[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z pewnością nikt by nie protestował przeciwko temu, żeby wzięła auto.Jeżdżenie na pocztę było obowiązkiem, którybardzo lubiła.Co drugi dzień wrzucała do auta spakowaną do bawełnianej torby korespondencję i kierowała się w stronędwupasmowej drogi szybkiego ruchu 9W, wijącej się wzdłuż Hudsonu.Niewiele sióstr miało prawo jazdy, więcEwangelina zgłaszała się na ochotnika do załatwiania także innych spraw poza odwożeniem poczty: realizowała recepty,uzupełniała zapasy przyborów do pisania, odbierała torty zamawiane na urodziny sióstr.Czasami przejeżdżała przez rzekę metalowym mostem Kingston-Rhine-cliff prowadzącym do okręgu Dutchess.Namoście zwalniała, otwierała szybę i wpatrywała się w rozproszone jak wielkie grzyby zabudowania po obu stronach rzeki- tereny klasztorne rozmaitych wspólnot religijnych, w tym wieże Zwiętej Róży i rezydencję Vanderbiltów, w oddali, zazakrętem, otoczoną akrami ziemi.Z mostu widziała krajobraz w promieniu wielu mil.Gdy wiatr odrobinę znosiłsamochód, wpadała w lekką panikę.Była przecież tak wysoko ponad wodą, tak wysoko, że kiedy zerkała w dół,wydawało jej się, że frunie w powietrzu.Za mostem zawracała, żeby znów po nim przejechać, ale wtedy wpatrywała się wróżowo-błę-kitny grzbiet gór Catskill na zachodnim niebie.Zaczął padać śnieg, płatki unosiły się i tańczyły na wietrze.Most i tym razem uniósł ją wysoko ponad ziemię i trzymał w powietrzu, a ona czuła przyjemne odcieleśnienie i zawrotygłowy, co zdarzało jej się niekiedy rankiem w kaplicy Adoracji - było to uczucie czystego podziwu dla potęgi stworzenia.Popołudniowe wycieczki Ewangelina traktowała jako okazję do oczyszczenia umysłu.Aż do dziś jej myśli niezmienniezwracały się ku przyszłości - ta wydawała sic rozciągać przed nią jak nieskończony, zaciemniony korytarz, którym możnaiść bez końca i nigdy nie znalezć swego przeznaczenia.Dziś, skręcając w 9W, myślała tylko o zadziwiającej opowieściCelestyny i o tym, jak nagle wkroczył w jej życie Verlaine.Ileż dałaby za to, żeby nadal żył jej ojciec, a ona mogła gospytać, co on, człowiek tak doświadczony i mądry, zrobiłby na jej miejscu.Otworzyła okno, do środka wpadło lodowate powietrze.Choć był środek zimy, a ona wyszła bez płaszcza, czuła, żeskóra ją pali.Przepocone ubranie lepiło jej się do ciała.Zerknęła w lusterku na swoje odbicie -bladą szyję upstrzyłypurpurowe plamy o nieregularnym kształcie.Ostatni raz przydarzyło się jej to w roku, kiedy zmarła matka - co chwilanabawiała się wówczas niewyjaśnionych uczuleń, które ustąpiły, kiedy zamieszkała w Zwiętej Róży.Lata życiakontemplacyjnego otoczyły ją wygodną bańką spokoju, ale w żaden sposób nie przygotowały jej na konfrontację zprzeszłością.Z drogi głównej Ewangelina zjechała w wąską, krętą drogę prowadzącą do Miltonu.Wkrótce rozproszyły się gęstedrzewa - las urwał się nagle jak ucięty nożem, odsłaniając ośnieżony krajobraz.Chodniki przy głównej ulicy miasteczkabyły puste, jakby wszyscy schowali się w domach przed śniegiem i zimnem.Ewangelina podjechała na stację, zatankowałabenzynę bezołowiową i weszła do środka, żeby skorzystać z automatu telefonicznego.Drżącymi rękami wrzuciła monetę,wybrała zapisany przez Verlaine'a numer i czekała z bijącym sercem.Przebrzmiało dziesięć, dwanaście, czternaściesygnałów.Ewangelina odłożyła słuchawkę i odebrała monetę.Verlaine'a pod tym numerem nie było.Uruchomiła samochód, zerknęła na zegar obok prędkościomierza.Była prawie siódma.Zaniedbała popołudnioweobowiązki, nie była na obiedzie.Siostra Filomena z pewnością na nią czeka i spyta o powód jej nieobecności.StrapionaEwangelina pomyślała, że ma chyba nie po kolei w głowie -przyjechała do miasta, żeby zadzwonić do mężczyzny, któregonie zna, bo chce omówić z nim coś, co on zapewne uzna za absurd albo za urojenie.Już miała wyjechać ze stacji i wracaćdo klasztoru, kiedy go dostrzegła.Po drugiej stronie ulicy za wielkim, oszronionym oknem siedział Yerlaine. Milton Bar and Grill", Milton, stan Nowy JorkSkąd Ewangelina wiedziała, że jej potrzebował, że był ranny, uwięziony w obcym mieście, no i niezle już wstawionymeksykańskim piwem? Yerlaine uznał to za cud i dowód jej nadzwyczajnej intuicji, może nawet za sztuczkę, którą44opanowała podczas wieloletniego odosobnienia w klasztorze, w każdym razie za coś, co przekraczało jego możliwościrozumowania.Cokolwiek to było, pojawiła się, szła powoli w stronę tawerny, idealnie wyprostowana, z założonymi zauszy włosami, w czarnym habicie; jej ubiór - jeśli Ysrlaine mocno wytężył wyobraznię - przypominał mu ponure strojedziewczyn, z którymi umawiał się w college'u: mrocznych, tajemniczych artystek, Yerlaine umiał je rozśmieszyć, ale za nicnie potrafił zaciągnąć ich do łóżka.Po chwili była już w środku, przeszła przez bar i zajęła miejsce naprzeciwko niego -kobieta-elf, z wielkimi, zielonymi oczami, która w takim miejscu jak Milton Bar and Grill" najwyrazniej była po razpierwszy.Przyglądał jej się, kiedy patrzyła ponad jego ramieniem, chłonąc otoczenie: oglądała stół bilardowy, szafę grającą itablicę do rzutek.Albo nie zdawała sobie z tego sprawy, albo ignorowała fakt, że tak bardzo wyróżniała się spośródbywalców baru.Obejrzała Verlaine'a jak, nie przymierzając, chorego ptaka, zmarszczyła brwi i czekała, aż powie jej, co sięwydarzyło w ciągu tych kilku godzin, które upłynęły od ich spotkania.- Miałem problem /, samochodem - zaczął Verlaine, unikając bardziej skomplikowanej wersji.- Dotarłem tu na piechotę.Ewangelina była autentycznie zdumiona.- W taką burzę śnieżną?- Szedłem głównie wzdłuż drogi szybkiego ruchu, ale trochę się zgubiłem.- To ponad pięć mil - zauważyła sceptycznie.- W takim zimnie to się mogło zle skończyć.- W połowie drogi złapałem okazję.Całe szczęście, bo inaczej jeszcze byłbym w lesie, i to z odmrożonym tyłkiem.Ewangelina przyglądała mu się tak długo, że w końcu zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie wyraził się zbytdosadnie.Była przecież zakonnicą, więc może powinien był się miarkować, niemniej nie potrafił odczytać wyrazu jejtwarzy.Pod każdym względem odbiegała od jego -niewątpliwie stereotypowej - wizji mniszki.Była młoda, nieco sarka-styczna i zbyt ładna w porównaniu z jego wyobrażeniami surowych, pozbawionych poczucia humoru mniszek klarysekod wieczystej adoracji.Nie miał pojęcia dlaczego, ale czuł, że może jej powiedzieć wszystko bez żadnego skrępowania.- A ty co tu robisz? Nie powinnaś się teraz modlić albo spełniać dobrych uczynków? - spytał w nadziei, że niepogniewa się za żart.Ewangelina się uśmiechnęła.- Przyjechałam do Miltonu, żeby do ciebie zadzwonić.Tym razem to Verlaine'a zamurowało.W życiu by nie przypuszczał, że ona zechce się z nim jeszcze zobaczyć.- %7łartujesz.- Bynajmniej - odpowiedziała Ewangelina, odgarniając pasmo ciemnych włosów znad oczu.Nagle zrobiła siępoważna.- W Zwiętej Róży nie ma mowy o prywatności.Nie mogłam ryzykować, dzwoniąc do ciebie z klasztoru, achciałam cię o coś spytać.Proszę tylko, żeby to zostało między nami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]