[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cokolwiek by mówićo Phillipsie, straż NASA tańczyła, jak jej zagrał.Wreszcie się znalazł przy ostatnich stopniach.Bolały go mięśnie ramion, dłonie paliły żywymogniem, nogi się pod nim uginały, a stopawrzeszczała z bólu.Jeszcze dwa, trzy metry.- Pułkownik Friese? To nie do wiary! Boże,cieszę się, że cię widzę! - dobiegł go z góry głosdoktora Marca Franklina.Lodowiec, ledwietrzymając się na nogach, podniósł głowę.- Mogłeś zginąć.Masz szczęście, że ten snajper cię niezauważył.Lodowcowi cała sytuacja wydawała sięzupełnie nierzeczywista.Przez przesłaniającą oczymgiełkę wyczerpania patrzył na człowieka, któryzajął jego miejsce jako dowódca misji  Atlantis.Nie, poprawił się w myśli: nie zajął mojegomiejsca.NASA po prostu wyznaczyła go, żebyzasiadał w lewym fotelu.- Możecie się już nie martwić o snajpera -powiedział.Franklin podał mu rękę.Instynkt nakazywałLodowcowi odmówić pomocy, ale pułkownikstłumił w sobie niechęć.Miał jeszcze uratowaćresztę załogi i rozbroić bombę.Stanął na zdrowejnodze i przyjął ofiarowaną dłoń.Franklin złapałgo mocno i pomógł podciągnąć się na szerokąrampę.- Tu będziesz bezpieczny - zapewnił.Przyjrzałsię zniszczonemu opatrunkowi i drobnymobrażeniom Lodowca, który tymczasem wyciągnąłsię jak długi na pomoście. - Bezpieczny? - jęknął.- Nie chciałbymsprawdzać, w którym momencie zaczyna się dlaciebie niebezpieczeństwo - machnięciem ręki dałFranklinowi znać, żeby przestał się nad nimrozczulać.- Gdzie Gator? Widziałem, jak dostał.Co z nim?- %7łyje, ale kiepsko się czuje - pokręcił głowąFranklin.- Kozłowska zaplątała stopę w dolnąbarierkę przy koszach ratunkowych.Bez Gatoranie mogłem jej uwolnić - jego twarz przybrałaudręczony wyraz, jakby siebie obwiniał za całątragedię.- Musimy ich stamtąd ściągnąć - powiedziałLodowiec.- Ciebie zresztą też, i to zaraz -spróbował się podnieść.Do diabła, ależ kręciłomu się w głowie! Nie powinien był się wylegiwać- tym sposobem więcej krwi napłynęło mu dogłowy.Franklin znów zaproponował pomocnądłoń, ale tym razem Lodowiec odmówił.-Wszystko w porządku.- Jasne, pułkowniku - Franklin nie wyglądał naprzekonanego.- Trzymasz rękę na pulsie, nie ma co.Lodowiec ruszył po rampie w stronę promu,powoli, niczym staruszek uczący się ponowniechodzić po wypadku samochodowym.- Nie wiesz, co się tutaj dzieje.Chodzmy doGatora i Aleksandry.Pilot wahadłowca leżał na plecach,nieprzytomny.Ciemna plama krwi na piersiwsiąkła w jego pomarańczowy skafander.Szkarłatznaczył także prawe ramię.Lodowiec przyklęknął przy rannym.- Gator, słyszysz mnie? - zapytał.Green niereagował.- Musimy go stąd natychmiast zabrać -rzucił Lodowiec do Franklina.- Chyba jest wszoku.Uwolnijmy Aleksandrę, a potemzastanowimy się, co dalej.Zachwiał się, wstając z pomostu.- Dobrze.Kosmonautka leżała na boku, masując obolałąnogę.Miała na tyle małe stopy, że but prześliznąłsię pomiędzy pomostem i dolną barierką; terazjednak ustawił się pod kątem uniemożliwiającym wydobycie nogi z pułapki.- Możesz nią w ogóle ruszać?Kozłowska spróbowała, bez rezultatu.- Nie, ale chyba nic mi nie jest.%7łebym tylkonie musiała nosić gipsu tak jak pan, pułkowniku!- Bardzo śmieszne.- Jeżeli podniesiemy ją i razem odwrócimy,powinno się udać - Franklin przykucnął obokLodowca.- Próbowaliśmy to zrobić zkomandorem porucznikiem Greenem.kiedy zostałtrafiony.- Masz rację.Musimy działać razem -Lodowiec podszedł od tyłu do Aleksandry.-Dobrze.Ja podniosę, a ty obróć stopę - wsunąłdłonie pod ramiona Kozłowskiej, starając siędobrze chwycić gładki kombinezon.Franklin popatrzył na niego sceptycznie.- Dasz radę ją utrzymać?Lodowiec oparł się mocniej na zdrowej nodzei, stęknąwszy, podniósł dziewczynę, która w miaręmożliwości starała się mu pomagać.Franklinsięgnął w dół, pomiędzy pręty kratownicy, i przekręcił nogę Aleksandry.Kosmonautkaskrzywiła się, ale powstrzymała jęk bólu.- Przesuń ją w prawo - polecił Lodowcowi,który posłusznie zaczął się przemieszczać.Obciążył przy tym nieco bardziej zranioną nogę,która natychmiast odpowiedziała sztyletami bólu.Nie wydał z siebie głosu, choć czuł, że za momentupadnie.Pot wystąpił mu na czoło.- Tak, dobrze.Daj mi znać, gdybym robił cikrzywdę - ostrzegł Kozłowską Franklin.- Po prostu wyciągnij ją! - krzyknęłaAleksandra i wymamrotała coś po rosyjsku.Franklin zawahał się na moment, po czymszarpnął za podudzie dziewczyny.Lodowiec omal nie upadł na pomost;Aleksandra syknęła.- Jeszcze raz - powiedział Franklin.- Chybamam - nie czekając na odpowiedz, szarpnąłponownie.Kozłowska krzyknęła, ale but wydostał sięspomiędzy prętów.Lodowiec zatoczył się w tył, ztrudem zachowując dość równowagi, żeby nie spaść z wieży.Pozwolił, żeby Kozłowska osunęłasię łagodnie na pomost.Aleksandra zaczęłarozcierać obolałą stopę, po czym, nie bacząc naból, wstała.- Musimy się stąd wynosić.Lodowiec popatrzył na rannego pilota.- Zaniosę Gatora do kosza ratunkowego.- Ja zaniosę - odepchnął go Franklin.- Ty i takledwie chodzisz.Lodowiec przytaknął ruchem głowy; tym razemnowy dowódca miał rację.- OK, razem z Aleksandrą zabierzcie Gatorado kosza i zwiezcie go do bunkra.Na pewno jesttam jakieś wyposażenie medyczne.- Nie pomożesz nam? - Franklin obrzuciłkrytycznym spojrzeniem ledwie trzymającego sięna nogach Friese a.- Przecież chyba tu niezostajesz.Lodowiec odetchnął głęboko.- Mam dla was złe wieści.Przy wlocie tlenudo zbiornika podłożono bombę.- Bombę? - oczy Franklina rozszerzyły się.- Najpierw snajper i ranni, a teraz jeszcze bomba?Lodowiec spojrzał w górę, ku szczytowizewnętrznego zbiornika. Czapeczka na jegoczubku znajdowała się nieskończenie daleko odmiejsca, w którym stali.- Rampa nie odsunęła się całkowicie podczasodliczania.To świetnie.Muszę się zająć tą bombą.- Rozbrajałeś kiedyś ładunki wybuchowe? - zniedowierzaniem spytał Franklin.- Czyżby to byłkolejny z twoich skrywanych talentów? Jakiejeszcze dodatkowe szkolenia przeszedłeś wNASA, co?- Dzisiejszy dzień jest dla mnie bardzo bogatyw nowe doświadczenia - odparł chłodnoLodowiec.Otarł pot z czoła i spojrzał dowódcy woczy.- Słuchaj, Franklin: prawdziwą bombą jestzbiornik paliwa.Terrorystom wystarczy parękilogramów plastiku, żeby całe stanowiskowyleciało w powietrze.Ja tylko zamierzam zabraćstamtąd ładunek i przenieść go w miejsce, gdzienikomu nie wyrządzi szkody.Toż to bułka zmasłem. - Winda nie działa.Jak chcesz się tam dostać?- A co to? Gra w dwadzieścia pytań? Taksamo, jak wszedłem tutaj.- Nie masz szans - warknął rozdrażnionyFranklin.- Spójrz na siebie! Musimy zjechać dobunkra.Tylko tam będziemy bezpieczni.Lodowiec poczuł, że twarz zastyga mu wkamienną maskę.Oto wychodzi na jaw prawdziwanatura jego zastępcy: mięczak, który wyszukujenowe problemy, zamiast rozwiązywać istniejące.- Idę - powiedział [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •