[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziałam doskonale, że przyjęcie zaproszenia stanowiłoprzejaw świadomego egoizmu, lecz mimo to odpowiedziałam:- Zgoda.Czemu nie.139RS Rozdział 8Opuszczone gniazdoWychowując Adriana, starałam się być najlepszą z matek na świecie,co jednak nie uchroniło mnie przed wpadkami.Z jednej strony stanowiłamjego jedyny wzorzec życiowy, dbałam o zdrowie, kupowałam muporządne ubrania i kochałam ze wszystkich sił.Z drugiej zaś ograbiłam goz osiemnastu Dni Ojca, których nie świętował, i ze wszystkich przeżyć,jakich doznawał chłopiec dorastający pod okiem taty.Jak mogłam z tymżyć?Adrian kończył zaklejać pudła, w których musiał zmieścić całe swojedotychczasowe życie: książki, płyty DVD, kompakty, skarpety, przyboryszkolne, swetry, pościel, rzeczy do kuchni i łazienki, lampę na biurko.- Nie mam dywanu do pokoju - zauważył.- Przecież nie wyjeżdżasz na Syberię.Mamy jeszcze lato -odpowiedziałam chyba niezbyt przyjemnie.Oboje mieliśmy podły nastrój.Czułam, że mój syn chciałby mieć jużto wszystko za sobą.Niebawem, jeszcze przed wieczorem, znajdzie się wnowym dla siebie miejscu i zmierzy się z wyzwaniami najbliższych lat.Pozna nową uczelnię, kadrę profesorską i kolegę, z którym zamieszka.Czy się polubią? Czy odnajdzie się tam i jak da sobie radę w wielkimkampusie, wśród tylu obcych? - pytałam samą siebie.140RS - Masz rację.Na miejscu zobaczymy, co i jak.Bez dywanu też da sięprzeżyć, a w razie czego położę jakąś wykładzinę.- Pewnie będzie można ją kupić na terenie uczelni - stwierdziłam idodałam: - Chyba już zadzwonię po samochód.- Dobrze.Zabieram ubrania z wieszakami, bo pewnie tam ich niemają.- To dobry pomysł.Zwiąż je razem, żebyś niczego nie zgubił podrodze.- Tak właśnie zamierzam zrobić - nieco opryskliwie odpowiedziałAdrian.- To dobrze - przytaknęłam, uznając, że to nie jest najlepszy moment,by zwracać mu uwagę na niewłaściwy ton, jakim się do mnie zwracał.Nadszedł czas na podstawienie auta.Choć mieszkaliśmy w budynkuo wysokim standardzie, nie było w nim garażu.Musiałam wynająć miejsceparkingowe w sąsiednim budynku.Niestety, z uwagi na dużą liczbęsamochodów na podstawienie wozu czekało się zazwyczaj do pół godziny.Najpierw zatelefonowałam do garażu, a potem do portiera, aby poprosiłnaszego administratora o przyprowadzenie dla mnie samochodu.- Nie ma go dzisiaj - odpowiedział Sam.- Ma chrzciny lub cośtakiego.Mogę na chwilę zamknąć drzwi wejściowe i sam to zrobić.- To wspaniale, Sam.Dziękuję.Odłożyłam słuchawkę i przystanęłam na chwilę.Zauważyłam, żeAdrian jest bardzo podekscytowany wyjazdem, ale ja zaczynałam jużpanikować.W jednej chwili ogarnął mnie wielki żal.Nie przygotowałamsię dobrze na tę chwilę.Nie chciałam dać po sobie niczego poznać, ale141RS zimny pot oblał mi plecy i poczułam, że zaraz zemdleję.Najchętniejusiadłabym w kuchni i rozpłakała się na dobre.Z całych sił próbujączachować panowanie nad sobą, zwróciłam się do Adriana:- Przenieś pudła do kuchni.Sam przyprowadzi samochód.Podniosłam z kuchennego parapetu fotografię przedstawiającądwunastoletniego Adriana i mnie.Zdjęcie zrobiono z jakiejś specjalnejokazji, chyba były to urodziny cioci Jennie.Adrian miał na sobiemarynarkę i krawat.Taki dziecinny, a jednocześnie ubrany jak dorosły.Już wtedy można było przewidzieć, że wyrośnie na silnego i wspaniałegomężczyznę.Przyglądając się fotografii, niemądrze wmawiałam sobie, że niezmieniłam się wiele przez ten czas.Za każdym razem, gdy myłamnaczynia czy kroiłam cebulę, patrzyłam na nasze zdjęcie i rozmyślałam,jak wiele znaczy dla mnie syn i jak bardzo wypełniał mi te lata, kiedyprzemieniał się z dziecka w młodzieńca.A teraz mnie opuszczał.Ipowinien mnie opuścić.Wiedziałam, że tak musi być, ale nienawidziłamtego.Nienawidziłam też siebie za egoistyczne tchórzostwo.Rozpaczliwiepragnęłam, by dobrze o mnie myślał, przypomniałam sobie jednak, że gdynadejdzie czas rozliczenia się z życiem, nie będzie przy mnie nikogo, ktomi pomoże.Adrian z hukiem postawił ciężkie pudło na podłodze i zapytał:- Mamo? Dobrze się czujesz?- Tak - odpowiedziałam i wzięłam głęboki oddech.-Nie mogęprzestać myśleć o twoim wyjezdzie- Ja też, ale sama przecież powiedziałaś, że nie jadę na Syberię.142RS Zadzwonił dzwonek u drzwi.- Racja - powiedziałam i odstawiłam fotografię na miejsce.- Czas jużjechać.Adrian wziął zdjęcie z parapetu i zapytał:- Mogę je ze sobą zabrać?- Oczywiście.Wzruszyłam się na myśl, że Adrian chce mieć nasze wspólne zdjęcie,ale w głębi serca pragnęłam, by tamten dwunastoletni chłopiec wrócił wmoje ramiona.Jeżeli nie zapakujemy szybko auta i zaraz nie wyjedziemy,nie będę mogła opanować wzruszenia.Dobrze, że za drzwiami stał Sam,przy obcym nigdy nie pozwoliłabym sobie na łzy.Obaj panowie zabralisię do pracy i wkrótce załadowali auto po brzegi.Sam uściskał dłońAdrianowi i życzył mu powodzenia.Spełniło się największe marzeniemojego syna - wyjeżdżał na studia.Nie chciałam zrobić mu przykrości,musiałam więc za wszelką cenę powstrzymać się od łez.Choć spodziewałam się, że wprowadzanie się nowych studentów doakademików zostało należycie zorganizowane, to będąc już na terenieuczelni, z ogromną ulgą powitałam gotowych do pomocy wolontariuszyubranych w żółte koszulki.Adrian zarejestrował się i odebrał klucz dopokoju.Rozpoczęło się szaleńcze rozpakowywanie auta.Zaczekałam wwozie, aż Adrian z kolegami przenieśli wszystkie paczki na chodnik.Następnie zaparkowałam samochód i wróciłam do chłopców.TymczasemAdrian przełożył swoje rzeczy na wózek bagażowy i ruszyliśmy,przedzierając się przez zgromadzony tłum, aż do Carman Hall.Tamdowiedzieliśmy się od wolontariuszy, gdzie jest poczta, teatr i kawiarenka143RS  Cafe 212", bez wątpienia nazwana tak ze względu na kod pocztowyManhattanu.Prawdę mówiąc, zastanawiałam się, czy powinnam pomócmojemu synowi zasłać łóżko, ale powstrzymałam się od tego.Niechciałam zrobić z niego maminsynka w oczach współlokatora.Tym razempostanowiłam zdać się na syna.Tak właśnie pisano w poradnikach natemat postępowania z dorastającymi dziećmi.Pierwszy raz w życiuskorzystałam z sugestii innych ludzi.Po dotarciu do akademika i właściwego pokoju Adrian zacząłwyładowywać walizki.- Trzeba to zrobić jak najszybciej - ponaglał Jacob, student zMilwaukee.- Nie mamy za dużo wolnych wózków.- Nigdy ich nie wystarcza.Pierwszy dzień zawsze jest najgorszy -wyjaśniła rudowłosa Mitzi z Cleveland, wywracając przy tym wyjątkowodużymi, błękitnymi oczętami.Stwierdziłam, że dziewczyna ma pewniekolorowe szkła kontaktowe.- To prawda - potwierdziłam, zastanawiając się jednocześnie, czyMitzi mieszka gdzieś niedaleko i czy zdejmuje soczewki do snu.Pomyślałam też, że niecodzienny błękit oczu z pewnością ma poprawić jejsamopoczucie.Wyładowawszy swój dobytek, Adrian przywitał się zewspółlokatorem, George'em z Wirginii, który przyjechał już wczoraj [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •