[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Oczyma wy-obrazni widział skwierczące kawały wieprzowiny i kaczki, aromatyczne zupy igóry słodkiego, czystego ryżu, które jego żołądek przyjął z wielkim zadowole-niem.Ibrahim marzył o swoim domu i młodej żonie, którą poślubił zaledwieparę miesięcy przed inwazją.Wspominał, jak przyjemnie było siedzieć z te-ściem na ganku w popołudniowym chłodzie i rozmawiać o pracy, którą dostał wwarsztacie mechanicznym, podczas gdy żona szykowała kolację.Przejmujące brzęczenie nocnych owadów ucichło i przez jakiś czas słyszelitylko krople wody spadające z drzew, aż wreszcie żałobne wycie gibonów ob-wieściło świt.Wraz z nadejściem dnia znowu ogarnęła ich rozpacz.Ibrahim byłtak słaby, że ledwie powłóczył nogami, a James niewiele silniejszy.Bill zarzą-dził postój i usiadł z dala od reszty swoich towarzyszy, usiłując pozbierać myśli.Jestem zbyt słaby, by myśleć, przyznał w duchu, ale jeśli nie znajdę wyjścia zsytuacji, to po prostu położymy się tu i pomrzemy.Nad rozmiękłą ziemią pokrytą grubą warstwą roślinności zaczęła unosić siępara, bo upał był coraz większy.Chińczyk, któremu najmniej zaszkodził zgniłyryż, przechadzał się wolnym kroczkiem pod baldachimem liści.Jak żuraw wy-ciągał szyję z wystającym jabłkiem Adama, na próżno wypatrując czegoś, conadawałoby się do jedzenia  ptaka, wiewiórki czy choćby żaby zaplątanej wlistowiu.Nagle zatrzymał się przed Billem. Jak nazywa się ta wioska?  spytał.Bill potrząsnął głową, usiłującprzypomnieć sobie nazwę, po czym sięgnął do torby po wilgotną mapę.Leespoglądał mu przez ramię, gdy rozwijał postrzępioną płachtę i pokazywał pal-cem żałośnie krótką trasę, jaką właśnie przebyli.Pokryty plamami brązowy pa-lec Australijczyka i tępo zakończony kciuk Chińczyka podróżowały wolno pomapie.Lee nagle odczytał nazwę wioski, która na pewno była mu znajoma i ra-dośnie zaczął mamrotać pod nosem przekleństwa w ojczystym języku. Być może wyjdziemy z tej opresji  oświadczył z przekonaniem.Znam tu jeden taki dom. Wskazał miejscowość położoną kilka mil od drogi.LRT  Należy do bogatego człowieka i dobrego towarzysza.Możemy poprosić go opomoc.Myślę, że da nam przynajmniej coś do jedzenia, a może nawet pozwoliprzespać się w jakimś suchym miejscu. Dotarcie tam zajmie ci pół dnia  powiedział Bill z nadzieją w głosie. Jeżeli wyruszysz zaraz, dotrzesz tam przed wieczorem. Więc mogę iść?  Chińczyk, wychowany w duchu absolutnego posłu-szeństwa wobec przełożonego, spojrzał pytająco na dowódcę.Bill skinął głową. Ruszaj się, Lee.Masz tu wrócić jutro, mniej więcej o tej samej porze, iprzynieść tyle suchego prowiantu, ile zdołasz unieść.Kiedy człapanie nóg Lee zlało się z innymi odgłosami dżungli, James popa-trzył ospale na Australijczyka, który wpatrywał się tępym wzrokiem w miejsce,gdzie zniknął Chińczyk. Ten facet zwiał  stwierdził James z irytacją. Odbiło ci chyba, Bill.Nie zobaczymy go już więcej.Bill wzruszył ramionami, a ostre obojczyki zarysowały się jeszcze mocniejpod przyklejoną do ciała zieloną koszulą. No i co z tego? Był w formie.Jeśli się uratuje, tym lepiej dla niego.Poco ma tkwić tu z nami? Co ci z tego przyjdzie, że zdolny do walki człowiekumrze przy twoim boku?Cała trójka siedziała w milczeniu, zbyt słaba, by się spierać.Ibrahim miałgorączkę, głowa kiwała mu się na boki i mamrotał coś pod nosem.James po-nownie wyczarował ekscytujący sen ze swego dzieciństwa i zanurzył się wświat wyimaginowanych przeżyć.Bill spał niespokojnie, walcząc z chęcią po-godzenia się z faktem, że sytuacja jest beznadziejna.Nazajutrz podczas największego upału usłyszeli nagle zbliżające się kroki.James, który poczuł się nieco lepiej, poderwał się z miejsca i natychmiast siadł zpowrotem, zaskoczony widokiem Lee, który szedł w ich stronę w towarzystwieLRT trzech młodych Chińczyków.W ręku trzymał lśniący przenośny pojemnik z je-dzeniem. Hej tam!  zawołał, a jego pociągła twarz o zapadniętych policzkachrozpromieniła się w uśmiechu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •