[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Steffano już chodzi. To wspaniale  ucieszył się Esko. A Paul? Nie rozmawiajmy o Paulu  warknął Bo. Wiesz, Esko, trzymasz kobietę, jakbyś niemiał w tym żadnej praktyki.Nie uczą was tego w Finlandii, czy jak? Rzeczywiście, nie uczą nas, jak trzymać nieprzytomne kobiety.Marion Bennett niespodziewanie poderwała opartą o pierś Esko głowę. Hej, facet, uważaj, co mówisz  dmuchnęła, aby odrzucić włosy z oczu i znieukrywanym zainteresowaniem spojrzała na Bo. Witaj, skarbie  powiedziała.Zliczniutki jesteś.Mogę pomacać twoje muskuły?Bo zakrztusił się, a jego policzki oblał ciemny rumieniec. Postaw mi drinka, szejku  rzuciła Marion. Hej, wy!  krzyknęła do swoich przyjaciół. Właśnie przyszedł ktoś bardzo ładny i noc jest jeszcze młoda!9Zabawa trwała bez końca.Wszyscy pili coraz więcej.Po mniej więcej godzinie wsiedli donastępnej flotylli taksówek i pojechali do Harlemu, gdzie z pewnym trudem stoczyli się posześciu betonowych stopniach i stanęli przed metalowymi drzwiami z zakratowanymjudaszem.Czyjeś nabiegłe krwią oko zmierzyło ich bacznym spojrzeniem i zostaliwpuszczeni do środka.W piwnicy nie było podwyższenia dla zespołu muzycznego, lecz wrogu siedmiu lub ośmiu czarnoskórych mężczyzn grało na trąbkach, saksofonie, perkusji ifortepianie.Salę wypełniały dzwięki delirycznie gorączkowej, szybkiej muzyki.Pod ścianamistały stoliki z czerwonymi lampkami, a na środku tańczyły pary, niektóre czarne, niektórebiałe, niektóre czarno-białe.Nogi podskakiwały w rytm melodii, kolana zderzały się ze sobą,wyżej kołysały się sznury pereł.Powietrze było gęste od dymu.W małej bocznej salce bardzowysoki i chudy jak szkielet mężczyzna w białej marynarce napełniał szklanki z grubego,rżniętego szkła alkoholem ze Szkocji (w każdym razie tak głosiła etykietka na butelce).Jegośmiertelnie blada twarz nasuwała podejrzenia, że mógłby paść trupem na widok słońca.O baropierał się muskularny bandzior w niedbale tkwiącej na czubku głowy fedorze i zezłowieszczą wypukłością pod marynarką.Najwyrazniej znał Bo, ponieważ powitał gopoważnym skinieniem głowy.Muzyka na chwilę ucichła i znowu zabrzmiała.Na środekwyszła leniwym krokiem na wpół naga tancerka w złotych pantoflach bez palców, owiniętawokół całego ciała długim boa.Jej czarna skóra lśniła, kiedy kołysała się w rytmwzdychającego namiętnie saksofonu i potrząsała pupą.Sala cuchnęła gorącym potem ipochodzącym z przemytu alkoholem, pulsowała niebezpiecznym jak błyskawicapodnieceniem.Esko żałował, że nie może namalować tej sceny, utrwalić w pamięci, a potemznalezć jakiś sposób, aby odtworzyć ją w architekturze.Piórko oderwało się od boa tancerki i unoszone podmuchem powietrza, uniosło się aż pod sufit, umykając kilkudziesięciu paromrąk, które usiłowały je schwytać.Esko wiedział, że nie jest to jego świat, lecz z przyjemnościąwchłaniał tę energię, poczucie bezprawia i ekstrawagancję, których najlepszym wyrazem byłydzwięki rozszalałej, gorącej jazzowej muzyki.Przywiózł ich Bo, który utrzymywał, że ma się tu spotkać z jakąś dziewczyną, ale teraznie mógł jej znalezć.Spokojnie rozglądał się po sali, nieświadomy, że Marion Bennett podjęłajuż decyzję za nich dwoje.Po prostu podeszła, stanęła przed nim i położyła dłonie na jegospodniach.Szwed wyprostował się jak rażony piorunem i chwilę stał sztywno, zupełnienieruchomy.Zaraz potem zaczęli się całować, atakując się nawzajem żarłocznymi wargami.Katerina wpatrywała się w nich dwoje z absolutnym skupieniem, zupełnie jakby znowuzastanawiała się nad najlepszym ujęciem.Nie zwracała najmniejszej uwagi na Roberta,trubadura slumsów, który niestrudzenie szeptał jej jakieś gorące słowa i muskał palcami jejramię.Esko uświadomił sobie, że Katerina posiada władzę nie tylko nad Robertem, ale takżenad wieloma innymi mężczyznami, niezależnie od tego, czy tego chce, czy nie.Była dla nichtak niezwykle atrakcyjna między innymi dlatego, że nosiła w sobie cierpienie.Eskoprzypomniał sobie niezawoalowaną sugestię Marion, jakoby Katerina już zdradzałaMacCormicka.Czy to możliwe, pomyślał.W gruncie rzeczy nie miało to żadnego znaczenia.Esko nie chciał, aby Katerina zdradziła dla niego MacCormicka.Pragnął, aby od niegoodeszła.Podszedł do niej i wziął ją za ramię. Chodzmy stąd  powiedział.Spojrzała na niego chłodnymi oczami.Piła całą noc, podobnie jak reszta jej towarzystwa,ale wcale nie wyglądała na pijaną. Dlaczego?  zapytała. Mam coś dla ciebie  odparł. Coś, co stanowi twoją własność. Więc daj mi to. Nie.Nie tutaj.W Central Parku lód oblepił gałęzie drzew, a pod ich stopami trzeszczała cienka powłokazamarzniętego śniegu.Nie dobiegały tu żadne odgłosy ulicznego ruchu, z dala słychać byłotylko cichy szum przejeżdżającego po wiadukcie pociągu. Usiądziemy?  odezwał się Esko, wskazując ławkę pod gazową latarnią, której kulistyklosz otaczała chybotliwa aureola blasku.Usiadła sztywno, a Esko zajął miejsce obok niej i sięgnął do kieszeni.Podał jej kopertę,podartą na krawędziach i brudną.Długą chwilę oglądała ją uważnie w mglistym świetle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •