[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jestem.jestem siostrą.- Ach tak.Dobrze, skoro jest pani krewną, proszę wejść.114Poprowadziła ją szerokim korytarzem i wpuściła do długiego pokoju z wieloma łóżkami.Wszystkie były zajęte.Chorzy albo na nich siedzieli, albo leżeli.Dwóch siedziałona drewnianych taboretach obok łóżek.Jeden z nich na widokMary Ellen zerwał się na nogi.Wyglądał, jakby nie wierzyłwłasnym oczom.Kobieta nie wskazała Mary Ellen łóżka, lecz zawołaław stronę pomieszczenia, gdzie przy małym stoliku dyżurowałainna kobieta: - Siostra Roystana.- Daj jej dziesięć minut.Najwyżej dziesięć minut.- Kiedy Mary Ellen szła w stronęosłupiałego mężczyzny, przemknęło jej przez myśl: - Wszystko, zdaje się, jest tu ograniczone do dziesięciu minut.- Witaj, Halu.Przez chwilę nie mógł wydobyć z siebie słowa.- Witaj,Mary Ellen.Jak się tu dostałaś? - odezwał się wreszcie.Znów udzieliła takiej samej odpowiedzi na takie samopytanie: - Dyliżansem.Nie powiedział, że się cieszy z jej odwiedzin, lecz wskazałtaboret, sam zaś usiadł na brzegu łóżka.- Skąd wiedziałaś,gdzie jestem?- Odwiedziłam Roddy'ego.Chciał, żebym ci przekazała,że on tego nie zrobił.- Wiem o tym.Zostaliśmy napadnięci.Jak on się czuje?- On.nie wygląda dobrze.Został okrutnie pobity.Niktsię nie spodziewał, że przeżyje.Nikt.Ale, Halu, mam ci dopowiedzenia coś bardzo ważnego.Mary Ellen oparła się o brzeg łóżka, a Hal nachylił ku niejgłowę.- Odzyskał pamięć - wyszeptała.- Przypomniał sobie,co się wydarzyło.Nie mogę w to uwierzyć, ale czuję, że tomusi być prawda.Przypomniał sobie tę noc, kiedy zginął jegoojciec.On nie obsunął się razem z ziemią w przepaść.Zostałtam zrzucony, po tym jak zobaczył mężczyznę w dole.i dwóch ludzi grzebiących tego mężczyznę.Ci ludzie zrzuciliojca Roddy'ego ze skały.To samo zrobili z Roddym.Terazpamięta, kto to był.- Nie! Nie!- Właśnie że tak.Więc słuchaj, Halu - wyciągnęła ręce,żeby uścisnąć jego dłoń tak jak dłoń Roddy'ego, lecz zawahałasię i cofnęła je, opuszczając na kolana.Zniżyła głos jeszcze115bardziej, tak że sama prawie nie słyszała swych słów.- Ontwierdzi, że to był pan Bannaman i.i jego leśnik.Znasz go,to pan Feeler.To ten człowiek, co nie ma palców u ręki,i który czasami przychodził do lasu wyciągać ze ściółki małejodełki.Przynajmniej udawał, że to robi.- Boże miłosierny! Chryste! - Hal nie patrzył na nią, leczwyżej ponad jej głową, jakby zaglądał w przeszłość.Musiałaznowu zwrócić na siebie jego uwagę.- Mam iść do panaMulcastera i prosić, żeby wezwał kogo trzeba i kazał kopać.Trzeba udowodnić słowa Roddy;ego.Popatrzył jej prosto w oczy.- Jak myślisz, kogo chowaliw tym grobie?- Nie wiem - odparła, odwracając wzrok.Znowu popatrzył w przestrzeń i zaczął mówić: - Wiesz,że w tym czasie zniknął mój ojciec.Ponieważ znaleziono jegokonia w Newcastle, wymyślono, że uciekł z pieniędzmii wsiadł na jakiś statek.Nigdy - zacisnął mocno zęby, zanimdokończył - nigdy w to nie wierzyłem.- Twarz mu pociemniała i popatrzył na nią ponuro.- Nigdy, ani przez chwilęw to nie uwierzyłem - powtórzył.Uścisnął jej ramię.- Niezwlekaj więc.Bądz przygotowana na to, że mogą być przeszkody.Bannaman to nazwisko, które coś znaczy w hrabstwie,przynajmniej teraz.Nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby sięzainteresować, w jaki sposób zbił majątek.Ale wkrótce to sięwyjaśni.Jeśli to jest prawdą, a wiem, że jest, narobimy wokółniego takiego smrodu, że smród huty będzie przy nim miłymzapachem.- Podniósł się i podnosząc ją także, dodał: - Idz.Wracaj tak szybko, jak tylko będziesz mogła.- Wyciągnąłrękę, jakby ją chciał popchnąć, żeby się pośpieszyła, leczpohamował się.- Dzięki, Mary Ellen.Nigdy nie będę w stanie należycieodwdzięczyć ci się za ten dzień - powiedział łagodnymgłosem.Uśmiechnęła się blado i rzekła: - Dobrze, Halu.Nie maza co.Zrobię, jak mówiłeś.- Usprawiedliwiając się, żeprzyszła z pustymi rękami, dodała: - Przepraszam, że niczegoci nie przyniosłam.- Och, Mary Ellen, przyniosłaś mi czysty złoty pył.Idzteraz.Dojedz do domu bezpiecznie.116- Do zobaczenia, Halu.- Bywaj, Mary Ellen.Kobieta zza stolika wstała, otworzyła jej drzwi i wskazałakorytarz.- Możesz wyjść sama - powiedziała.- Upewnij siętylko, że dobrze zamknęłaś drzwi.Jesteśmy bardzo zajęte.Mary Ellen zamknęła za sobą drzwi, a kiedy znowu znalazłasię na ulicy, wcale się nie śpieszyła w stronę, gdzie miałanadzieję znalezć dyliżans albo wóz pocztowy.Stała jak przerażone dziecko, obgryzając paznokieć wskazującego palca. Co będzie, jeżeli mi nie uwierzą? To znany człowiek, panBannaman", myślała.Może mnie kazać zamknąć za samoprzyniesienie takiej wiadomości, bo szlachta sama dla siebiestanowi prawo.A pan Bannaman, chociaż niezupełnie szlacheckiego pochodzenia, był jednak bardzo znacznym człowiekiem.Czy jej uwierzą, czy nie, czekały ją kłopoty.*Była siódma wieczór
[ Pobierz całość w formacie PDF ]