[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Udałem, że nie słyszę,lecz kątem oka dostrzegłem, jak ktoś położył na jego ramieniu rękę i zacząłTLR coś pośpiesznie szeptać mu do ucha.W naszą stronę skierowało się spojrze-nie kilkunastu par oczu.To już nieważne - pomyślałem - czy Szemselneharaplanowała wciągnąć księcia w pułapkę, czy też ów pocałunek był zwykłągłupotą z jej strony.Dziesiątki niewolników i służących było świadkami tegozajścia.Znów rozległa się muzyka.Znajdowaliśmy się już na tyłach sceny i choćdzwięki były równie hałaśliwe jak poprzednio, odnosiliśmy wrażenie, że do-biegają z oddali.Kiedy dotarliśmy do grupki służących i niewolników zgro-madzonych przy burcie barki, spłynął na mnie spokój.Ludzie ci, skupieniwokół niewielkiej lampy, pili wino, grali w kości i prowadzili beztroskierozmowy.Zwieszające się nad ich głowami latarnie zalewały pokład ruchli-wym, niebieskim i czerwonym światłem, które padało również na wodę,skrząc się i niknąc w niespokojnych falach.A jednak zamiast myśleć o dro-dze, jaką jeszcze mieliśmy przed sobą, albo o niebezpieczeństwie, jakie ścią-gnęliśmy sobie z księciem na głowy ze strony kalifa, zastanawiałem się sen-nie, czy niewolnicy i służba nie potrzebują mocniejszej lampy, by dokładnieodczytywać wyniki gry w kości, a może zgromadziła ich w tym miejscu je-dynie zwykła ludzka potrzeba kontaktu człowieka z człowiekiem przy wspól-nym ognisku.Pamiętałem, jak w rodzinnej wiosce również siadywałem nocąprzy ognisku.Nie mieliśmy wówczas ani wina, ani kości, nie prowadziliśmybeztroskich gawęd, rzadko kiedy śmieliśmy się; siedzieliśmy po prostu wokółognia, wpatrując się w płomienie.Gdy byłem chłopcem, nie myślałem o ni-czym; kiedy osiągnąłem wiek młodzieńczy, zacząłem zastanawiać się nadwłasną przyszłością.Kiedy dorosłem, przestałem gapić się w ogień, z wyjąt-kiem, naturalnie, tego w piecach medycznych, a pózniej w alchemicznych ty-glach.Nie wiem, czego bardziej pożądałem: złota czy ognia?- Panie mój? - wdarł się w me dumki głos Dżibrila.- Książę i twój nie-wolnik czekają już na pokładzie mojej łodzi.Wyrwany z marzeń, potrząsnąłem głową.- Wybacz mi, Dżibrilu, przyjacielu - odpowiedziałem krótko, zbyt znu-żony, by udzielać mu dłuższych wyjaśnień.TLR Kiedy wstąpiłem na łódz i książę, ująwszy mnie za ramię, zaprowadziłna poduszki, zrozumiałem, jak bardzo prostackie i pijane są głosy zgroma-dzonych przy burcie graczy.Lampa służyła im wyłącznie do tego, by wyraz-nie odczytywać wyniki gry w kości.Otępiały, patrzyłem, jak książę i Nestor zajmują miejsca naprzeciwkomnie.Na pokład wskoczył Dżibril.- Moi niewolnicy dostarczą ciebie i księcia na brzeg - oświadczył.-Niech Miłosierny czuwa nad wami.Nawet nie pamiętam, kiedy znalezliśmy się na brzegu.Czyjeś silne ręcepoderwały mnie na nogi i wyprowadziły na zakurzoną ulicę.Popatrzyłem naokalający ją rząd schludnych białych domów.Znajdowaliśmy się na jednej zeskromniejszych ulic leżących w centrum miasta.- Nestorze, gdzie dokładnie jesteśmy? - zapytałem.- Na ulicy Trzech Czarnych Psów, mój panie.Uśmiechnąłem się.Lubiłem tę nazwę i znałem tę ulicę.- Nestorze, nie mów do mnie  mój panie" - powiedziałem - ani  mójwładco".Dziś nie poczuwam się do żadnych zasług.Być może jutro lub póz-niej, kiedy się znów spotkamy, wrócimy do tej formy, jak każe obyczaj; alenie dzisiejszej nocy.Sądzę, że znajdujemy się w odległości zaledwie kilkusetmetrów od mego domu.Musimy tylko na najbliższym skrzyżowaniu skręcićw lewo, prawda? Jeśli napotkamy straże, zaprosimy je qa wino do mego do-mu; a raczej poślemy je po nie, gdyż wina w domu nie trzymam._ Tak.To dobry plan.- A więc prowadz.Nestor ruszył przodem.Kiedy już znalezliśmy się w moim domu, dałem mu fiolkę  smoczejkrwi", która tak naprawdę była jedynie wywarem z soku czarnej porzeczki;TLR nie zamierzałem marnować drogocennego eliksiru na leczenie udawanej cho-roby Szemselneha- ry.Niewolnik zawiadomił moją żonę, że ze mną jestwszystko w porządku, a ja wyznaczyłem kilka osób do przygotowania księciusypialni.Udałem się do mej pracowni, a stamtąd do biblioteki, aby złożyćswą skołataną głowę do snu.Kiedy wszedłem, ku memu zdumieniu oczeki-wał mnie tam książę.Podszedł do mnie, zalewany żółtym światłem lampy.Przez chwilę bacznie mi się przyglądał, po czym ujął moją dłoń.- Abu al-Hasanie - powiedział cicho.- Pragnę przeprosić cię za to, że na-raziłem cię dzisiejszej nocy na takie niebezpieczeństwo.Cofnąłem dłoń.- Tak naprawdę to ja sam się o nie prosiłem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •