[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Porozmawiał chwilę z Jadwigą, chociaż tak naprawdę mało go interesowały jej historie,najczęściej zwykłe, babskie plotki.Było pózne popołudnie, kiedy się wypogodziło.Witold wyszedł z domu niepostrzeżenie.Ponownie skorzystał z tylnego wyjścia do ogrodu, o którym mało kto wiedział.Bez określonegocelu spacerował opustoszałymi ulicami Krakowa.Kilka minut przed siódmą niebo znów zakryły ciemne chmury.Pierwsze krople deszczudopadły Witolda na Plantach, nieopodal Hotelu Royal.Stąd miał na św.Sebastiana kilka kroków.Przyspieszył.Na ulicy panował niczym niezmącony spokój.Witold nie zdążył zdjąć płaszcza, kiedy do drzwi zapukał Kurz.Mężczyzna patrzył na gospodarza nieodgadnionym wzrokiem. Gdzie pan był?  spytał.Witold zmrużył lekko oczy. Nie muszę się chyba tłumaczyć z każdego swojego ruchu? Chyba że jest pan podejrzany. A jestem?Rozmowa nie przebiegała po myśli inspektora.Po części sam był temu winien  zadająctakie pytanie sprowokował Witolda do reakcji.Kurz zerknął na Jadwigę, która stała w salonie i zaniepokojona przysłuchiwała sięwymianie zdań.Witold wskazał na schody. Zapraszam do siebie.Obejrzał się przez ramię na gosposię. Dwie ciepłe herbaty, Jadwigo. Polecenie wydane suchym głosem nie pozostawiałowątpliwości.Witold nie życzył sobie, aby wtrącała się do ich rozmowy.Korczyński patrzył na inspektora przenikliwie.Nie po raz pierwszy Kurz pomyślał, że nie chciałby mieć w nim wroga. Dlaczego zostawił mi pan tego anioła stróża przed domem?  spytał gospodarz.Kurz uśmiechnął się, kryjąc w ten sposób zażenowanie.Powinien przewidzieć, że Witoldłatwo przejrzy jego grę, a zgubienie cienia nie będzie dla niego żadnym problemem.Kiedyś już przekonał się, że śledzenie Witolda nie jest wcale takie łatwe. Gdybym chociaż miał innych agentów, a nie takich patałachów, co to nawet nie potrafiąwykonać prostego zadania , pomyślał.Westchnął.Szczerość w tej chwili była jak najbardziej wskazana.Postanowił niczego nieukrywać. Cóż, chciałem mieć pewność, że nigdzie pan nie wyjedzie. Jednym słowem  że nie ucieknę? No tak.Przez chwilę Witold w milczeniu obserwował pustą ulicę.Potem wolno przeniósł wzrokna inspektora. A nie pomyślał pan, że gdybym to ja zabił Wereszyńskiego, od razu wyjechałbymz Krakowa?Kurz pokiwał głową. Panie Witoldzie, dajmy sobie spokój z wzajemnymi oskarżeniami  zaproponował.Witold nie miał nic przeciwko temu. Mosze Stepowicz potwierdził pana zeznania  oświadczył inspektor. Od samegopoczątku nie miałem co do tego wątpliwości, ale.sam pan rozumie.Musiałem sprawdzić każdyślad. Nie rozumiem  uciął Witold i znów obrzucił inspektora nieprzyjemnym spojrzeniem.Kurz kaszlnął. Dobrze.Ma pan rację i powody do gniewu.Rzeczywiście, wczoraj podejrzewałem, żeto pan może być. Mordercą?  dokończył za niego Witold. Tak.Miałem podstawy, aby tak sądzić. Ale żadnych dowodów. Witold znów wszedł mu w słowo.Kurz pokiwał głową. Przejdzmy do rzeczy  zaproponował.Witold chętnie przystał na tę propozycję. Oczywiście.Nie przyszedł pan przecież bez powodu.Czego pan ode mnie chce?Kurz odrzekł z ulgą: Wiem o Wereszyńskim zbyt mało.Zdobycie dodatkowych informacji zajmie trochęczasu.Pan prowadził jego sprawę.Siłą rzeczy sporo pan o nim wie.Przez chwilę pomilczeli. Skąd pan wie o moich powiązaniach z Wereszyńskim?Nurtowało go to od chwili, kiedy Kurz odwiedził go poprzedniego ranka. Służba powiedziała mi, że był pan ostatnio częstym gościem w pałacu.Przypuszczam,że nie łączyły panów żadne interesy.Zatem tajemniczą osobą, dla której pan pracował, a którejtożsamość tak skrzętnie ukrywał, był nie kto inny jak Wereszyński.Inspektor sprawnie złożył wszystko w całość.Zebrał informacje, przeanalizował jei wyciągnął odpowiednie wnioski. Podejrzewa pan kogoś?  spytał Witold.Kurz pokręcił głową.Trudno było mu przyznać, że nie ma pomysłu, jak dalejpoprowadzić śledztwo. Był w domu sam. Sam?Witold nie potrafił ukryć zdziwienia. A jego żona?  Od kilku dni przebywa w Paryżu  wyjaśnił inspektor. Więc jednak wyjechała. Witold zamyślił się. Mąż miał do niej wkrótce dołączyć.Zdaje się, że to miała być taka sentymentalnapodróż.Powrót do miejsca, gdzie się poznali.Podobno ostatnio nie układało się między niminajlepiej.Inspektor podumał przez chwilę. Pan ją znał?Popatrzył na Witolda uważnie.Ten zwlekał z odpowiedzią. Tak.Kurz zachęcił gospodarza, by mówił dalej.Witold spojrzał na niego zirytowany. Jak dobra była to znajomość?  Kurz nie miał zamiaru tak łatwo ustąpić.Witold niechętnie opowiedział o sprawie Wereszyńskiego, o zaginięciu jego żonyi o poszukiwaniach.Pominął wątek Emilii, chcąc oszczędzić jej niepotrzebnych emocji.Niewspomniał też o tym, co kiedyś łączyło go z Anną.Kiedy skończył, na dłuższą chwilę zapadła cisza.Inspektor wyczuł, że Witold nie powiedział mu wszystkiego, ale nie drążył dalej tematu.To, co usłyszał, w zupełności mu wystarczyło.Zdążył wyrobić sobie zdanie o rodzinieprzemysłowca. Panie Witoldzie, pomoże mi pan? Mam inne plany.Inspektor spojrzał na Witolda zaskoczony.Nie takich słów się spodziewał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •