[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego syn wrócił do domu o szóstej rano.Pogrążony w półśnie Jakob nie słyszał, kiedywchodził do domu, zbudził go dopiero dobiegający z jego pokoju hałas, który zawszetowarzyszył odprawianym przez Bena niezrozumiałym rytuałom i skrzętnemu chowaniu skarbówprzynoszonych regularnie z wypraw po całej okolicy.Już od dawna nie oddawał rodzicomwszystkiego, co znalazł na łące, w polu, co wykopał w lesie.Jakob zajrzał do jego pokoju, sądząc, że znajdzie go pogrążonego we śnie, ale Ben siedziałna podłodze.Między jego nogami leżało kilka ziemniaków, ich łupiny zdobił wyryty nożemwzór.Zaledwie drzwi się otworzyły, Ben schował pospiesznie prawą rękę za plecy.Potem, jakgdyby nigdy nic podniósł głowę, spojrzał Jakobowi prosto w twarz i nagle zaczął mrugać jak kot,który żebrze o przyjazń.Jakob zauważył pospieszny gest i domyślił się, że schowana za plecami ręka kryje cościekawego.Niewiele myśląc, wyciągnął swoją w jego kierunku i zażądał krótko: Co tam masz?Natychmiast pokaż!.Ben wyjął rękę zza pleców szerokich jak wrota stodoły, zwiesił głowę i skulił sięw obronnym geście, kiedy Jakob wyjmował mu z dłoni nóż.To był jeden z małych ostrychnożyków kuchennych, których Trude używała do obierania ziemniaków.Od tygodnia na próżnogo szukała, ale o tym Jakob nie wiedział.Tak jak nie wiedział o wielu innych rzeczach, i cogorsza dobrze o tym wiedział.Teraz będzie musiał go skarcić.Sęk w tym, że stanowczo zbyt często go karcił, łajał i bił,a często gęsto niesprawiedliwie.Z bezsilności i gniewu, ponieważ nie widział innego sposobu,aby przemówić mu do rozumu.Ponieważ zbyt pózno przejrzał na oczy, zbyt pózno zrozumiał, żedobrym słowem można znacznie więcej wskórać.Kiedy to wreszcie pojął, jego dobre słowa miały dla Bena już tylko połowę wartości.Słuchałojca prawie zawsze.Ale posłuszeństwo niewiele ma wspólnego z miłością a już całkiem nijakma się do zaufania.Zaufanie i miłość Bena należały do kogoś zupełnie innego.Jakob wetknął nóż za pasek spodni, rozejrzał się po pokoju, ale nigdzie nie dostrzegł lornetki. Szkło powiedział krótko.Ben z zadziwiającą szybkością podniósł się z podłogi, Jakob za każdym razem nie mógł sięnadziwić, jak to się dzieje, że ten kolos jest tak żwawy i zwinny.Stał teraz na środku pokoju,marszcząc czoło i najwyrazniej nad czymś się zastanawiając. Szkło powtórzył Jakob. Gdzie je położyłeś?.Ben, ociągając się, podszedł do szafy, otworzył drzwi mocnym szarpnięciem i zaczął obiemarękami grzebać w stosie bielizny.W końcu z najdalszego kąta wyciągnął jakiś szklany przedmioti podał go Jakobowi wyraznie niezadowolony.To był jeden z weków Trude, napełniony po brzegi czarniawymi, spleśniałym kawałkamiziemniaków o dziwacznych kształtach i rulonikami zasuszonych liści babki lancetowej.Był tamjeszcze strzęp materiału, który niegdyś mógł mieć niebieski kolor, ale teraz z powodu grubejpowłoki okropnego brudu nie można było tego stwierdzić z całą pewnością.Pleśń niemal wyrastała z pokrywki słoja.Ze środka bił przyprawiający o mdłości ohydny,słodkawy fetor.Jakob skrzywił się z obrzydzeniem, kiedy w jednym ze zrolowanych liści odkryłrozkładające się truchło polnej myszy. Nie powiedział nie o to mi chodzi.Daj mi inne szkło, wiesz które.Aby lepiej wyjaśnić,co ma na myśli, wziął pod pachę słoik, wygiął oba kciuki i palce wskazujące i przyłożył je sobiedo oczu.Ben zrozumiał w lot, podbiegł do łóżka, podniósł wielką szmacianą lalkę, pogmerał podpoduszką i wyjął lornetkę.Jakob szybko ją pochwycił i podszedł do okna.Najpierw skierowałlornetkę na południowy wschód, ogarnął wzrokiem rozległe pola buraków cukrowych, kartoflii żyta.Za nimi leżało rozpadlisko.W tym miejscu teren dziwacznie opadał.W marcu czterdziestego piątego, praktycznie w ostatnich tygodniach wojny zrzucono tamjeszcze kilka bomb.Przedtem w tym miejscu stało gospodarstwo Kessmanna.Okazałe obejście,w owym czasie jedyne, które było usytuowane poza obrębem wsi, w szczerym polu.OjciecRicharda zatrudniał dwudziestu ludzi.Jednak tego wieczoru, kiedy na jego folwark spadłybomby, wszyscy byli w gospodzie Ruhpolda na jakimś zebraniu.Wzięli ze sobą nawet Igora,rosyjskiego robotnika przymusowego, który wtedy prawie nie rozumiał po niemiecku.I na całeszczęście również pięcioletniego Richarda.W obejściu została tylko jedna stara, głucha jak pień służąca, której polecono doglądaćmającej lada chwila ocielić się krowy.I kiedy wszyscy przysłuchiwali się z uwagądynamicznemu odczytowi Wilhelma Ahlsena, który wzywał ludność do mobilizacji ostatnich sił,stara służąca pomimo alarmu przeciwlotniczego nie zgasiła lampy oświetlającej podwórze.Sabotaż, grzmiał pózniej Wilhelm Ahlsen.Głuchota, mówili inni, wzruszając ramionami.Jakbynie było, kwitnące gospodarstwo Kressmanna zamieniło się w kupę gruzu i nigdy nie zostałoodbudowane na tym samym miejscu.A miejsce było niesamowite.Gerta Franken opowiadała dawniej, że noc w noc przychodzitam stara służąca, żeby zgasić lampę oświetlającą podwórze.Ale Gerta Franken opowiadała zaswego życia wiele bredni.Ci, którzy teraz pojawili się przy ruinach starego folwarku, z całąpewnością nie byli duchami.Tuż przy krawędzi rozpadliska stało kilka samochodów osobowych, obok kręcili się jacyśmężczyzni w cywilnych ubraniach, jeden z nich trzymał w ręce megafon.Jakob domyślił się, żesą to pracownicy policji kryminalnej, mylił się jednak.Byli to członkowie ochotniczej strażypożarnej.Wciąż trzymając słój pod pachą, Jakob podniósł do oczu lornetkę i wtedy zobaczył wyrazniekilku mężczyzn schodzących w dół leja, nie było z nimi psów.Przez kilka minut przyglądał sięz uwagą, jak znikają pomiędzy wysokimi kępami pokrzyw i ostów.Kiedy znów obrócił sięw stronę Bena, poczuł się naraz dziwnie zmęczony i stary.Dwa cetnary odpowiedzialności, a może jeszcze więcej.Nigdy nie dał postawić się na wagę,dlatego nikt dokładnie nie wiedział, ile naprawdę waży ten olbrzym.Bena z pewnością niemożna było nazwać grubym, przeciwnie barczysty, muskularny i piekielnie silny dziękicodziennym forsownym biegom i harówce na dworze, miał ciało jak gladiator.Aagodny jakbaranek, Trude często to powtarzała.A Jakob też nigdy nie widział na własne oczy, żeby Benzrobił cokolwiek jakiemuś żywemu stworzeniu w złych zamiarach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]