[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Około południaprzewidywał Masłocha, że wyłoży na stół trzydzieści oświadczeń leśniczych, gajowych irobotników leśnych i w ten sposób da odpowiedz jednemu z inspektorów, który przyjechał do Bartspecjalnie dla wyjaśnienia skargi Horsta Soboty.Inspektor dowie się, że nie było żadnegocmentarza na Wilczym Rogu, Horst Sobota jest zwariowanym starcem, który postanowił stoczyćbitwę z lasem.Jego skarga powinna posłużyć do ogłoszenia Soboty zwykłym wariatem.Wtedybyć może uda się przy pomocy dobrego prawnika uzyskać od sądu ubezwłasnowolnienieszalonego starca i zdobyć jego piękny dom.Najważniejszy jednak pozostawał dla Masłochy honorich leśnej firmy.W sytuacjach takich jak ta Masłocha stawał się podobny do kwoki gotowej bronićswojego stadka kurcząt, nawet jeśli któreś wlazło w szkodę i narobiło bałaganu.Podobnie jakWojtczaka, będzie Masłocha bronił i leśniczego Stęborka, nie pozwoli inspektorowi, abyprzeforsował swój wniosek o zdegradowanie Stęborka do funkcji podleśniczego.Odtąd Stęboreknaprawdę odczuje, kto jest nie tylko jego szefem, ale i obrońcą, i przestanie się aż tak gwałtowniedopominać o zmianę domu.Kto wie zresztą, czy Masłocha nie uzyska w końcu pięknego domuHorsta Soboty i nie odda go Stęborkowi, aby miał gdzie hodować kobietę podobną do rośliny.W ostatnim czasie Stęborek bardzo się zmienił.Przed rokiem nawet by mu do głowy nie przyszło,aby złożyć fałszywe świadectwo.Te kilka rozmów, które Masłocha przeprowadził z nim nauprawie, gdzie wyschły sadzonki, przede wszystkim modrzewie, chyba spowodowały w nim jakiśprzełom.Nawet nie mrugnął okiem, nie chrząknął, nie zapytał po co, kiedy Masłocha poprosił ooświadczenie, że na Wilczym Rogu nie istniał nigdy żaden stary cmentarz.Masłocha nie czułwyrzutów sumienia, że wymusza na ludziach fałszywe świadectwo.Czy nie robił tego dla dobralasu, dla dobra ich leśnej firmy? Cóż mogło być ważniejszego dla nich - leśnych ludzi - jak niepilnowanie spraw lasu, który ich żywił i ubierał, ponieważ stanowili jego cząstkę.W życiu swoim,szczególnie w młodości, przeczytał wiele powieści o leśnikach.Na ogół prezentowano ich jakoromantycznych głupków, którzy ze strzelbą na ramieniu i mosiężną trąbką przemierzają leśnebezdroża, oglądając przez lornetkę gniazda ptasie.Opisywali ich ludzie z miasta, bo takimi chcieliwidzieć ludzi lasu.Nic w tym obrazie nie było prawdziwe - leśnicy nie posiadali broni służbowej,a jeśli już mieli broń, gdyż należeli do kółka łowieckiego, nie wolno im było jej nosić w czasiesłużby.Rdzewiały trąbki i rzadko który miał lornetkę.Coraz mniej spotykało się takich jak staryKondradt, z małym gospodarstwem, koniem, dwoma krowami, maciorą i pasieką; osiedlali się wlesie ludzie podobni do Stęborka, z tytułami, ale bez ochoty na babranie się w gnoju, w ziemi,oprzątanie choćby stadka kur.Zresztą ani tamci, ani ci, co przyszli teraz, w niczym nieprzypominali bohaterów leśnych powieści.W takim, który przez kilka lat obserwował, jak zgłuchym łoskotem walą się na ziemię wspaniałe sosny, graby czy buki, jak kończą żywot potężnedęby, też się coś zawalało w duszy, rujnowało, obojętniało na piękno, które musiał niszczyćmotorowymi piłami drwali.Coś więc w nim umierało, ale czy coś się nowego nie rodziło, czy niepowstawała jakaś nowa wartość moralna? Masłocha nie zauważył jej ani w sobie, ani w innych.Niektórzy jeszcze przez jakiś czas potrafili grać komedię przed turystami i przybyszami z miasta,wraz.z nimi zachwycać się pięknem sosnowego starodrzewu, lecz gdzieś w głębi duszy jużobliczali w myślach, kiedy będzie można przystąpić do zrębu, ile też zrobi się tarcicy, a ileprzeznaczy na opał.Jak długo można mordować piękno bez skazy na duszy? W końcu, aby istnieći pracować, trzeba w sobie wyrobić odruch samoobronny, zacząć po trosze lekceważyć piękno lubnawet nim gardzić, stępić w sobie pewien rodzaj wrażliwości.I to nazywał Sobota  pozbywaniemsię duszy".O dziesiątej rano panna Marylka, sekretarka Masłochy, zobaczyła przed swoim biurkiemstrażnika łowieckiego Józefa Maryna, w mundurze, z raportówką przewieszoną przez ramię.Niepamiętała, czy strażnik łowiecki znajdował się na liście osób zaproszonych na naradę donadleśnictwa, tak jednak musiało być, skoro zjawił się w sekretariacie nadleśniczego, choćspózniony o dwie godziny. - Nadleśniczy nie lubi spóznialskich - odezwała się cierpko do Maryna, zaraz jednakuśmiechnęła się mile, gdyż bardzo się jej podobał ten mężczyzna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •