[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Schowaj broń - rozkazał Bataba.- Wysłuchajmy go.Mochet opuścił nóż, ale go nie schował.- Oczekujesz, że będziemy się układać z tym robakiem?W pomieszczeniu rozległy się stłumione protesty.- Już zapomniałeś, co nam zrobił? - Broda Mocheta ociekała oliwą.- Tak szybko?Zapomniałeś o truciznach i oparzeniach? Nie widziałeś, jak umierali nasi wojownicy?Nie pamiętasz chorób? Co chcesz od niego uzyskać? Nowe oko? Ja mówię, żebyśmygo wypatroszyli.Tutaj.Teraz.- Zrobił krok w stronę Devona.Mięśnie ręki, w którejtrzymał nóż, napięły się.- Stój! - warknął Bataba.Mochet się zatrzymał.- Nie zapomniałem o przeszłości - ciągnął szaman.- Ale nie będę zaniedbywałprzyszłości.Truciciel uciekł z Deepgate.Zcigają go statki podniebne.Chce zostaćnaszym sojusznikiem.- Jego statek się rozbił - przypomniał brodacz.- Wszyscy to widzieliśmy.Devon zmierzył go zimnym wzrokiem.- Sterowiec wylądował tak gładko, jak pozwalały umiejętności mojegoniekompetentnego towarzysza.Mochet łypnął na niego.Bataba spojrzał kolejno na wszystkich członków rady.- On twierdzi, że może nam oddać miasto - powiedział.- Kłamstwo - skwitował Mochet.Szaman skrzyżował ręce na piersi.- Wysłuchajmy go, a potem zadecydujemy.Jeśli nas nie przekona, będziesz miałdzisiaj swoją rozrywkę, Mochet.W jednej chwili Devon skupił na sobie uwagę wszystkich doradców.Wyjął okulary z kieszeni kamizelki i wyczyścił je bez pośpiechu, zbierając myśli.Anielskie wino poprawiło mu wzrok, ale jeszcze nie pozbył się tego starego nawyku.Czuł, że będzie mu go brakowało.Stawką w grze, którą teraz prowadził, było coświęcej niż jego śmierć.Wiedział, że jeśli nie uda mu się przekonać tych ludzi, będziezdany na ich łaskę.Schował okulary i wziął głęboki wdech.- Nie obchodzicie mnie ani trochę - zaczął.- Nie obchodzą mnie wasze wierzenia,kultura ani wasza mała wojna.Heshette łypali na niego posępnie.- Dla mnie jesteście ciemnymi dzikusami, niewiele lepszymi od zwierząt.Jeśli omnie chodzi, możecie sobie wszyscy żyć w tej kościanej górze przez całą wiecznośćalbo paść trupem od ptasiej ospy.Nie dbam o to.Mochet zacisnął szczęki.Tatuaże na twarzy Bataby przybrały nowe kształty.Sypesuważnie obserwował miny doradców.Podobnie Truciciel.Chyba mu wierzyli.- Jedyni ludzie, których nienawidzę bardziej niż dzikusów takich jak wy, tochodzące trupy z Deepgate i ich marionetki ze świątyni.- Utkwił wzrok w prezbiterze.- Heshette czczą Ayen, boginię światła i życia, więc przynajmniej w ograniczonymstopniu rozumieją, co to znaczy być żywym.W Deepgate człowiek umiera od chwilinarodzin.Wszyscy pragną być pochłonięci przez ciemność, którą mają pod stopami.-Devon prychnął.- Tak to wygląda w teorii.W rzeczywistości te robaki czepiają sięswojego istnienia z dziką nieustępliwością, pożerają wszystko i każdego wrozpaczliwym dążeniu, żeby przetrwać jeszcze jeden żałosny dzień w oczekiwaniu nakoniec.- Wyrzucał słowa przez zaciśnięte zęby.- Ich hipokryzja jest zdumiewająca.Moja żona umarła, żeby zaspokoić ich nienasycony głód życia.Kuchnie Truciznupomniały się o nią, tak jak omal nie upomniały się o mnie.O nas dwoje, o ludzi,którzy chcieli czegoś więcej niż to niby-życie, których nie cieszyła perspektywa, żestaną się karmą dla ich boga, którzy zostali wykorzystani i odrzuceni przez bezmyślnemasy tęskniące za otchłanią.Devon miał ochotę uderzyć prezbitera.Czuł, że eliksir w nim buzuje, szepcze doniego, ogranicza pole widzenia.Doradcy zniknęli.Został tylko Sypes, wymizerowanystary kapłan, zgarbiony nad laską, bardziej martwy niż żywy.- Strącę to gnijące miasto w przepaść, żeby dać twoim owieczkom to, czegopragną.Myślisz, że uciekną, kiedy sięgnie po nich otchłań?Sypes wytrzymał jego spojrzenie.- Są w Deepgate niewinni, dzieci.- Niech rodzice je ewakuują - wysyczał Devon.- Jeśli tego nie zrobią, zbrodniaobarczy ich sumienia.twoje.To Kościół umacniał ich absurdalną wiarę, nie ja.Zbolały wyraz twarzy świadczył, że starzec zdaje sobie z tego sprawę.Ale nadalwierzył w Ulcisa.I wtedy Devon zyskał całkowitą pewność, że jego podejrzenia byłysłuszne.Prezbiter bał się swojego boga.Truciciel nagle zrozumiał, dlaczego Sypespostanowił zdobyć anielskie wino dla Carnival.Myśl była tak niedorzeczna, że nigdywcześniej jej nie rozważał.Otóż kapłan miał nadzieję, że przekona anielicę, bywystąpiła przeciwko jego własnemu panu.To, co czekało w otchłani, najwyrazniejstało się zagrożeniem.- Zginie dziesięć tysięcy ludzi - powiedział Sypes.- Umrą szczęśliwi.Dam im to, czego pragną, na co zasłużyli.Ale co wyjdzie z otchłani? Devon już nie mógł się doczekać, żeby to zobaczyć.- Jak zamierzasz tego dokonać, Trucicielu? - spytał szaman.Gniew przesłonił Devonowi wzrok, zaćmił mu umysł.Przez długą chwilę patrzyłoszołomiony na wysokiego tubylca, próbując sobie przypomnieć, kto to jest.W końcupotrząsnął głową.- Obudzę maszynę - oznajmił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]