[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- W kościele pali się światło - zauważył Adamo.- Słyszę głosy - dodała Sophia.- Ktoś tam jest.Ja nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet słowa.John znowu zaczął dobijać się do drzwi i krzyczeć cośpo hiszpańsku.Po chwili dołączył do niego Adamo.Drzwipozostały jednak niewzruszone, łomotali więc jeszcze mocniej.Hałas zwrócił uwagę okolicznych mieszkańców i młodego policjanta, który miał akurat obchód.Podszedł do Johna i zażądałwyjaśnień.Skuliłam się, ponieważ policjanci zawsze mnie onieśmielali, niezależnie od narodowości.John prędko wytłumaczył, o co chodzi.Stróż prawa spojrzałna mnie i na jego ospowatej twarzy pojawił się uśmiech.Odpowiedziałam uśmiechem i nieco się rozluzniłam.Policjant zacząłuderzać w stare drzwi pałką i krzyknął:- Policia! Abre la puerta!Nic się jednak nie stało.Ponownie zaczął tłuc w drzwi i jeszcze głośniej powtórzył zawołanie.W końcu stare drzwi skrzypnęły i wychynął zza nich starzec o rzadkich siwych włosach.Policjant powiedział coś do niego, po czym drzwi otworzyły się szerzej.Weszliśmy niepewnie do środka, a funkcjonariusz poszedł w swoją stronę.John kłócił się ze starcem, podczas gdy reszta z nas usiadła w ostatniej ławce w oczekiwaniuna wyrok.Kościelny pokręcił głową i wzruszył ramionami,a potem chwiejnym krokiem przeszedł po posadzce z popękanej mozaiki, wzdłuż głównej nawy do prezbiterium.- Pójdzie po księdza - powiedział John.- Nawet się nie obejrzysz, jak wszystko wyjaśnimy i będziemy mieli nasz kościelnyślub.- Obdarzył mnie jednym ze swoich uśmiechów pod tytułem wszystko będzie dobrze", ale nic to nie pomogło.Słabo oświetlony kościół cuchnął przemijającym czasem- czasem, gdy bogaci wznosili budowle, których współcześnibiedacy nie mogli utrzymać.Wyblakła farba płatami odchodziłaod sufitu.W powyginanych żelaznych lichtarzach migotałyświece wotywne, a poszarpane czerwone zasłony przesłaniałyrzezbione wejścia do konfesjonałów.Ogarnęło mnie uczucie takiego rozczarowania, że aż zabrakło mi tchu.Musiałamnatychmiast wyjść na świeże powietrze.Chciałam być sama.Wybiegłam za drzwi i stanęłam na rogu ulicy, w rozproszonym świetle latarni, spoglądając za siebie na stary kościół.Wciążtrzymałam ślubny bukiet.Wolną dłonią otarłam łzy, którepopłynęły mi po policzkach.Byłam szlochającą panną młodą,żałosną postacią w długiej do ziemi sukni z woalem - miałaza długie rękawy, była w kolorze kości słoniowej, ozdobionakoronką w tym samym kolorze przy kołnierzu, na nadgarstkachi na skraju.Gapili się na mnie mężczyzni i kobiety, gapiły siędzieci i psy, a ja wcale się tym nie przejmowałam.Powinnam była zwrócić uwagę na sygnały ostrzegawcze, które pojawiły się tego dnia.Najpierw w hotelu wysiadłprąd.Potem nie dojechały kwiaty i musieliśmy w pośpiechuszukać kwiaciarni, żeby kupić na ostatnią chwilę bukiecikido butonierek.Z kościoła wyszła Sophia, a za nią reszta naszej grupy.Johnpodszedł i objął mnie, ale się nie uśmiechał.- Rozmawiałem z księdzem - powiedział.- Zmienił zdanieco do udzielenia nam ślubu, więc wszystko odwołał.Twierdzi,że dziś rano zostawił nam wiadomość w hotelu.- Ale nie otrzymaliśmy jej.Dlaczego się wycofał?John przytulił mnie mocniej.W jego ramionach zdołałam sięodrobinę odprężyć.- Powiedział, że mimo wszystko ma problem z udzieleniemślubu rozwódce.- Co! - Cała zesztywniałam i cofnęłam się z objęć męża.- Jak mógł? Mamy przecież list od pastora z Concord.Złapałam swoją torebkę, którą trzymała Sophia, i zaczęłamw niej grzebać, aż wyciągnęłam pomiętą kopertę.Podniosłamją wysoko.- A co z tym? To się nie liczy?Zanim wyjechaliśmy w tę podróż służbową, Sophia ostrzegła nas, że możemy potrzebować listu od amerykańskiegokapłana ze zgodą na to, by rozwódka mogła wziąć ślub kościelny.Na szczęście udało nam się znalezć pastora Kościoła prezbi-teriańskiego w Clayton.Rozumiał, czemu moje pierwsze małżeństwo się rozpadło; zdrady męża doprowadziły do przepaścimiędzy nami, której nie można było już dłużej tolerować.Tak więc napisał list.- Powiedziałem mu o liście - ciągnął John.- Nic go to nieobchodzi.Stwierdził, że nie chce przykładać ręki do związkuzawartego w grzechu.- W grzechu? Nie jestem grzeszna.- Zamilkłam, by pojąćte słowa.- Och nie, to moja wina, że nie możemy zrobićtego w Meksyku - zaczęłam zawodzić.- Czuję się jakkobieta upadła.Przez nauki Kościoła katolickiego, które wpajanomi za młodu, zrodziło się we mnie olbrzymie poczucie winy.Kościół odmówił mi dostępu do sakramentów w domu, więcślub kościelny nie był tam możliwy.Teraz, w innym miejscu,ta sama historia rozgrywała się na nowo.Byłam niepocieszona, gdy wszyscy wsiedliśmy z powrotem do taksówek, które czekały cierpliwie na finisz awantury.W hotelu Chapultepec zebraliśmy się przy barze, a mój ponurynastrój udzielił się wszystkim.Postanowiłam utopić smutkiw alkoholu.- Poproszę dwie podwójne margarity - bąknęłam.- Z lodem.Kiedy podano drinki, John uniósł swój kieliszek w toaście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]