[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stół był, jak książę przykazał, zastawiony obficie, pańsko Całe pieczenieolbrzymie domowych i dzikich zwierząt stały na deskach, wyziewami mięsiwanapełniając izby.Ogromne misy cynowe i srebrne mieściły potrawy z mąki,sera, kasze z przywarami różnymi.Dzbany i kubki nie dawały dojrzeć gości, takgęsto między nimi stały, a do góry się podnosiły.Książę, który pragnął umysły rozweselić i wlać w serca otuchę, kazał i grajkówzawołać, którzy u drzwi poczęli na gęślach i skrzypicach ochocze zawodzićpieśni.Nie była to zbyt głośna muzyka, głuszyła ją biesiada, rozmowy lecztaka trochę wesela budziła.Nazajutrz zamiast niej mieli wrzaski tatarskieposłyszeć.Brzmiała dziwnie, jakby wesołą jej być kazano, a smętną byćmusiała.I co zabrzękła raznie, rozkwiliła się tęskno i płaczliwie.Choć gospodarz pilno chciał uniknąć wszelkiej mowy o Tatarach i o tym, co sięw nieszczęśliwym kraju działo niepodobieństwem było spętać tak myśli isłowa, aby nie potrąciły czymś o tę stojącą za wrotami rzeczywistość, która jużdo nich pukała.Gdy nadeszła noc, wszyscy widzieli z wałów na ogromnej przestrzeniporozpalane ognie tatarskie, nad nimi unoszące się, kołyszące krwawe dymy,poszarpane w kłęby ogniste.Wiedziano, a przynajmniej tak naówczasopowiadano sobie, że Mongołowie w szczególnej czci mieli ogień, że przezeńoczyszczali wszystko, posłom do nich wyprawianym przez ognie przechodzićkazali, różne u ognisk odprawiając obrzędy i czary.U stołu książęcego siedział podżyły już rycerz wielce bywały, co się do jegodworu przybłąkał, a niegdyś w Syrii wojował i widział tam Saracenów, a bywałgościem u templariuszów w ich Castrum Peregrinorum.Ten o wojnach zniewiernymi prawić umiał, ale to, co o nich powiadał, nie godziło się wcale zobyczajami Tatarów i z obliczem ich nawet.Rycerz ów, Bertrand imieniem, zachował pamięć o niewiernych niemal dla nichprzyjazną, tak że nań z podziwem, gdy rozpowiadał swe przygody, patrzano.Lubił sławić ich szlachetność w boju, bogactwo i piękność ich zbroi i obyczajerycerskie.Za złe mu to miano, ale z zajęciem słuchano.I tego dnia rozpoczął on dłuższą powieść o oblężeniu Damietty.Nie znalazłjednak tak ochoczych słuchaczów jak dni innych, przerywano mu, a książęHenryk nie dając ucha obcemu, Sulisława, który nie opodal siedział, spytał, cosłyszał od swoich o sposobie wojowania Tatarów. Miłościwy Panie rzekł Jaksa wiemy to od Rusinów i od naszychniedobitków, że u nich w liczbie cała siła.Pędzą też nawet przodemniewolników kupami, aby na nich pierwsze strzały nieprzyjacielskie padały.Jeżeli w natarciu gwałtownym nie zwyciężą, uchodzą, ale gonić za nimi zdradnarzecz, bo na zasadzki wiodą i dokoła opasują. Stara to sztuka! odparł książę Henryk. Ale się ona zawsze powodzi rzekł rycerz Bertrand. Widzącuchodzącego wroga zapomina się o niebezpieczeństwie, puszcza się na oślep. Najrzadsza to rzecz w zaciętym boju krew zimna ozwał się książę anajpotrzebniejsza.Mieć męstwo i nie szaleć prawdziwa sztuka.Mówili niektórzy o broni tatarskiej. Strzały puszczają gęsto dodał Sulisław chmurą one lecą, ale rzadkoktóra utkwi w zbroi.Mają też obuszki i miecze o jednym ostrzu, krzywe iproste, a gorsze niż niemieckie.Zamiast tarczy skórzane napierśniki z przodu.Na głowie też żelaza mało.Ale bawolich skór ich w kilkoro zbitych ani łuk, anikusza nawet bełtem nie przebije. Mają słuszność wtrącił Bertrand ci, co ich porównywają do tajemniczejplagi Bożej, szarańczą zwanej, na której skrzydłach napisano, że zesłana jest zakarę na ziemię.Tak oni też chmurą lecą, tak pola okrywają, tak wyglądająplugawo i jak one, co napadną, gryzą aż do ścierwa.Gwar stawał się coraz większy.Pawlik, który w końcu stołu siedział międzyNiemcami, rozmówić się z nimi nie mogąc płatał im psoty, minę strojąc na swójwiek do zbytu poważną.Wojusz nie opodal stojąc pilnował.Skarcić nie było jeszcze za co.Jeden z Niemców zagadnął doń swym językiem.Pawlik, który go nie rozumiał, razno mu odpowiedział, ale bełkotem przez sięstworzonym a do żadnej mowy niepodobnym.Niemiec zdziwił się mocno temujęzykowi, obcemu sobie, zagadnął powtórnie i dostał odpowiedz jeszczedziwaczniej brzmiącą.W przekonaniu, iż to język przecie ludzki jakiś być musi, Niemcy między sobąsprzeczać się zaczęli o to, jaki by był.Czuli, że nie polski, bo z tego dzwiękami iwyrazami byli oswojeni.Pawlik trwając przy swym niekiedy im, twarzukładając poważną, po kilka słów najosobliwiej wykręcanych dorzucał tak żewszyscy się ponachylali ku niemu.Stanęło na tym między Niemcami, że mowa ta być musiała jakaś przyniesiona zpołudnia, lecz do zrozumienia trudna.Tyle było Franków różnego rodzaju iItalów ze swymi dialektami, iż się to prawdopodobnym zdało.W pół wieczerzy rozmowa ogólna ożywiła się bardzo, a goście się na gromadkipodzielili.Pawlik nie mając z kim mówić w bliskości, wyrwał się z ławy, naktórej siedział, i poszedł krążyć dokoła stołu, przysłuchując się rozprawom,szukając nowej zręczności do spłatania psoty jakiej.Wojusz nie spuszczał go zoka i krok w krok chodził za nim.Tak się naprzód zbliżył ku Sulisławowi,potem do księcia.Henrykowi wpadła w oko zuchwała twarz młodzieniaszka; skinął nań, abypodszedł.Zmiało przystąpił doń Pawlik.Z twarzy poznał książę, iż Polakiem być musiał, izłą polszczyzną zapytał go, kto by był. Jestem synem comesa Jazdona z Przemankowa odparł chłopak razno przybyłem tu z panem Sulisławem; pragnę się dorobić rycerskiego pasa.Nie pokryta jeszcze puchem młodzieńczym świeża twarzyczka młodo bardzowyglądającego chłopaka obudzić musiała w księciu uczucie jakiegośpolitowania.%7łal mu się zrobiło tego dziecka, które tak wcześnie na śmierć szłoz takim w obliczu weselem, i rzekł przyglądając mu się z uśmiechem. I ty się więc z nami na wojnę wybrałeś? Wyprosiłem się u ojca, bo gdy drudzy idą, nie godziło mi się doma pozostać zawołał Pawlik nie spuszczając oczów. A siły ty masz? niedowierzająco odparł książę.Uśmiechnął się syn Jazdona.Mieczyk miał u pasa, który mu się właśnie podrękę nawinął.Nie wyjmując go z pochew podniósł nieco, ujął w obie dłonie,pocisnął i złamał.To była jego odpowiedz na książęce pytanie.Potem z pańskąbutą złamany nóż odczepił i, choć bogato był okowany, rzucił go od siebie preczstojącej z pochodniami czeladzi pod nogi.Książę Henryk roześmiał się wesoło, pokazując go siedzącym obok siebie.Cigłowami potrząsali wpatrując się w niego ciekawie. Kiedyś tak silny a ochotny do próbowania się i zapasów rzekł książę stańże jutro z Rościsławem i Janem Janiczem przy mnie.Rad patrzeć będę naspotkanie się wasze w pierwszym polu.Niech Bóg szczęści!Skłonił się Pawlik radośnie zarumieniony choć Wojusz z dala stojący syknął,lecz nie było już na to rady.Wiedział stary Sowa, że przy księciu stać, było tona największe narażać się niebezpieczeństwo, bo Henryk tam zawsze byćmusiał, kędy bój wrzał najsroższy.Nic nie dorównywało radości Pawlika, który zdawał w oczach urastać i nadymałsię okrutnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]