[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucił się do drzwi, bynie zdążyła odejść, pochwycił gałkę i otworzył je.Czy to następny sen?Nie, to była Sophie.Początkowo był zbyt oszołomiony, by się odezwać, stał więc tylko i wpatrywałsię w nią w ciemnym korytarzu.Poczuł, jak ciepło rozchodzi się w nim powoli, jak w zmarzniętym człowiekupodchodzącym do płonącego ognia.Prawie nie widział jej twarzy.Nosiła długą, czarnąpelerynę z kapturem, głęboko nasuniętym na oczy.Widok jej miękkich ust bezuśmiechu przywołał zakazane, troskliwie pochowane wspomnienia.Wyszeptał jejimię.Była tu, widział ją znowu, już nic się nie liczyło.- Sophie.- Czy mogę wejść?Jej lodowaty, wrogo brzmiący głos w jednej chwili zniweczył wszystkie jegogłupie, kiełkujące nadzieje.Skłonił się w żartobliwym geście powitania i otworzył199SRszerzej drzwi.Nie mógł ścierpieć, że zobaczy, w jakich warunkach mieszka.Obserwował jejproste plecy, sztywne ramiona, powolny sposób, w jaki pogardliwie obróciła głowę,gdy weszła do ciasnego, ciemnego, nędznego pokoiku.Marzył, by zniknąć, uciec zadrzwi lub roztrzaskać każdy mebel na kawałki.Kiedy odwróciła się i spojrzała naniego, był rozjuszony i gotowy do walki.Nie kto inny, tylko Sophie Deene wepchnęłago w to cholerne, poniżające miejsce i nienawidził jej za to.- Nie sądzę, byś przyszła tu z towarzyską wizytą.A więc po co? Czy jestem ciwinien pieniądze?Nawet w ciemnym świetle świeczki zauważył, że zbladła, i poczuł bolesneukłucie w piersi.Nigdy nie była tak wrażliwa.Przez chwilę pomyślał, że jest chora.Jeżeli tak nawet było, to szybko wyzdrowiała.Rozejrzała się wokół z umyślnymniesmakiem.- Jakie szczęście, że nie przyszłam tu, aby podziwiać widoki - jej usta skrzywiłysię szyderczo - nie najlepiej wylądowałeś, Con.Wygląda na to, że dostałeś to, na cosobie zasłużyłeś.Skrzyżował ramiona, uśmiechając się złośliwie.- Na to nie mam czasu, panno Deene.Czego chcesz?Zachwiała się.Jej ręka powędrowała nerwowo do gardła i zawisła tam, jakbychciała odpiąć górny guzik peleryny.Zatrzepotała powiekami.Kiedy odwróciła głowę, nie widział już jej twarzyzasłoniętej kapturem.- Czy mogę prosić o szklankę wody?- Przepraszam, ale nie mam świeżej wody - spojrzał spod zmarszczonych brwi najej nieruchomy profil - czy będziesz w stanie przełknąć trochę zwietrzałego piwa?Tego mam pod dostatkiem.- Miał dwa kubki, na szczęście jeden z nich był czysty.Nalał ciepłego, zwietrzałego piwa z kamiennego dzbanka z przykrywką.Stanął z200SRkubkiem w ręku specjalnie za nią, aby zmusić ją do odwrócenia się w jego stronę.- Dziękuję - upiła mały łyk i odstawiła kubek na stół.- Piszesz nowe artykuły? -zapytała, patrząc na poplamione atramentem, leżące w nieładzie kartki.- A możenaprawdę jesteś adwokatem, kiedy nie udajesz górnika?Celowo usiadł na brzegu łóżka, gdyż wiedział, że nie jest to grzeczne.- Nie jestem prawnikiem - powiedział.- Uczyłem się u jednego z nich za czasówbeztroskiej młodości - dodał, z nie znanych sobie przyczyn.- Ale on umarł.A poteminne okoliczności stanęły pomiędzy mną i moją prawniczą edukacją.Nic nie odpowiedziała, tylko patrzyła na niego.- Jak mnie odnalazłaś? - zapytał.- Twój brat wspomniał twój adres w liście do.jednej ze znanych mi osób.- Kto to jest?- Sidony Timms.Podciągnął nogę i objął kolano ramionami.A więc musiała zniżyć się dowypytywania dojarki, kochanki Jacka, o jego adres.Powinien odczuwać satysfakcję ztego powodu, ale tak się nie stało.Jego ciekawość przybrała na sile.Czy to naprawdęona, tutaj w jego pokoju, bez przyzwoitki, w samym środku nocy?- Po co przyszłaś, Sophie?Na ścianie nad umywalką wisiał obraz.Tania reprodukcja w tanich ramkach,pejzaż, ledwie pamiętał o nim.Sophie studiowała go, jakby był dziełem sztukiwiszącym w Luwrze.Nie mogła się zdobyć na to, by powiedzieć, po co przyszła, igłupia, nieśmiała nadzieja zakiełkowała w nim znowu, jak powalony bokser, który niechce się poddać, choć nie może utrzymać się na nogach.Connor wiedział, że nadziejabyła głupia i żałosna, ale jej nie tracił.- Jestem umówiony - skłamał, gdy milczenie się przedłużało - muszę za chwilęwyjść, więc jeśli mogłabyś przejść do rzeczy.Odwróciła się, obejmując dłońmi rozklekotany stojak znajdujący się za jej201SRplecami.Wyraz jej twarzy kazał mu przestać mówić.- Zrobiłabym wszystko, by tu nie przychodzić - powiedziała cichym głosem,który załamał się pod koniec zdania.- Jedynym, co pozwoliło mi przeżyć ostatnietygodnie, była świadomość, że cię już nigdy nie zobaczę.Uwierz mi.- Rozumiem - wybuchnął - więc po co przyszłaś?Jej gardło drgnęło.Przełknęła z trudem, wzrok przenosiła z miejsca na miejsce,byle nie patrzeć na niego.Cierpiała i przyczyna dotarła do niego jak uderzeniemłotkiem w tył głowy.- Ja.dowiedziałam się.- zamknęła oczy, by móc to powiedzieć - będę miaładziecko.Nie był w stanie się podnieść.Postawił stopy na podłodze.Dzwięk ten zabrzmiałjak wykrzyknik kończący jej drżącą wypowiedz, lecz w dalszym ciągu nie mógł sięporuszyć.- Cóż - odwróciła się od niego - spodziewałam się czegoś więcej po tobie, choćnie wiem, dlaczego.Powinnam już wiedzieć, że nie ma w tobie cienia przyzwoitości,że.Wstał w końcu.W głowie miał zamęt.- Czy mówisz mi o tym - powiedział głośno, by jej przerwać - ponieważuważasz, że jestem ojcem? - Skuliła ramiona i momentalnie zrobiło mu się wstyd.Dlaczego wzajemnie ranią się w ten sposób?- Przepraszam, nie chciałem tego powiedzieć.- Idz do diabła!Przeczesał włosy palcami, bojąc się do niej podejść.Chciał jej dotknąć lubprzynajmniej zobaczyć jej twarz.- Co masz zamiar zrobić?Odwróciła się i doznał ulgi, widząc, że się opanowała.- Oprócz przyjścia tutaj i poinformowania cię? - zapytała.- Myślę, że to już nie202SRtwoja sprawa.- Przestań
[ Pobierz całość w formacie PDF ]