[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nadludzkim wysiłkiem woli się obudził.- Szalenie trudno będzie rozstać się z tym bohaterem, prawda? -powiedział do lustra.- Szalenie trudno, juŜ się nawet do siebie przy-zwyczaiłem, juŜ pogodziłem się z tym, Ŝe jestem taki a nie inny, Alenadchodzi nieuchronnie zmierzch, kółko się zamyka.Pora kończyć,prawda? zapytał swego zapuchniętego odbicia.A odbicie uśmiech-nęło się szelmowsko i wywaliło buraczkowy długi język.Rozwolnieniejaźni, jak mawia poeta Marcin Baran.Mistrz nie przypuszczał nawet, Ŝe obudził się w jakimś celu.MiałwraŜenie, Ŝe o czymś powinien pamiętać, lecz zbytnio się tym nie ob-ciąŜał.Wstał, bo wstał.Dopiero dziwaczny dźwięk, wydobywający się spod jego kurtki po-rzuconej na podłodze, spowodował, Ŝe mistrz uświadomił sobie, Ŝe towłaśnie ten dźwięk prześladował go od jakiegoś czasu przez sen.śe toten dźwięk go obudził parę minut wcześniej.Ten obcy, obrzydliwy, me-chaniczny brzęczyk.Jakaś ohydna melodyjka.Podszedł tam i zobaczył źródło dźwięku.RóŜowa komórka, którą otrzymał od Patrycji Twardowskiej, podłą-czona do gniazdka.To ona wydawała te odgłosy.Na szczęście, kiedy wziął ją do ręki,przestała wydawać.Przyjrzał się uwaŜnie temu przedmiotowi i uznał,Ŝe jest śmieszny.Zachichotał.W tym momencie komórka znowu za-częła drŜeć i wydawać ów ponury dźwięk.Chciał ją wyłączyć, usiłowałją wyłączyć, ale po naciśnięciu kilku guziczków na ekranie pojawił się195znienacka napis: TATA DZISIAJ PIĘTNASTA NAGRYWAMY NASZPROGRAM PAN JASIU Z TELEWIZJI PRZYJEDZIE PO CIEBIEPO CZTERNASTEJ CZEKAJ.- A pewno! - Ŝachnął się mistrz.- Na pewno zaczekam na panaJasia z telewizji! JuŜ to widzę!Ubrał się, zabrał ze sobą, nie wiadomo po co, broń i poszedł do Biura.Dziarskim krokiem.Czuł kształt broni i było to dla niego interesującedoznanie.Miasto i państwo świętowały dwudziestą czwartą rocznicęniezapomnianych wydarzeń.Czterdzieści procent ludności nie wiedziałoco czci, lecz i tak czciło.Odchodzący prezydent, Kwaśniewski, przejętywspomnieniem tych tragicznych dni, oddawał się rozmyślaniom.No-wy prezydent, Kaczyński, teŜ coś tam sobie na boku kombinował wprześlicznych nowych butach.Szalenie refleksyjny dzień.Mistrz powędrował, by uczcić równieŜ.Ale nie znał innych sposo-bów na uczczenie rocznicy, jak zamówienie bułgarskiej brandy.Zamó-wił więc i siadł przy swoim stoliku.- I kawę jeszcze poproszę! - przypomniał sobie.- A kierownik będzie? - zapytał, gdy kawę czarną, bez cukru, jaknaleŜy, otrzymał.- A kto pyta? - zapytała, zapewne nowa, barmanka.Ładna i bez ta-jemnicy Ŝadnej.Mistrz nie wiedział, jak odpowiedzieć.To za trudne pytanie było.Machnął ręką.Napił się.Weszła Ćma.- Ładnie się ubrałam?- Ładnie, ładnie.A cóŜ to za okazja?- No, nie wiesz? Dzisiaj Mango ma koncert.Nie idziesz? Musimy gopopierać, my, stara brygada, nie? WeźŜe coś ze sobą zrób, mam dwu-osobową wejściówkę, postawisz taksówkę i pomoŜemy koledze.- Nie mogę - mistrzowi nie chciało się dyskutować z Ćmą - niemogę, jestem zajęty.- Właśnie widzę - Ćma wskazała z ironią szklaneczkę stojącą przedmistrzem.- Yhm.- mruknął mistrz.Naprawdę nie miał ochoty na dyskusje,naprawdę.Nie z Ćmą.196Zapatrzył się w ścianę.Napił się.Ćma powiedziała, Ŝeby kupił jej wodę mineralną, bo sam rozumie, Ŝe niebędzie w takim dniu piła, no bo jakŜe to pić w dniu tryumfalnego powrotu nascenę Manga Głowackiego, kochana, lojalna Ćma, która dla kolegów zrobiwszystko.Wysupłał jakieś drobne, wręczył Ćmie, a taksówka'.' Nie, nataksówkę dla ciebie to ja.Ćmo, niestety nie mam, więc Ćma poszła do barn,po drodze przywitawszy się hałaśliwie z jakąś koleŜanką, pewnie koleŜankaz nią pojedzie, pewnie ona Ćmie postawi tę taksówkę, uśmiechnął się niewiadomo po co do barmanki, a ona odpowiedziała mu zimnym, obelŜywymwzrokiem, opuścił oczy, a kiedy je podniósł, Ćmy juŜ nie było, byli jacyśzupełnie inni nieznajomi klienci przy barze, mogło minąć nawet i kilka go-dzin, a moŜe zaledwie sekundy, mistrz przestał kontrolować czas.- No.Wiem.Wiem dlatego, Ŝe olśniło mnie.śe jest to najbardziejlogiczne.Ale nikt tego nie śmie zauwaŜyć.Bo jest prawdziwe, jasne i lo-giczne to rozwiązanie.A tego ludzie juŜ nie potrzebują.Ludzie wolelibycoś bardziej demonicznego.Jakichś przybyszów z kosmosu, jakichśwysłanników Szatana.A tu, prawdę mówiąc, trywialny banał.Na ramię mistrza opadła cięŜka ręka.Przed nim stali oto pan doniedawna pilnujący Małego Rynku oraz pan Pomarańczuk.- Idziemy! JuŜ późno! - zakomenderowano.Pomarańczuk pomógł mistrzowi wstać, na szczęście nie wyczuwa-jąc kształtu broni.Poszli.- Skąd panowie wiedzieli, Ŝe tu będę? - mistrz szedł podtrzymywanyprzez obu z dwu stron.- Pani Marzenka nas tu wysłała, nie gdzie indziej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]