[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. A poza tym to ja go złapałem.No,idzcie już.Gdy tylko szerokie, dębowe drzwi zatrzasnęły się za plecami żołnierzy, Tomvan Hoogen przekręcił klucz w zamku i odetchnął z ulgą. Niezłe ziółko z tego pańskiego porucznika odezwał się, a w jego głosiepojawiło się uznanie. Nie cierpi nadętych bufonów. Wzruszyłem ramionami. Tak, wiem, żedziwnie to brzmi.A zatem, Cornelius, ominęło cię niepotrzebne lanie.Co prawda nienasza to zasługa, ale doceń, że obaj chcemy z tobą porozmawiać jak z człowiekiem. Ogromny Murzyn spojrzał na mnie z niechęcią i splunął tuż pod moje nogi. Szydzisz sobie ze mnie, Angliku warknął. Nie dam się zwieść waszejniby-dobroci.Znam prawo.Wiem, co grozi za bunt. Głupio uczyniłeś i kara ci się należy, to pewne. Westchnąłem. %7łebyzbiegać do piratów. Z samym diabłem bym się sprzymierzył parsknął Cornelius i wyszczerzyłśnieżnobiałe kły. Albo i z trzema, by tylko odzyskać wolność.Nie macie pojęcia,czym jest praca na plantacji.Nigdy nie zaznaliście bata nadzorcy, nigdy nieharowaliście w pocie czoła dzień w dzień przez długie lata, nigdy nie płacono wamkubkiem stęchłej wody i kilkoma owocami.Nigdy nie. głos Murzyna naglezałamał się, a wielka, kędzierzawa głowa opadła na pierś.Potężnym ciałemwstrząsnął bezgłośny szloch. Z diabłem czy z Bekkerem to mała różnica, Cornelius odezwałem się, choći mnie ścisnęło się gardło. Obojętnie, o co walczyłeś, u jego boku po prostu stałeśsię bandytą. Nie musisz mi tego powtarzać wycharczał Murzyn, wciąż ze zwieszonągłową. Znam wasze prawo.Nie potrzebuję żadnego pieprzonego angielskiego. Zaraz powiesz za dużo, Cornelius rzucił ostro van Hoogen. Zdajesz sobiesprawę z tego, jak się traktuje Murzynów u Francuzów? W Portau-Prince. Mam być szczęśliwy z tego, że gdzieś jest jeszcze gorzej? Nikt ci nie każe się z tego cieszyć, Cornelius powiedziałem. Samnienawidzę niesprawiedliwości, ale sprzymierzenie się z piratami, choćby nawetbrało się z najczarniejszej rozpaczy, jest dla mnie złem niewybaczalnym. Zostawcie mnie w spokoju. powiedział głucho Murzyn. Powieście,zastrzelcie, cokolwiek, ale przestańcie już mnie dręczyć, wy pieprzone angielskiehieny.Dość się nacierpiałem, dość. Nie, nie zostawię cię w spokoju. Postawiłem krzesło i usiadłem na nimokrakiem naprzeciwko Corneliusa. Bo obaj mamy kłopoty i być może będziemyumieli sobie nawzajem pomóc. Jakże to? Murzyn uniósł posiniaczoną twarz. Interesuje mnie Bekker.Tylko i wyłącznie Bekker. Nie.Nie było go tu, podczas bitwy. wyjąkał Murzyn. Jego ludzmidowodził inny jakiś Holender, Kristoff, ponoć jego prawa ręka, ale padł w walce. Gdzie jest Bekker? Jest tu na wyspie? Ponoć siedzi w Bridgetown.Jego ludzie narzekali, że kazał im walczyć, asam pławi się w luksusach, inni twierdzili, że lada chwila przybędzie i wspomoże ichw bitwie, ale wszyscy byli wściekli, że zabrał całe złoto. Całe złoto? Tak, złoto.Wszystkie kosztowności zrabowane na Barbados.Ponoć Bekkerodebrał swym ludziom zdobycz i kazał zawiezć do Bridgetown.Zabrał im wszystko,do ostatniego pensa. Hmm.Ciekawe.Przecież to wbrew obyczajom pirackim. W zamyśleniuspojrzałem na Toma van Hoogena. Jeśli Bekker nie podzieli się łupem, stracipoparcie swych ludzi. Trudno, byśmy się tym smucili, kapitanie. Ochotnik zmarszczył brwi ipyknął z fajeczki. Ale po oczach widzę, że ma pan plan. Coś w tym guście. Pokiwałem głową. Bekker po raz drugi postępuje wsposób dla siebie nietypowy, wręcz sprzeczny z mentalnością pirata.Coś mi mówi,że dzieje się to wszystko na rozkaz de Lanvierre'a.Co pan powie na krótki wypad doBridgetown, van Hoogen? Z przyjemnością. Oczy ochotnika błysnęły drapieżnie. Cieszę się ogromnie.Natomiast tobie, Cornelius, zaproponuję wykonaniepewnego zadania dla pieprzonych angielskich hien.Jeśli wszystko się uda, będzieszwolny.Ty i tuzin pobratymców, których sam wybierzesz. Ale. Jestem dowódcą okrętu korsarskiego przerwałem mu w pół słowa. Dlamnie nie ma żadnych ale.Największym problemem w realizacji mego planu był dobór odpowiednich ludzi.Achodziło o zakazane mordy.Wyprawa do pirackiego miasta była szalonymprzedsięwzięciem, którego sukces zależał tylko i wyłącznie od umiejętnegowtopienia się w tłum.%7łeby zminimalizować ryzyko rozpoznania, musiałem zatemwybrać na towarzyszy najbardziej charakterystyczne typy ludzkie, czyli innymisłowy najpaskudniejszych, najparszywszych i najwredniejszych kozojebców zzałogi.Nie żeby miało mi to zająć wiele czasu.Na pokładzie Magdaleny miałem ażnader szeroki wybór pokrak, świrów i bestii, a gdy widziałem swą załogę w całejokazałości, jak podczas apeli niedzielnych, częstokroć miałem wrażenie, że dowodzęzwierzyńcem przemieszanym z klientelą domu dla obłąkanych.Popełniłem jednak błąd w założeniu.Otóż wchodząc na okręt, opowiedziałemFowlerowi o Bekkerze, zgromadzonym w mieście skarbie i pomyśle wyprawy doBridgetown.Ja, stary żeglarz, zapomniałem, że na okręcie wojennym zawsze jest siępodsłuchiwanym.Ledwie śmiertelnie znużony Vincent udał się na spoczynek, spiłowane,pozbawione zamka drzwi do mojej kajuty ustąpiły przed tłumem zakazanych mord,gotowych na wyprawę do stolicy Barbados.Plotka o zgromadzonych w mieścieskarbach całkowicie przegnała ich lęk przed Bekkerem.Minęła dobra godzina, nim wyjaśniłem rozwrzeszczanym amatorompirackiego złota, że parszywa morda jest tylko jednym z wielu kryteriów doboru, askarb, jeśli takowy rzeczywiście się tam znajduje, wcale nie jest celem wyprawy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]