz, bo księżyc świecił, a on się dzisiaj wybierał pod las na polowanie.— Juchy, chleb ich rozpiera, to się biją — mruczał.Stary też poszedł na wieś, nie wstąpił jednak do Jagny, choć się w oknach świeciło, zawrócił spod samych drzwi i polazł drogą ku młynowi.Noc była chłodna, wyiskrzona, przymrozek ścinał ziemię, księżyc wisiał wysoko i tak jasno świecił, że cały staw roziskrzył się jakby żywym srebrem, drzewa rzucały długie, chwiejne cienie na drogi puste.Późno już było, światła w domach gasły, ino bielone ściany występowały mocniej ze sadów nagich, cisza i noc ogarniała wieś całą, jeden młyn turkotał i woda bełkotała monotonnie.Maciej chodził to tą, to drugą stroną stawu i nie wiedział, co z sobą począć, nie uspokoił się, gdzie tam, jeszcze barzej rozbierała go złość i nienawiść; aż i do karczmy poszedł, posłał po wójta i prawie do północka pił, ale robaka nie zalał.jeno jedno postanowienie powziął.Rano nazajutrz, skoro wstał, zajrzał na drugą stronę.Antek leżał jeszcze, twarz miał obwiązaną w okrwawioną szmatę, ale się uniósł nieco.— Wynośta mi się w ten mig z chałupy, żeby ni śladu po was nie ostało! — krzyknął.— Chcesz wojny, chcesz sądu, idź do sądu, skarż mnie, dochodź swojego.Coś swoje posiał — latem zbierzesz, a teraz wynoś się! Niech moje oczy was nie widzą! Słyszysz! — ryknął, bo Antek podniósł się, ale nic nie odpowiadał.i zaczął się wolno ubierać.— Żeby mi do połednia już was nie było! — zawołał jeszcze z sieni.Antek i na to nie odrzekł, jakby nic nie słyszał.— Józka, zawołaj Kubę, niech założy kobyłę do wozu i wywiezie ich, gdzie chcą!— Hale, kiej Kubie cosik jest, leży na werku i jęczy ino, a powiada, że całkiem wstać nie może, tak go ten kulas krzywy boli.— Hale, noga go boli! Wałkoń jeden, odpoczywać se chce.— i sam zajął się rannym obrządkiem gospodarskim.Ale Kuba rozchorzał naprawdę, nie powiadał, co mu jest, choć go się Boryna pytał, ino że chory, a tak jęczał, tak stękał, aż konie rżały, przychodziły do wyrka i obwąchiwały mu twarz, i lizały, a Witek coraz to nosił mu wodę wiaderkiem i ukradkiem prał w potoku jakieś szmaty skrwawione [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •