[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wydawała się coraz bardziej eteryczna i przezroczysta.Wsoboty słuchali razem radiowego programu operowego iNora, wzruszona do łez, mówiła, że są to glosy nadnatural-nych istot, ludzie nie mogą osiągnąć takiej doskonałości.Wierna swoim zasadom dobrego wychowania, z dalekaprzyglądała się stercie książek przy łóżku i uprzejmie pytała,co czyta.- Filozofię, mamo.- Nie lubię filozofów, Greg, występują przeciw Bogu.Pró-bują rozumowo wyjaśnić akt Stworzenia, który jest aktemmiłości i magii.%7łeby zrozumieć życie, bardziej przydaje sięwiara niż filozofia.- Podobałyby ci się te książki, mamo.- Tak, przypuszczam, że tak.Trzeba dużo czytać, Greg.Poznaniem i wiedzą będzie można zwyciężyć zło na ziemi.- Te książki mówią innymi słowami to, czego mnie na-uczyłaś: że jest tylko jedna ludzkość, że nikt nie powinienposiadać ziemi, bo należy ona do wszystkich i że pewnegodnia sprawiedliwość i równość będą dla wszystkich.- I to nie są książki religijne?- Wręcz przeciwnie, to nie są książki o bogach, ale o lu-dziach.Mówią o ekonomii, polityce, historii.- Oby tylko nie były komunistyczne, synu.Na pożegnanie zostawiała mu ulotkę o bahaizmie lub ja-kimś nowym mistrzu duchowym, których tylu pojawiało sięw okolicy, i odchodziła, żegnając go delikatnym gestem dło-ni, nawet go nie dotykając.Jej kroki w pokoju były takielekkie, że Gregory miał wątpliwości, czy rzeczywiście tu była;140czy ta pani o włosach koloru mgły, ubrana w staroświeckąsukienkę nie jest tylko wytworem jego wyobrazni.Odczuwałw stosunku do niej bolesną czułość, wydawała mu się aniel-ską istotą, nietkniętą przez zło, delikatną i subtelną jak zbajki.Chwilami dławiła go wściekłość na nią, chciał nią po-trząsnąć, wydobyć z nieustannego lunatyzmu, krzyknąć,żeby otworzyła w końcu oczy i spojrzała mu w twarz, po-patrz, matko, jestem tutaj, nie widzisz mnie? Najczęściejjednak pragnął tylko podejść do niej, dotknąć, śmiać się znią razem i opowiedzieć swoje tajemnice.Pewnego popołudnia Pedro Morales zamknął wcześniejwarsztat, żeby przyjść do Gregory'ego z wizytą.Od śmierciCharlesa'Reevesa, nic nikomu nie mówiąc, podjął się czu-wania nad rodziną swego nauczyciela.- To był wypadek przy pracy.Powinni wypłacić ci od-szkodowanie - tłumaczył.- Powiedzieli mi, że do niczego nie mam prawa, donPedro.- Twój szef jest ubezpieczony, nie?- Szef powiedział, że nie on jest szefem i że nie jesteśmyjego pracownikami, bo pracujemy na umowie.Płacą namgotówką, wyrzucają w każdej chwili i nie jesteśmy ubezpie-czeni.Pan wie, jak to jest.- To nielegalne.Adwokat mógłby ci pomóc, synu.Ale Reeves nie miał pieniędzy na adwokatów i zniechęci-ła go myśl pogrążenia się na długie lata w uciążliwym zała-twianiu spraw.Gdy tylko mógł stanąć na własnych nogach,znalazł pracę nie wymagającą tyle wysiłku, choć równie nie-przyjemną, w fabryce mebli, gdzie unoszący się w powietrzupył z trocin i opary kleju, lakieru i rozpuszczalnika wprowa-dzały robotników w ciągły stan otępienia.Przez kilka mie-sięcy robił nogi do krzeseł, wszystkie dokładnie takie same.141Wypadek z nogą wzmógł w nim czujność i tak często dysku-tował z nadzorcą, domagając się respektowania praw pra-cownika zapisanych w umowie, choć nie przestrzeganych wpraktyce, że w końcu uznano go za notorycznego podżegaczai zwolniono.Odtąd raz po raz zmieniał pracę, bo wszędziepozbywano się go po kilku tygodniach.- Dlaczego tak się rzucasz, Greg? Nie jesteś już w szkoleśredniej i nie jesteś żadnym przewodniczącym.Jeśli ci płacą,ile się należy, to nie domagaj się więcej, siedz cicho - radziłamu Olga, nie licząc, że jej posłucha.- Dobrze robisz, synu, trzeba mieć solidarność klasową.W jedności siła - wykrzykiwał Cyrus, wskazując drżącympalcem na niewidzialną czerwoną flagę.- Praca uszlachetniaczłowieka, każda jest tak samo godna i powinna być taksamo opłacana, choć nie wszyscy ludzie mają te same zdol-ności.Ale ty się do tego nie nadajesz, Greg, to niepotrzebnywysiłek, do niczego cię nie doprowadzi, to jak wrzucaniepiasku do morza.- Dlaczego nie poświęcisz się raczej sztuce? Twój ojciecbył artystą, nie? - radziła Carmen.- I umarł w nędzy, zostawiając nas na łasce opieki spo-łecznej.Nie, dziękuję, mam dość biedy.Bieda to gówno.- Nikt nie staje się bogaty, pracując w fabryce jako nie-wykwalifikowany robotnik.Poza tym ty nie umiesz słuchaćpoleceń i szybko się nudzisz.Nadajesz się tylko do tego, żebysamemu sobie być szefem - nalegała przyjaciółka, która kie-rowała się takimi właśnie zasadami.Carmen była już za dorosła, by nadal występować na uli-cy w różnokolorowych szmatkach, ale nie chciała zarabiaćna życie stałą pracą, przerażała ją sama myśl spędzania całe-go dnia w biurze lub w szopie przy maszynie do szycia,142zarabiała trochę pieniędzy rękodziełem artystycznym,sprzedawanym w sklepach z upominkami i na ulicznychtargach.Tak jak Judy i wiele innych dziewczyn z dzielnicynie skończyła szkoły średniej, nie była wykształcona, choćwykazywała sporą pomysłowość i po cichu mogła liczyć napomoc ojca w ucieczce przed męką rutynowej pracy.PedroMorales miał miękkie serce dla tej kapryśnej dziewczyny ipozwalał jej na rzeczy, których nie znosił u reszty swoichdzieci.W fabryce konserw praca była prosta, choć byle nieuwa-ga mogła kosztować utratę kilku palców.Maszyna, nad którączuwał Gregory, metkowała nieskończoną defiladę puszekprzejeżdżających na taśmie transportowej.Hałas był ogłu-piający, dzwięczały przekładnie i metalowe blachy, ryczałymetkownice i koła zębate, skrzypiał zle naoliwiony metal,łomotały młotki, chrzęściły nożyce, klekotały wałki.Gregoryz woskowymi kulkami w uszach ledwie wytrzymywał tenłoskot, czuł się jak w środku dzwonnicy; wykończony hała-sem, po wyjściu z fabryki był tak ogłuszony, że nie słyszałruchu ulicznego i przez dobrą chwilę miał wrażenie, że jestpogrążony w ciszy dna morskiego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]