[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cierpiała na zaburzeniapamięci, więc nazwisko pewnie było nieznane albo zmienione.Byłacudzoziemką, miała wtedy około dwudziestu pięciu lat. Nie pamiętam.Musi się pan mylić.Ja znam wszystkichnaszych podopiecznych.Jesteśmy dla nich jak rodzina przerwałana chwilę, jakby próbowała sobie jeszcze cokolwiek przypomnieć.-Nie, proszę mi wybaczyć, ale nie pamiętam.To pewnie jest jakieśnieporozumienie. Wiem, że była tu przekazana ze szpitala miejskiego. Ze szpitala miejskiego? spytała jakoś dziwnie. Tak, bodajże z oddziału neurologicznego albo rehabi-litacyjnego. Niech pan poczeka - przerwała mi.- Coś pamiętam.Muszętylko sprawdzić w sekretariacie, kiedy to było.Mówi pan, że przedczterema laty?Wyszła, a ja zostałem sam z całym tym koszmarem i Jezusem nakrzyżu.Wróciła po chwili. Coś kołatało mi się w pamięci.Sprawdziłam - mówiła ciepło.-Niewiele mogę pomóc.Faktycznie miało tak być, szpital poszukiwałmiejsca dla młodej dziewczyny z zaburzeniami mowy i pamięci, zniedowładem prawostronnym, po jakimś rozległym udarze.Zwrócilisię do nas z prośbą o pomoc.Dziewczyna nie miała żadnychdokumentów, żadnego ubezpieczenia.Długo poszukiwano jejkrewnych i znajomych.Nawet po komunikatach policji nie zgłosił się nikt, kto by ją znał.Doktor Peterson załatwiał to wszystko ze mną.On nam pomaga,konsultuje neurologicznie naszych podopiecznych.Chciałam i jajemu pomóc.Teraz już pamiętam to wszystko doskonale - mówiłaspokojnie.- Byłam na niego nawet trochę zła.Przygotowaliśmymiejsce, a on odwlekał przekazanie dziewczyny z dnia na dzień.Walczył każdego dnia o przedłużenie jej pobytu w szpitalu.Każdego dnia stawał przed zarządem szpitala i każdego dniawymyślał nowe, coraz bardziej wydumane powody, dla których onamiała tam jeszcze zostać.Powiedział mi kiedyś, że ona tutaj niepasuje, że tutaj nie może się już nic wydarzyć.Wierzył chyba wcud, ale cuda nie zdarzają się aż tak często.Zresztą, jak sam mówił,to, że żyła, było już prawie cudem.Był tu wtedy u mnie wiele razy.Walczył o osobny pokój dla niej, obiecywał dotacje na jejrehabilitację, na inne, trochę lepsze jedzenie.- zawiesiła na chwilęgłos.- Nigdy nie widziałam tej dziewczyny - dokończyłaniespodziewanie.-Nie rozumiem.- Niewiele jest tu do zrozumienia, niewiele mam do dodania.Peterson zadzwonił do mnie po południu w przeddzień przekazaniadziewczyny do nas.Był bardzo uradowany.Powiedział, że udałosię, że będzie miała normalny dom.Byłam trochę na niego zła za tocałe zamieszanie.Wymógł na mnie tak wiele decyzji, a pózniejzrezygnował.- Więc jej tu nigdy nie było? musiałem się jeszcze upewnić.- Nie, nigdy jej tu nie przywieziono.- A może siostra wie.?- Tego to ja już nie wiem zabrzmiało bardzo szczerze.Musiałby pan chyba spytać doktora Petersona.** *Znalazłem go w szpitalu.Nie bardzo chciał ze mną rozmawiać.Wpierwszej chwili udał, że nic nie pamięta.- Wie pan, to duży szpital, mnóstwo pacjentów, krótkie okresyhospitalizacji.Rocznie przewijają się tu setki ludzi.Trudnowszystkich pamiętać.Twarze pacjentów, twarze ich rodzin,wszystko zlewa się ze sobą.Odpowiadam automatycznie napowitania na ulicy.Tych wszystkich ludzi nie można po prostuspamiętać.- Nawet tych wyjątkowych? - przerwałem mu.- Każdy pacjent jest na swój sposób wyjątkowy.- Ja nie mówię o pacjentach, mówię o przypadkach wpadłemmu w słowo. Chyba najbardziej pamięta się porażki.Znaczniebardziej niż sukcesy.- Skąd pan może o tym wiedzieć? - Patrzył na mnie z rosnącymzainteresowaniem.- Jestem lekarzem.-Ale nie przyszedł pan tu jako lekarz.-Nie.- W pewnym sensie to szkoda - zabrzmiało jakoś dziwnie.Zaczął przyglądać mi się jeszcze wnikliwej.Wyjął, jakbyodruchowo, paczkę papierosów.Zaczął się nią bawić.Nie-zapalonego papierosa włożył do ust.- Proszę wybaczyć rzucił usprawiedliwiająco. Od niedawnausiłuję rzucić palenie.To nie takie proste.Zaczął bawić się zapalniczką.- Pytałem pana o tamtą pacjentkę.Była na pana oddziale przezponad sześć miesięcy.Od siostry przełożonej w domu opiekispołecznej wiem, że był pan w to wszystko bardzo zaangażowany.Nie wierzę, że nic pan nie pamięta.- Minęło dużo czasu mówił dziwnie niepewnie. Sam panmówił, że jakieś cztery lata.Po takim czasie można już wielezapomnieć.Nie patrzył nawet w moją stronę.Uciekał wzrokiem.Koncentrował się na ruchu swoich rąk, na tym niezapalonym, akuszącym go ciągle papierosie.Grał na czas.Kłamał.- Dlaczego nie chce mi pan pomóc? - spytałem wprost.- Nie mogę odpowiedz była zaskakująco krótka i jasna.Niedopuszczała żadnej dyskusji.- Istnieją przepisy o ochronie danychosobowych, tajemnica lekarska i dziesiątki innych procedur, któremają na celu szeroko pojęte dobro pacjenta.Pan jako lekarz tochyba dobrze zna.- Znam - burknąłem pod nosem.- W takim razie wszystko wydaje się już jasne.- próbowałzakończyć niewygodną rozmowę.- Niezupełnie, przecież na początku szukaliście kogokolwiek, ktoby ją znał.Słyszałem, że komunikaty o niej pojawiały sięsystematycznie w lokalnej telewizji, w miejscowej gazecie.- Jakoś wtedy się pan nie zgłosił - zabrzmiało ostro,nie-przyjaznie.- Nie miałem szansy powiedziałem zupełnie szczerze. Nic o tym nie wiedziałem.Mieszkam w innym kraju, dalekostąd.Przed paroma dniami zobaczyłem, właściwie przypadkowo,jeden z tamtych komunikatów, tamte zdjęcia. nagle, sam nie wiem dlaczego, zacząłem się tłumaczyć.- Szkoda, że dopiero teraz.Być może wszystko potoczyłoby sięinaczej - mówił spokojnie, bez cienia ironii.- Teraz to już zupełnieinna sprawa.- Nagle teraz zaczęła pana obowiązywać tajemnica lekarska? -rzuciłem zaczepnie.Nie zareagował.Z kamiennym wyrazem twarzybawił się nieustannie tą swoją zapalniczką.-Wie pan, jak nazywa się ta dziewczyna? - spytałniespodziewanie.- Oczywiście, że wiem.Spojrzał na mnie z nieukrywanym zainteresowaniem.- Katarzyna Nieżankowska.- Katarzyna? - powtórzył, jakby nie był pewny, czy dobrzeusłyszał.- Tak, Katarzyna.- My nazywaliśmy ją Katarina.A więc tak samo.Znowuniezapalony papieros wylądował w jego ustach.- Nic pan mi więcej nie powie? spytałem kolejny już raz.- Nie mogę.W każdym razie nie teraz.Chociaż może jedno.Myli się pan co do tych sukcesów i porażek.W każdym razie umnie jest zupełnie inaczej.Pamiętam nie tylko porażki, nie tylkoprzegrane.Pamiętam doskonale też zaskakujące sukcesy, poprawynastępujące wbrew logice, wyzdrowienia nie dzięki, a jakby naprzekór medycznej wiedzy.Tego sukcesu z Katariną nigdy niezapomnę.Wstał i w ten sposób dał mi do zrozumienia, że czas się pożegnać.Odprowadził mnie do drzwi.Położył rękę na klamce, ale nienacisnął jej od razu.- Niech pan podjedzie na komendę policji, do kapitana Begovica.Może on panu coś więcej powie.Pojechałem do Begovica, ale i on nie chciał rozmawiać.- Wie pan, nie teraz.To zły czas na cokolwiek Teraz jeszcze niemogę niczego powiedzieć.Prowadzimy pewne śledztwo i dla jegodobra nie powinienem o tym wszystkim opowiadać.Mogę tylkopana uspokoić - dziewczyna ma się dobrze, wszystko u niej wporządku.Z tego, co wiem, to pojechała na bardzo długie, wspaniałewakacje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]