[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mar ga ret po drep tała za Ba iley i Tib by ciem nym przejściem do rzędu sie -dzeń.Wyraznie nie czuła się pew nie. Zwy kle po pro stu stoję z tyłu  wyjaśniła szep tem. Ale to na prawdęwy god ne krzesła, praw da?Gdy ba nal na ak cja zaczęła się roz wi jać, wyraznie pod eks cy to wa na Mar -ga ret co chwi la zer kała na nie, spraw dzając, jak re agują.Tib by za sta na -wiała się ze ściśniętym gardłem, ile ze swych dzie sięciu tysięcy filmów Mar -ga ret obej rzała w to wa rzy stwie dru giej isto ty ludz kiej.Brid get nie mogła zasnąć.Na wet na ulu bio nym skraw ku plaży pod gwiaz da -mi było jej dziś w nocy cia sno i dusz no.Po czuła w sta wach i mięśniach nie -bez piecz ny nie pokój.Wy gra mo liła się ze śpi wo ra i weszła do wody, spo koj nej i ciepłej jak zwy -kle.Pragnęła, by Eric przyłączył się do niej.Tak bar dzo chciała być bli skonie go.Na gle wpadła na po mysł.Od razu zro zu miała, że nie jest naj lep szy, alegdy po wstał w jej głowie, stał się praw dzi wym wy zwa niem.Nie mogła sięoprzeć.Ci cho ru szyła plażą, wsłuchując się w chrzęst pia sku pod no ga mi.Północ -ny skraj za tocz ki wy da wał się jesz cze bar dziej opu sto szały.Tam właśniew dom ku tre nerów miesz kał Eric.W jej głowie po ja wiło się wspo mnie nie uwa gi, którą po czy nił psy chia trakil ka mie sięcy po śmier ci jej mat ki.Jego opi nia nie była prze zna czo na dlaniej, lecz Brid get zna lazła ra port w szu fla dzie biur ka ojca. Brid get jestcałko wi cie pochłonięta re ali zacją swo ich celów  na pi sał dok tor Lam bert. Kon cen tru je się na nich do tego stop nia, że postępuje nie kie dy nie -rozsądnie. Po pro stu zajrzę do środ ka  przy rzekła so bie.Nie mogła się te raz za -trzy mać.Była już na miej scu.Bez tru du zna lazła drzwi.Wewnątrz do -strzegła czte ry łóżka, jed no z nich było pu ste.W dwóch spa li tre ne rzy  stu -den ci, tak jak Eric.W czwar tym spo czy wał on sam w całej oka załości.Spałw bok ser kach, wyciągnięty na całą długość nie wiel kie go łóżka.Postąpiłakrok naprzód.Mu siał coś wy czuć, bo na gle gwałtow nie uniósł głowę.Po tem opadł napo duszkę  i znów się ze rwał, gdy doszło do nie go, co zo ba czył.Jej obec nośćwyraznie go prze ra ziła.Brid get się nie ode zwała.Nie za mie rzała go skom pro mi to wać.Na pew nojed nak on się bał, że za raz przemówi.Wy sko czył z łóżka i po ty kając się, wy -biegł z dom ku.Złapał ją za rękę i pociągnął za sobą pod od ległą kępę palmdak ty lo wych. Brid get, co ty so bie wy obrażasz?  Eric był za spa ny, ogłupiały. Niemożesz tu przy cho dzić!  szepnął. Prze pra szam  od parła. Nie chciałam cię obu dzić.Za mru gał, próbując sku pić wzrok. A co chciałaś zro bić?Wiatr uno sił jej włosy, ich końce musnęły pierś Eri ca.Pożałowała, że niema w nich czu cia.Ubra na była tyl ko w biały pod ko szu lek, le d wiezasłaniający bie liznę.Z ogrom nym tru dem po wstrzy my wała się, by nie do -tknąć Eri ca. Myślałam o to bie.Chciałam tyl ko zo ba czyć, czy śpisz.Nie od po wie dział ani się nie po ru szył.Oparła dłonie na jego pier si.Za fa -scy no wa na pa trzyła, jak Eric uno si rękę i sięga ku jej włosom, od gar niającje z twa rzy.Wciąż był ro ze spa ny.Ta sce na wyglądała na kon ty nu ację snu.Chciał za -nu rzyć się w nim, wie działa o tym.Objęła go i przy warła do nie go. Mhm  za mru czał.Chciała po znać jego ciało.Zachłan nie po wiodła dłońmi po ra mio nach,umięśnio nych rękach, da lej po kar ku, włosach, w dół, po twar dym brzu chu.W tym mo men cie Eric się ocknął, otrząsnął.Chwy cił ją za ręce i przy trzy -mał. Jezu, Brid get  jęknął głośno, te raz po pro stu gniew nie.Cofnęła sięo krok. Co ja robię? Mu sisz stąd odejść.Wciąż trzy mał ją za ręce, ale znacz nie de li kat niej.Nie po zwa lał się obej - mo wać, ale też nie pusz czał. Proszę, nie rób tego.Proszę, obie caj, że już tu nie wrócisz. Wpa try wałsię w jej twarz.Jego oczy błagały jed no cześnie o różne rze czy. Myślę o to bie  od parła poważnym głosem. Myślę o tym, że chcę byćz tobą.Za mknął oczy i puścił jej ręce.Gdy uniósł po wie ki, jego twarz wyrażałazde cy do wa nie. Brid get, odejdz stąd i przy rzek nij, że nig dy więcej tego nie zro bisz.Niewiem, czy zdołałbym się po wstrzy mać.Odeszła, nie składając obiet ni cy.Może nie chciał, by w jego słowach za brzmiała zachęta, ale tak właśnie jeode brała. Czasodsłaniaprawdę. CIA STECZ KO SZCZZCIA  Chcę usiąść tu  oznaj miła Ba iley, przy su wając krzesło do ter ra rium Mimi. O cho le ra  mruknęła Tib by na wi dok świn ki. Co się stało? Zupełnie za po mniałam ją wczo raj na kar mić.Chwy ciła z półki po jem nik z mie szanką ziar na.Od wie lu mie sięcy niezda rzało się jej za po mnieć o kar mie niu. Czy ja mogę to zro bić?  spy tała Ba iley. Ja sne.Tib by nie była jed nak wca le pew na.Nikt oprócz niej nig dy nie kar miłMimi.Przeszła na drugą stronę po ko ju, żeby po wstrzy mać się od ko men de -ro wa nia.Ba iley na kar miła świnkę i usiadła. Go to wa?  spy tała Tib by, usta wiając mi kro fon. Chy ba tak. W porządku.Ba iley ze rwała się z miej sca. Chwi leczkę. Co zno wu?  rzu ciła po iry to wa na Tib by.Ba iley chciała prze cież udzie lić wy wia du do fil mu, ale na gle zaczęła ob ja -wiać dziw ny nie pokój.Kręciła się.Wyraznie coś jej cho dziło po głowie. Mogłabym włożyć dżinsy? Dżinsy.? Te dżinsy? Tak.Pożyczysz mi je?Tib by miała nie ja kie wątpli wości. Po pierw sze, szcze rze wątpię, by na cie bie pa so wały. Nie szko dzi  od parła Ba iley. Mogę spróbować.Nie zo staną u cie biedługo, praw da? No nie.Znie cier pli wio na Tib by wyciągnęła sta ran nie ukry te w sza fie spodnie.Scho wała je tam, bojąc się, że Lo ret ta wrzu ci je do pral ki z hoj nym do dat -kiem wy bie la cza, tak jak to zro biła z jej wełnia ny mi swe tra mi. Proszę. Wręczyła spodnie Ba iley.Ba iley zsunęła oliw ko we bojówki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •