[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ann Belknap, pierwsza druhna, wbiegła doswojej sypialni i zawołała bez tchu:– Mercy, wyglądasz przepięknie!W pokoju nie było lustra i Mercy usiłowałaprzejrzeć się w okiennej szybie.– Tak myślisz?– Nie myślę, wiem.– Ann z zachwytempopatrzyła na jej naszyjnik ze złota idiamentów, dar od ojca, oraz pantofelki zniebieskiej satyny.– Kto by pomyślał, że owoskromne dziewczę, które akompaniowało Kitowiu nas w domu, to ta sama Mercy.Zielenieję zzazdrości! – Zachichotała, pokazując na swojąsuknię.Wyglądała uroczo w wierzchniej spódnicy zjedwabiu koloru świeżej trawy i bladozielonymgorsecie.Mercy przygryzła wargę, zastanawiając się,czy niebieski jedwabny stroik na głowę i złotasiatka okrywająca włosy nie są zbyt śmiałe.Bardziej pasowało to do dworu Elżbiety I niż dokościoła w londyńskim City.Nie mogła jednakzlekceważyć daru, który przysłały jej przyszłeszwagierki, lady Ellie i lady Jane.Uniosła dłońdo głowy.– Nie dotykaj! – ofuknęła ją Ann.– Faithmówiła, że układała fryzurę przez parę godzin!Mercy opuściła ręce.Zaiste, chciała objawićsię Kitowi jako ten piękny motyl, który dworskiedamy podziwiały w jego sonetach.Musiała muudowodnić, że w dniach ciężkiej próby onarównież się zmieniła i gotowa jest na szczęście,które pogodzi ją – cnotliwą purytankę – zaktorem, czerpiącym z życia garściami.I niebyło już od tego odwrotu!Jakby odgadując myśli przyjaciółki, Annwyciągnęła do niej rękę.– Jesteś doskonała taka, jaka jesteś.Chodź,bo już czas.Twój ojciec czeka na dole z lektyką.Mercy żachnęła się na tę kolejną fanaberię.Nie chciała, aby niesiono ją przez ulice Londynujak królową, bo była tylko zwykłą Mercy Hart.Ann, widząc popłoch w oczach pannymłodej, podgarnęła spódnice.– Och, ty gąsko.Nie każ Kitowi czekać!Miała rację.Za długo zwlekały.Mercyścisnęła obrączkę z trawy, zawieszoną na szyi.To ona naprawdę ich łączyła – jak miłość, któraprzetrwała więzienie – a nie jakieś paradnebłyskotki.– Dla ciebie, Kit – szepnęła, zbiegając poschodach, uskrzydlona szatami z motylichjedwabi.* * *W swojej skromnej izdebce w domu przySilver Street Kit klął, przekopując się przezubrania w kufrze.Tobias ze znudzoną minąspoglądał w okno, a Will z Jamesem tkwili przydrzwiach, robiąc dobrą minę do złej gry.– Gdzie, do licha, jest mój niebieski kaftan?Przecież przyszykowałem go wcześniej! – pieniłsię Kit, ciskając po całej izbie częściamigarderoby.Tobias wyciągnął z pochwy swój sztylet osrebrnej rękojeści i zgrabnym rzutem wbił go wpodłogę.– Naprawdę chcesz włożyć ten grzecznyprzyodziewek?Kit wstał, odgarniając z czoła zmierzwionączuprynę.– Nie mogę przynieść Mercy wstydu wkościele, ubierając się jak paw.– Miałeś rację – mruknął Will do Jamesa.–Wpadł na całego.– Z westchnieniem sięgnął dosakiewki i wręczył Jamesowi monetę, bowłaśnie przegrał z nim zakład, że ich brat nieda się wziąć pod pantofel pannie Mercy Hart.Kit cisnął w nich butem.– Oho, nasza krew! – James zachichotał,odrzucając but w stronę Tobiasa.– Wie, że butyto najlepsze pociski.Tymczasem Kit znalazł wreszcie swój kaftani zaczął go wkładać, walcząc z rękawami.Przynajmniej ta część jego garderoby była nowai wyglądał w niej wcale nieźle – choć nie mogławytrzymać porównania z bogactwem strojówmieszczańskiej rodziny, w którą za chwilę miałsię wżenić.Szybko naciągnął na nogę lśniącyczarny but.– Do licha, a gdzie drugi?Drugibut,rzuconyprzezTobiasa,wylądował na jego plecach.– Masz!– Później się policzymy, młokosie! – warknąłKit
[ Pobierz całość w formacie PDF ]