[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pomyślałem, że lady Starmouth,mimo że tak wyrafinowana, pamięta zapewne swoją wiktoriańską młodość iteż odczuje smak konwencji.Podniesiony znacznie na duchu po tym wystylizowanym odsłonięciu du-szy, uznałem, że jestem gotów, by udzielić mądrej odpowiedzi mojej uczenni-cy.Sięgnąłem po nową kartkę papieru i zacząłem bez namysłu:  Droga PannoTallent.Trudno przelać na papier uczucia, jakie wzbudził we mnie Pani list.Mam nadzieję, że przy okazji jej następnej przepustki, będę mógł Panią zoba-czyć i wyrazić osobiście swoją wdzięczność.Tymczasem dziękuję z głębi du-szy za wyrazy szczerego współczucia, myśli do mnie słane i modlitwy.Szcze-rze oddany N.N.A."Przeczytałem list skrupulatnie dwa razy, po czym ogarnęło mnie szaleń-stwo.Przedarłem kartkę na dwoje, sięgnąłem po nową i napisałem:  Droga Di-do, Twój list był niczym lina ratunkowa.Kiedy się zobaczymy? Możesz na-tychmiast przyjechać do Starbridge, nie ryzykując sądu wojennego za dezer-cję? Muszę koniecznie zobaczyć się z Tobą.Twój STEFAN".Naturalnie ten bezsensowny przejaw obłędu spłonął natychmiast w popiel-niczce.Wreszcie napisałem:  Droga Panno Tallent, Pani list wiele dla mnieznaczy, dziękuję z całego serca.Czy można się Pani spodziewać w najbliż-szym czasie w Starbridge? Nie chcę narażać Pani na sąd wojenny, ale bardzopragnąłbym Ją widzieć.Przesyłam jak zwykle życzenia wszelkiej pomyślnościi błogosławieństwa.Pani mentor N.N.A.(S)".Następnego dnia stała na progu mojego domu.LRT IIIZatrzymałam się tylko, żeby owinąć sobie przełożonych wokół małegopalca - oświadczyła, gdy wprowadziłem ją do gabinetu i zamknąłem drzwi.-Dostałam przepustkę, nie musisz się zatem martwić, że stanę przed sądem.Je-zu, wyglądasz jak kompletny wrak! Co mam zrobić, żebyś nie poszedł na dno?Szaleństwo ostatecznie zatriumfowało:- Wyjdz za mnie - powiedziałem i wziąłem ją w ramiona.- Stefanie! - Odskoczyła.- Dobry Boże, co ty mówisz?- Nie możesz być zaskoczona! Musiałaś wiedzieć!- Wiedzieć co?- Wiedzieć, że cię kocham!- Niemożliwe! A nawet jeśli, nie powinieneś tego mówić teraz, tak od razupo śmierci twojej żony!- Cóż, jednak mówię.Kocham cię, a skoro powiedziałaś w Starmouth Co-urt, że czujesz do mnie namiętność.- Nie o tym myślałam! To znaczy, nie w ten sposób! Myślałam.o Boże,co ja myślałam, co się do diabła dzieje.Ta sytuacja zupełnie wymyka się spodkontroli.- Ależ Dido, kochanie.- Proszę posłuchać, drogi archidiakonie, nie tak się gra w tę grę.To ja po-winnam spalać się w gorączce nie odwzajemnionej miłości! Pan powinien byćdoskonale wstrzemięzliwy i cudownie nieosiągalny!- Nie podoba mi się ta gra.Aamię reguły.Myślałem, że ma zamiar zemdleć, ale opadła tylko na najbliższe krzesło.LRT - Nie gram w inną grę - powiedziała roztrzęsionym głosem.- Nieważne.Nauczysz się.Mówiłaś przecież, że chcesz wyjść za duchow-nego.- Tak, ale nie za wdowca z pięciorgiem dzieci.Nie zwariowałam, nawetjeśli ty oszalałeś! - Poderwała się na nogi, spojrzała mi prosto w oczy i rzekłabez osłonek: - Nic z tego.Bardzo mi przykro.Wiem, że to wszystko moja winai że zachowałam się obrzydliwie, ale musisz zrozumieć, że nigdy za ciebie niewyjdę, nigdy, nawet gdybym miała żyć i sto lat.Była na to tylko jedna odpowiedz, odpowiedz, która nie powinna pojawićsię na ustach żadnego duchownego, ale w czasie tej sceny opadła ze mnie ma-ska duchownego, a spod niej wychynął twardy, zawzięty nieokrzesaniec zYorkshire.- Ty mała suko - powiedziałem.- Ożenię się z tobą, nawet jeśli miałaby tobyć ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu.- Ogarnięty podnieceniem, rozpalają-cym każdą cząsteczkę mojego jestestwa, ujrzałem w niej trofeum, którego zanic nie mogłem utracić.IVZ powyższego jasno chyba wynika, że moja równowaga umysłowa byłazaburzona, nie powinno zatem nikogo zdziwić, gdy wyjawię, że oszalałem dotego stopnia, iż ożeniłem się z nią.Doprowadzenie jej do ołtarza zabrało miponad dwa i pół roku, ale w końcu osiągnąłem, co zamierzyłem.Cóż to był zawspaniały pościg, stymulujący, zachwycający, pełen napięcia, wciągający ni-czym narkotyk! Zcigałem, ścigałem, ścigałem; nie raz zwodzony i odpychany,nigdy, anr na moment nie rezygnowałem z nadziei, nie spuszczałem z oka mo-jej kluczącej zakosami zdobyczy, raz bliskiej na wyciągnięcie ręki, to znowuwymykającej się i znikającej w kryjówce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •