[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Queen z zadowoleniem zdawał sobie sprawę, że przedstawia nie lada widok: ociekający krwią, oszalały, ryczący byk; było na co popatrzeć.A wszystko dlatego, że dziś spotkało go coś cudownego.Przekonał się, że jednak nie jest tchórzem.Cały wczorajszy dzień przeleżał pod ogniem moździerzy w tym pieprzonym leju od amerykańskiego pocisku, kompletnie rozbity i bezradny z przerażenia.Leżał tak, dopóki kapitan Gaff nie zjawił się, aby dać pierwszemu plutonowi rozkaz podejścia do grzbietu, Queen pomyślał ze wstydem, że nawet kazał Dollowi zostać na miejscu i nie zanosić meldunku Steinowi.Co będzie, jeżeli Doll komuś o tym powie? A jednak Queen, choć masywny, silny i twardy, tak właśnie zrobił.Bo to, że ktoś był masywny, silny i twardy, nie mogło nic pomóc przeciwko nieprzyjacielskim moździerzom.Na to potrzeba było czegoś innego.A Queen przekonał się, że tego nie ma, Znowu powrócił właściwie do tej samej bezsilności, na którą cierpiał przez całe wczesne dzieciństwo, gdy każdy smarkacz z okolicy mógł go zbić, jeżeli tylko zdołał go złapać.Kiedy potem się rozrósł, był pewien, że nic podobnego nie może mu się więcej przydarzyć, toteż cały wczorajszy dzień był dlań okropnym, niewymownym koszmarem.Prawie nie odzywał się ani słowem do nikogo, chyba że to było konieczne, chciał bowiem ukryć, co naprawdę czuł.Ale dzisiaj to wszystko odeszło.Podniecenie skrytego marszu na tyły japońskie, połączone z udanym zlikwidowaniem karabinu maszynowego przy ścieżce, plus nie wykryte podejście na wierzchołek Trąby, a potem radosne, doszczętne zniszczenie Japończyków niosących moździerz zrodziły w nim uniesienie, które pozwoliło mu poruszać się z całą łatwością.I przebiegając wraz z innymi ostatnie kilka jardów do wierzchu grzbietu, nie bał się wcale.Prowadził swoją drużynę swobodnie.Kiedy zaś wdarł się na zdezorganizowany teren biwaku i zobaczył, co tam się dzieje, pojął z dziką radością, że ktoś zapłaci za to, co mu te dranie zrobiły.Nie miał na karabinie bagnetu, bo w podnieceniu o nim zapomniał.Jednakże zobaczywszy, jak jego dwóch kolegów zastrzelono, gdy próbowali wyrwać swoje bagnety z tych parszywych, wijących się drani, uznał, że lepiej nie mieć bagnetu w ogóle.Został trafiony prawie w pierwszych piętnastu sekundach po dotarciu na grzbiet.Nie bolało go wcale.Kula przeszła przez mięśnie górnej części ręki pozostawiając czystą dziurkę.Obwiązał ją chustką pomógłszy sobie zębami i pobiegł dalej, śmiejąc się i krzycząc.Zanim karabin mu się zaciął, zabił siedmiu, z czego czterech z podniesionymi rękami.A teraz przedzierając się z wrzaskiem przez różne grupy niczym jakiś czołg z krwi i ciała, wrócił w porę, aby zastrzelić japońskiego oficera, który powstał z dołu i biegł na nich krzycząc i wywijając wysoko mieczem, by umrzeć za swego cesarza.Queen oderwał mu pochwę, wepchnął w nią miecz, zatknął sobie za pas i popędził dalej.–Queen wrócił! – usłyszał czyjś krzyk.– Duży Queen znowu jest! Queen wrócił!On sam się nigdy nie przyzna.Jeżeli Doll coś nagada, to skłamie.–Pokażcie mi tych Japońców! – ryknął.Stein odnalazł swych „starych weteranów” – drugi pluton – którzy dzielnie czekali tam, gdzie ich zostawił, klęcząc oparci o karabiny.Pozwolił im dalej czekać, a tymczasem dokonał krótkiej „odprawy oficerów”.Właściwie był tylko on sam i Band, ale miał także Becka, który dowodził plutonem, oraz sierżantów Welsha i Storma z dowództwa.Storm ciągle zaciskał dłoń.–Jestem ranny! – powiedział z głupawym uśmieszkiem.– Jestem ranny.–Dobra – odrzekł Welsh drwiąco.– To dostaniesz Fioletowe Serce.–Ty pierdoło – powiedział Storm.– Tylko nie zapomnij mnie wpisać.Kiedy się wreszcie uspokoili, Stein wyjaśnił im swoją taktykę…Przejdą przez grzbiet niejako eszelonem drużyn, skręcą w lewo i ruszą prosto w dół.Karabin maszynowy przeniesie się dalej w lewo, żeby ich kryć.Mieli przeszukać wszystkie stanowiska, które nie zostały opuszczone.Pod żadnym pozorem nie mieli się zatrzymywać ani zajmować czymkolwiek na terenie biwaku.–Ta pozycja już jest rozbita – powiedział.– Nie ma nic więcej do roboty poza jej oczyszczeniem.Ale pułkownik Tall i kompania B zostali najwyraźniej zatrzymani.Otworzymy im drogę od tyłu.– Przerwał.– Są jakieś pytania?Nikt nie miał żadnych pytań.Wszyscy kiwnęli głowami na znak, że zrozumieli.A potem nagle odezwał się Storm:–Panie kapitanie, kiedy będę mógł odejść na tyły?Wszyscy czterej obrócili się i spojrzeli na niego.–Bo przecież jestem ranny – uśmiechnął się Storm.Podniósł rękę i pokazał im ją.Nikt nic nie powiedział.–To znaczy chcecie iść zaraz? – zapytał Stein.–Jasne!–No, a którędy wolicie pójść? Chcecie wrócić samemu przez dżunglę? Czy może prosto w dół zboczem wzgórza?Storm przez chwilę nie odpowiadał i widać się namyślał.–Rozumiem, o co panu chodzi – rzekł wreszcie.Znów podniósł rękę, zgiął ją i przyjrzał się jej.– Znaczy lepiej, żebym zaczekał, aż rozwalimy te stanowiska pomiędzy nami a kompanią B, tak?Stein nic nie odrzekł, tylko uśmiechnął się do niego.Storm uśmiechnął się także.–Mam nadzieję, że mnie nie kropną w tej małej akcji – powiedział swoim najlepszym teksaskim akcentem.Znów spojrzał na swoją rękę i zgiął ją.Krwawiła ciągle i choć go nie bolała, wszyscy dosłyszeli, jak coś w niej chrupnęło.– Mam nadzieję, że będzie trzeba dużej, poważnej, delikatnej operacji, żeby to wydłubać – powiedział.–Okej.Każdy wie, co ma robić? – zapytał Stein.Wszyscy wrócili do swoich grup.Beck, naśladując swego poprzednika Kecka, poprosił, aby mu pozwolono poprowadzić samemu swoją drużynę.Ruszył, kiedy karabin maszynowy zmieniał stanowisko, i powoli rozwinęli się na opadającym, trawiastym zboczu, które wczoraj, z doliny, wydawało się takie wysokie, takie dalekie i tak straszliwie nieosiągalne.Daleko w dole widzieli występ, przy którym spędzili noc, Ogółem biorąc, poszło to znacznie łatwiej, niż którykolwiek z nich się spodziewał.Zbocze było usiane dołami strzeleckimi oraz gniazdami karabinów maszynowych i japoński dowódca miał najwyraźniej zamiar sprzedać je bardzo drogo.Jednakże teraz, usłyszawszy tak silny ogień nieprzyjacielski na swoich tyłach, Japończycy zaczęli wychodzić z dołów i poddawać się, osłabieni, wynędzniali, wyraźnie przerażeni myślą o potraktowaniu, jakiego spodziewali się od swoich wrogów.Ci, którzy popełnili ten błąd, że podeszli z bronią w rękach, zostali natychmiast załatwieni przez cekaem i karabiny plutonu.Innych, którzy podchodzili z pustymi rękami podniesionymi do góry, szturchano, okładano pięściami, bito i grzmocono kolbami karabinów, ale rzadko – tylko w paru przypadkach, powiedzmy: sześciu czy siedmiu – zabijano.Nikt ich zbytnio nie lubił, to fakt.Liczne doły były już ciche i puste, opuszczone przez tych, którzy” rzucili się do walki na biwaku.Jeżeli ta cisza wydawała się podejrzana, obrzucano je granatami bez dalszych ceregieli.Jedynie dużo niżej na stoku było coś w rodzaju prawdziwej walki.Grupa prowadzona przez Becka i Witta zaatakowała dwa duże stanowiska ogniowe, z których nadal strzelano do ludzi pułkownika Talla usiłujących podpełznąć dość blisko, aby się do nich dobrać.Cekaemy uciszono od tyłu.Kilku Japończyków w pobliskich dołach próbowało ostrzeliwać się z karabinów i zginęło.Kompania B wdarła się przez lukę, główna walka dobiegła końca i zaczęło się oczyszczanie terenu.Paru Japończyków popełniło samobójstwo przykładając sobie granaty do brzucha, ale nie było ich wielu.Drugi pluton kompanii C stracił czterech ludzi, w tym jednego zabitego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]