[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przejazdtrwa dziesięć minut, kolejka zatrzymuje się dwa razy, najpierw nacentralnej wieży portu, albo - jak lubię ją nazywać - barcelońskiejwieży Eiffla - wieży San Jaime.Drugi i ostatni przystanek ma miejscena wieży San Sebastian.Na koniec pozostaje mi tylko życzyćwielebnym księżom udanej podróży i wyrazić w imieniu kompaniinadzieję ponownego spotkania na pokładzie naszej kolejki.Wszedłem do wagonika pierwszy.Pracownik wyciągnął rękęprzed czterema księżmi, spodziewając się napiwku, którego się jednaknie doczekał.Wyraznie zawiedziony, zamknął z hukiem drzwiczki,gotów pociągnąć za dzwignię.Na zewnątrz czekał już, nieco wymięty,inspektor Victor Grandes, który z przyklejonym uśmiechem pomachałmu przed nosem policyjną odznaką.Pracownik kolejki otworzył przednim drzwiczki i Grandes wszedł, pozdrawiając skinieniem głowyksięży i puszczając do mnie oko.Kabina kolejki ruszyła z budynku stacji w kierunku zbocza góry.Księża stłoczyli się z jednej strony, nastawieni na kontemplacjęwidoków Barcelony o zmierzchu i gotowi zignorować wszelkie mętnesprawki, jakie przywiodły tu Grandesa i mnie.Inspektor podszedł domnie powoli i pokazał mi trzymany w ręku pistolet.Wielkie,czerwone chmury dryfowały nad wodami portu.Kabina wpłynęła wjedną z nich i przez chwilę zdawało się, że wpadliśmy w jezioroognia.- Jechał pan już kiedyś tą kolejką? - spytał Grandes.Przytaknąłem.- Moja córka uwielbia tu przychodzić.Przynajmniej raz wmiesiącu prosi mnie, bym zabrał ją na przejażdżkę, tam i z powrotem.Trochę droga przyjemność, ale warto.- Za to, co płaci panu za zlikwidowanie mnie stary Vidal, bezwątpienia będzie pan mógł przyprowadzać córeczkę codziennie, jeśliprzyjdzie panu ochota.A, tak z czystej ciekawości, dużo za mnie dał?- Piętnaście tysięcy peset - powiedział, macając białą kopertęwystającą z kieszeni płaszcza.- Pewnie powinienem czuć się zaszczycony.Są ludzie gotowizabijać za parę groszy.Czy w cenę wliczona jest zdrada dwóchpańskich ludzi?- Przypominam panu, że jedyną tu osobą, która kogoś zabiła, jestpan.Czterej skonsternowani księża obserwowali nas z otwartymiustami, obojętni na przyprawiającą o zawrót głowy panoramę miasta zlotu ptaka.Grandes posłał im przelotne spojrzenie.- Miałbym wielką prośbę: kiedy dotrzemy do pierwszej stacji,chciałbym, jeśli nie sprawi to zbyt wielkiego kłopotu, by wielebniksięża wysiedli, ponieważ pragnęlibyśmy porozmawiać o naszychziemskich sprawach w cztery oczy.Wieża portowego doku wznosiła się przed nami jak dzwonnica zestali i kabli, wyrwana z jakiejś mechanicznej katedry.Kabina kolejkiwślizgnęła się pod kopułę wieży i zatrzymała na platformie.Drzwiczki otworzyły się i czterech księży wyskoczyło razno.Grandeswskazał mi ruchem pistoletu, bym przeszedł w głąb wagonika.Jeden zksięży na odchodnym popatrzył na mnie przejęty.- Niech się pan nie martwi, młody człowieku, zawiadomimypolicję - powiedział, zanim drzwiczki zamknęły się ponownie.- Proszę nie wahać się ani chwili - odparł Grandes.Drzwiczki zaryglowały się i wagonik ruszył w dalszą drogę.Wynurzyliśmy się z wieży doku i rozpoczęliśmy ostatni odcinekpodróży.Grandes podszedł do okna i spojrzał na miasto, miraż światełi mgły, katedr i pałaców, zaułków i przestronnych alei układającychsię w labirynt cieni.- Miasto przeklętych - powiedział Grandes.- Im dalej jesteś, tympiękniejsze ci się wydaje.- Czy to moje epitafium?- Ja pana nie zabiję.Ja nie zabijam ludzi.Pan sam wyświadczy mitę przysługę.Mnie i sobie.Wie pan, że mam rację.Powiedziawszy to, inspektor wpakował trzy kule w mechanizmblokujący drzwiczki i otworzył je kopniakiem.Drzwiczki zawisły wpowietrzu, a kabinę owionął podmuch wilgotnego wiatru.- Nic pan nie poczuje.Proszę mi wierzyć.Uderzenie w ziemię tokwestia dziesiątych części sekundy.Błyskawiczna śmierć.A potemspokój.Spojrzałem w kierunku otwartych drzwiczek.Za nimi ziałasiedemdziesięciometrowa przepaść.Popatrzyłem na wieżę SanSebastian i oszacowałem, że do następnej stacji pozostało jeszczekilka minut.Grandes czytał w moich myślach.- Za parę minut będzie już po wszystkim, Martin.Powinien byćmi pan wdzięczny.- Naprawdę sądzi pan, inspektorze, że to ja ich wszystkichzabiłem?Grandes uniósł rewolwer i wycelował mi w serce.- Tego nie wiem.I wcale mnie to nie obchodzi.- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi.Grandes uśmiechnął się i pokręcił głową.- Pan nie ma przyjaciół.Usłyszałem huk wystrzału i poczułem, jakby młot pneumatycznyuderzył mnie w żebra.Przewróciłem się na plecy, bez tchu, moje ciałozapłonęło bólem jak oblane benzyną.Grandes złapał mnie za nogi ipociągnął w stronę drzwiczek.Zobaczyłem wierzchołek wieży SanSebastian, spowity welonem chmur.Grandes przeszedł nade mną iuklęknął za moimi plecami.Teraz pchał mnie na skraj kabiny.Wilgotny wiatr owiał mi nogi.Grandes popchnął mnie raz jeszcze,znalazłem się do pasa za progiem kabiny.Siła grawitacji natychmiastszarpnęła mnie w dół.Poczułem, że za chwilę spadnę.Wyciągnąłem ramiona w kierunku policjanta i wbiłem mu palcew szyję.Pod ciężarem mojego ciała inspektor zaklinował się wdrzwiach.Zcisnąłem go z całej siły za gardło, przygniatając mutchawicę i miażdżąc żyły.Jedną ręką próbował wyswobodzić się zmojego uścisku, drugą wyciągnąć pistolet.Jego palce wymacały kolbęi ześlizgnęły się w stronę spustu.Kula otarła mi się o skroń, trafiła wkrawędz drzwiczek, odbiła się rykoszetem i przeszła przez dłońpolicjanta.Wbiłem paznokcie w jego szyję i poczułem, że pęka mu skóra.Grandes jęknął.Zaparłem się i podciągnąłem do środka, tak że ponadpołową ciała byłem wewnątrz kabiny.Kiedy mogłem się już złapać jejżelaznych ścian, puściłem gardło Grandesa i odepchnąłem go na bok.Pomacałem klatkę piersiową i znalazłem otwór po kuli inspektora.Rozpiąłem płaszcz i wyjąłem z wewnętrznej kieszeni tom Krokównieba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]