[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Matka natomiastcieszyła się nimi jak dziecko.W nowej izbie Liv całą ścianę pokrywał ślicznie tkany gobelin.Miedziany, wypolerowany do połysku imbryk wisiał nad paleniskiem, o którym pomyślanotakże na górze.Stały tu solidne krzesła z poduszkami i obiciami rzadko widywanymi w zapadłych wioskach.A wielka duma pastorowej, angielskie talerze, służyły za ozdobę nadłóżkiem Liv.Przeniesiono tu także koszyk z wyszywaniem i Liv, ku swemu wielkiemuzdumieniu, znalazła dużą radość w haftowaniu drobniutkich ściegów barwioną wełnianąwłóczką.Strome schody z izby wiodły prosto w dół do sieni, w której wszyscy musieli ściągaćbrudne buty przed wejściem do szpitalika.Na środku dużej sali na dole stanął murowany komin, pod którym paliło się z trzechstron.Dobrze grzał, cegły gromadziły ciepło w zupełnie inny sposób niż w starych otwartychpaleniskach.Marii spodobały się piece z kominem, które coraz częściej budowano w zagrodach, alenie poprzestała na tym: na umieszczonym centralnie piecu można było też gotować.Wszpitaliku bowiem zużywano dużo wody.Wokół pieca dwoma rzędami ułożono grube sienniki, pozostawiając między nimijedynie wąziutkie przejścia.Pod ścianami ulokowano cztery proste szafy na lekarstwa inarzędzia.A na kominie, zawsze przyjemnie ciepłym, Maria zawiesiła przewiewne półki zdrewna do suszenia świeżych ziół.Wypróbowała zarówno stare, jak i nowe przepisy i teraz z dumą mogła się pochwalićzbiorem rozmaitych maści, roztworów, mieszanek na napary i wywarów, których nie miałnikt inny.Swoich receptur strzegła niczym tajemnicy państwowej, ale lekarstwa rozdawałahojnie, także tym, których nie stać było na to, by za nie zapłacić.Biedacy jednak, gdy tylkomogli, odwdzięczali się za leczenie, pracując dla niej przez kilka dni albo tygodni.Tak otoMaria zdobywała pomoc przy praniu koców, rąbaniu drew, czyszczeniu ziół czy prostszychzabiegach pielęgnacyjnych.W zamkniętej szafce na ścianie wisiało wiele niezwykłych urządzeń i instrumentów.Niektóre Maria skonstruowała sama, inne wykonano według rysunków w księgachmedycznych, zgromadzonych przez pastora w bibliotece.Niejeden człowiek chodził w jejspecjalnym pasie przepuklinowym, wynalazku, który, jak się okazało, doskonalefunkcjonował, bo przynosił ulgę w bólach i umożliwiał choremu wypełnianie codziennychobowiązków.Wśród najbardziej nieprzyjemnych przyborów znajdowało się żelazo do przyżegania.Rozżarzano je w ogniu i przykładano do większych ran w celu przypalenia ciała izahamowania krwotoku.Maria pamiętała, że Jorand także miał podobne narzędzie.Swego czasu posługiwał się nim z wielką zręcznością, by nie dopuścić do śmierci z upływu krwi naprzykład złodzieja, którego skazano jedynie na obcięcie ręki albo palców.Maria nigdy jeszcze owego żelaza nie używała, wiedziała jednak, że przy ciężkichprzypadkach gangreny będzie musiała liczyć się z przeprowadzeniem amputacji.Inne narzędzie leżało ukryte w głębi szafki.Składało się ono z dwóch dużych łyżek, wtrzonkach obydwu mniej więcej w połowie wywiercony był otwór.Ayżki miały starannezaokrąglone brzegi i były nasmarowane tłuszczem.Używano ich podczas porodu, kiedydziecko nie mogło się wydostać.Maria zdawała sobie sprawę, że jest to dość niecodziennyzabieg, wiedziała też, że niektórym ludziom bardzo się nie podoba takie ingerowanie wporządek ustalony przez naturę.Ale kiedy śmierć groziła i matce, i dziecku, czyż nie powinnawykorzystać wszelkich środków, jakimi dysponowała?Dotychczas użyła narzędzia dwukrotnie.Wątpiła, by któryś z tych porodów zakończyłsię szczęśliwie, gdyby nie zastosowała swojej metody.Miała także przyrządy do upuszczania krwi, ale nie lubiła się nimi posługiwać.Znajdowali się jednak pacjenci nalegający na taką kurację, słyszeli gdzieś o wspaniałychrezultatach, jakie przynosiła, i koniecznie chcieli spróbować.Jeśli byli dość silni i nie cierpielina zanadto skomplikowane schorzenia, Maria spełniała zwykle ich życzenie.W wieluprzypadkach sama się przekonywała, że kuracja odnosi skutek, chorzy dziękowali, kłaniającsię w pas, i czuli się od razu silniejsi.Zestaw cieniutkich żelaznych igieł i szpulkę jedwabnych nici przysłano jej dziękijednemu ze znajomych Mogensa.Tymi nićmi Maria zszywała małe i duże rany, prawie nieznać potem było blizn.Miała także w lecznicy płótno do okładów i bandaże, zwoje wełny i lnianego płótnado wkładania w większe krwawiące rany.No i okorowane gałęzie ze skomplikowanymi umocnieniami, przygotowane nawypadek, gdyby zgłosił się ktoś ze złamaną nogą czy ręką.Marii nie bardzo się podobała chirurgiczna strona jej zajęcia, ale prędko musiała sięnauczyć ratować ludzi przy poważniejszych zranieniach i groznych krwotokach.Czytałaksięgi Mogensa, robiąc z nich notatki, i wkrótce sporządziła swój własny podręcznik, zawie-rający wskazówki dotyczące pierwszej pomocy w poszczególnych przypadkach.Wszystkozapisywała w wielkiej księdze, którą kiedyś dostała od Mogensa.W książce noszącej tytuł Contantis Liber Pantegni znalazła szczegółowy opis operacjiwycinania kamieni, a kiedy zgłosił się do niej pewien starszy chałupnik z Nes, uskarżający sięna takie właśnie dolegliwości, uznała za słuszne użycie noża.Mężczyzna miał kłopoty z oddawaniem moczu, zawstydzony pozwolił jej obmacać twarde grudki, które się zebrały wintymnym miejscu.Maria przez skórę zsunęła grudki razem i podwiązała je zarówno od góry, jak od dołu.Wystarczyło jedno cięcie wzdłuż i kamyki można było wyzbierać.Mężczyzna nawet niejęknął, kiedy wylała olej na ranę, a na koniec założyła opatrunek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •