[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Gdzie my jesteśmy ?  zapy tała Ola, patrząc przez szy bę auta na ładny, schludny dom.Ja też spoglądałam z niedowierzaniem.Wy siadłam z auta i podeszłam do budy nku.Adres sięzgadzał, tabliczka na drzwiach by ła ta sama, ale poza ty m nic się nie zgadzało.Nowa, czy staelewacja, plastikowe, białe okna, zza który ch widoczne by ły werty kale od wewnątrz.Na niektóry ch szy bach widziałam przy klejone kolorowe obrazki ty pu witraże, z pewnościąwy konane dziecięcy mi rączkami.Schody przy wejściu zostały wy łożone eleganckim,bły szczący m gresem i prowadziły do solidny ch, dębowy ch drzwi.By łam trochę rozczarowana.Nie tak to miało wy glądać. To tutaj?  zapy tała Ola za moimi plecami.Nawet nie usły szałam, kiedy podeszła. Tutaj  odpowiedziałam. Chciałam tu przy jechać.Nie musisz wchodzić, jeżeli nie chcesz dodałam pospiesznie. Jak już tu jestem, to wejdę  powiedziała niepewny m tonem.Jakby mówiła:  Chciałaby m,a boję się. No to chodzmy  zaproponowałam, zanim zdąży ła się rozmy ślić.Podeszły śmy do drzwi, ale by ły zamknięte.Zdziwiłam się, jednak zanim zdąży łampomy śleć, Ola nacisnęła mały guzik po prawej stronie.Po chwili odezwał się kobiecy głos. Słabkowska! Przy szłam do pani kierownik!  zawołałam do guziczka.Po chwili drzwi się otworzy ły i stanęła w nich uśmiechnięta Marcinkowska.Oczy wiścieMarzena, ty lko teraz niesły chanie podobna do swojej matki. Aniu!  zawołała rozpromieniona. Cudownie, że przy szłaś! Ola?  W jej głosie pojawiłasię niepewność. Ty jesteś Ola?  Tak, dzień dobry  odpowiedziała speszona nastolatka. Pokaż no się, dziecko!  Marzena wciągnęła ją do kory tarza i postawiła w widny m miejscu.Z bardzo wy sokiego i wcześniej ciemnego sufitu spły wało łagodne światło.Popatrzy łam w górę.Zwietliki.Rozejrzałam się.Kory tarz niby ten sam, ale zostałpomalowany na ży we, jasne kolory, by ł pełen słońca i śladów dziecięcej obecności. Zmieniło się tutaj u was!  powiedziałam z zachwy tem. Ola, jak ty wy rosłaś! Jaka jesteś wy soka!  wołała Marzena, przy ciskając zdezorientowanądziewczy nę do siebie. Jak tu ładnie! Czy przy jmujecie też staruchy ? Będę grzeczna!  zażartowałam, a taknaprawdę to chciałam zostać przy tulona! Aniu, świetnie wy glądasz! Jak twoje serce? A ty zrobiłaś się bardzo podobna do swojej mamy !Paplały śmy, przekrzy kując się w drodze do jej gabinetu.To miejsce teraz prawie przy pominało raj! Wszy stko nowe, pachnące, kolorowe.Ola by ła oszołomiona, ale nawet nie próbowała się wy rwać z uścisku Marzeny.Weszły śmy do jej pokoju.Tutaj też się dużo zmieniło.Też by ło kolorowo, świeżo i dziecinnie.Rozejrzałam się uważnie.Ola też się rozglądała.Zobaczy ła okno wy chodzące na świetlicę.Popatrzy łam w tę samą stronę i po sekundzie poczułam ulgę.To by ło jednak to samo miejsce.Taknaprawdę nic się nie zmieniło.Ola stała oszołomiona, w jej oczach ciekawość zastąpiło niedowierzanie, a potemprzerażenie.Za oknem, w odnowionej, kolorowej świetlicy bawiło się około piętnaściorga dzieciw wieku od trzech do sześciu lat.Jedne siedziały na dy wanie, budując domy z klocków,dziewczy nki ubierały lalki, kilkoro ganiało się po pokoju.Jak to dzieci.Widziały nas.Obserwowałykątem oka.%7ładne nie spojrzało wprost.Marzena zauważy ła minę Oli i taktownie się wy cofała. Przy niosę herbatę i ciastka  powiedziała cicho i wy szła.Ola nadal stała oszołomiona.Podeszła do okna i oparła się o nie rękoma.W pokoju za oknem unosił się smutek.Wszy stkie kolorowe sprzęty, meble, zabawki, świeżopomalowane jasne ściany przesiąkły nim na wy lot.Smutkiem, tęsknotą i samotnością. Wtedy też tak tu by ło?  zapy tała cicho dziewczy na. Nawet dużo gorzej  odpowiedziałam. Jak to, gorzej?  zapy tała przerażona. Nie, zle to ujęłam.By ło biedniej, szaro, nie mieli zabawek, mebli, kolorowy ch ścian,a dzieci mieszkało tu dużo więcej. A reszta?  zapy tała. Reszta by ła taka sama  odpowiedziałam smutno.Wróciła Marzena.Usiadły śmy wokół biurka, zajęły śmy się herbatą i ciastkami.Ola nadalstała przy oknie. Ola! Chodz, dziecko, opowiedz, co u ciebie  poprosiła ją kierowniczka.Dziewczy na odwróciła się powoli i usiadła obok nas tak, aby by ć ty łem do okna.Niestety,wszy stko na nic, to okno cały czas tam by ło, przy ciągało ją.Siedziała jak na rozżarzony chwęglach. Chodzę do liceum.Za rok będę zdawać maturę  odpowiedziała machinalnie, jak automat zaprogramowaną kwestię. Liceum!  zawołała Marzena.W jej głosie brzmiał niekłamany podziw. Brawo!Ola popatrzy ła na nią ze zdziwieniem.Nie rozumiała, o co chodzi. Bardzo niewielu z naszy ch podopieczny ch kończy liceum.Tak naprawdę to ty lkojednostkowe przy padki  wy jaśniła kierowniczka. No, a jak tam dzieci, które by ły z Olą w sy pialni?  podchwy ciłam temat.Zupełnie niemusiałam się starać, aby ta rozmowa przy jęła zaplanowany przeze mnie obrót. Co się z nimidzieje? Poczekaj, niech sobie przy pomnę  powiedziała Marzena, mrużąc oczy i odchy lając sięna oparcie krzesła. Kto tam by ł? Kubuś!  przy pomniałam sobie. Mały Kubuś! Jego matka by ła złodziejką i po wy jściuz więzienia miała go zabrać i mieli ży ć długo i szczęśliwie. A tak, Kubuś!  Marzena zamy śliła się na chwilę. Niestety, jego mama znowu trafiłaza kratki, a Kubuś znowu do nas, a potem przeniósł się do poprawczaka.Za kradzież.%7łartował, żeodziedziczy ł talent po mamie.Nie wiem, co się z nim teraz dzieje.Ola słuchała, patrząc w talerzy k przed sobą. By ła jeszcze mała Kasia. A tak! Córeczka tej narkomanki!  oży wiła się Marzena. Matka nigdy jej nie zabrałado siebie.Kasia chorowała i w końcu umarła na zapalenie wątroby.Prawdopodobnie matkazaraziła ją jeszcze w ży ciu płodowy m.Taką, co to robi sobie dziecko na haju, to by m zamknęław więzieniu.Jak morderczy nię!  zawołała z oburzeniem.Zerknęłam na Olę.Nie podniosła wzroku, ale przełknęła ślinę. A co u tego rodzeństwa? U Julki i małego Mikołaja? Julka skończy ła podstawówkę i poszła do zawodówki.Kiedy stąd odeszła, słuch o niejzaginął.Mikołaj już nie jest mały i uczy się na glazurnika.Nawet pracował tutaj u nas przyremoncie w ramach prakty k. A czy ktoś zdał do liceum? Miał jakieś dobre ży cie? Liceum? Czekaj, z ty ch, co by li tutaj wtedy, to ty lko twoja mała i dzieciaki Bożeny.I możejeszcze taka mała Natalka.Ona by ła u nas krótko, tak jak Ola, a potem poszła do adopcji.Podobnoteraz studiuje! Krótko?  zapy tała Ola. To skoro ja tu by łam krótko, to ile są te dzieci?  Skinęła głowąw stronę okna. Dziecko!  Marzena się uśmiechnęła. Ty by łaś u nas zaledwie sekundę! Raptem paręmiesięcy ! Trzy  uznałam za stosowne wtrącić. No właśnie.Ty lko trzy miesiące.By łaś i zaraz cię nie by ło [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •