[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ten w dodatku zażyczył sobie konkretnego pokoju.- Trzysta czternaście, skarbie - powiedział.- Narożny, na trzecim piętrze.Spałem tam jużkiedyś i wiem, że to mój szczęśliwy pokój.Da się zrobić?Z danych zawartych w prawie jazdy wynikało, że przybysz nazywa się Albert Williams, alezdaniem Maureen wcale nie wyglądał na Alberta Williamsa.To nie było australijskienazwisko, a przecież długowłosy gość miał taki sam akcent jak tamten facet z reklamysamochodów.Nie mogła jednak odmówić; był środek tygodnia i większość pokoi świeciłapustkami.Jak każdy dobry kierownik recepcji, oddawała klientom pokoje sąsiadujące zesobą, aby sprzątaczki mogły rano pracować jak najbardziej wydajnie.164Instynkt podpowiadał Maureen, że nie powinna kłócić się z tym człowiekiem.- Tak - powiedziała.- Proszę.Ale jeśli zamierza pan grać na instrumencie, to proszępamiętać, że pozostali goście hotelu mają prawo do ciszy i spokoju.- Ja sam należę do cichych - odparł mężczyzna.- Nie będę grał głośno.Alfie wziął klucz, podniósł z podłogi futerał od gitary i pomaszerował do windy, którazawiozła go na trzecie piętro.Już podczas porannego rekonesansu wybrał pokój numer 314,ze względu na jego wyjątkowo korzystne położenie: w zewnętrznej części budynku, tuż obokklatki schodowej prowadzącej wprost na parking.Co więcej, wyjście na drabinkę wiodącą nadach było zamknięte tylko pojedynczym łańcuchem.Sprzyjającą okolicznością było też i to,że pokój 314 znajdował się na uboczu, z dala od recepcji, siłowni, basenu i restauracji.Jakzawsze w środku tygodnia ruch w hotelu był niewielki, a sąsiednie pokoje - o czym Alfieprzekonał się, zanim jeszcze zawitał tu z bagażem - były wolne.Bardzo zależało mu na prywatności.Wszedł do pokoju i zaciągnął zasłony.Położył futerał na łóżku, otworzył go i wyjął kilkaagrafek, którymi na wszelki wypadek spiął krawędzie kotar.Zawiesił na klamce plakietkę znapisem  Nie przeszkadzać", a następnie zamknął drzwi i przekręcił klucz.Wyjął z futeraługumowy klin i wbił go mocnym kopniakiem pod drzwi, a potem odwrócił się, by rzucićokiem na wyposażenie pokoju: blizniacze łóżka, duże lustro nad prostą komodą ztelewizorem, otwartą szafę oraz łazienkę z małą wanną i prysznicem.Miał tu wszystko, czego potrzebował tej nocy. Wydobył z futerału mały odtwarzacz CD i dwa głośniczki, a następnie maczugę nulla-nulla,której tępy koniec, szczelnie owinięty folią, wciąż jeszcze był zabrudzony włosami i tkankąostatnich ofiar.Gdy rozchylił brzegi plastikowego worka, z wnętrza buchnął straszliwy fetor,od którego gwałtownie rozszerzyły się nozdrza Alfiego.Półkrwi Aborygen rozebrał się do naga, zwinął odzież w zgrabny tobołek i włożył do małegoplecaka, który wyjął165z futerału od gitary.Nóż bojowy Emersona i pistolet automatyczny USP Compact.45 ułożyłw zasięgu ręki.Gdyby ktoś mu przeszkodził lub go zaatakował, miał w pogotowiu wszystko,czego potrzebował do szybkiej ucieczki.Ostatnią rzeczą, którą wyjął z futerału, były woreczek z farbami i świeca.Alfie włączył odtwarzacz i pokój wypełniło powolne, rytmiczne brzęczenie didżeridu.Przekręcił potencjometr w lewo; nie potrzebował głośnego dzwięku, wystarczyło mu, że byłczysty.Rozwiązał węzeł spinający długie włosy, potrząsnął czupryną i stroszył ją palcami takdługo, aż ciemne, gęste loki otoczyły jego twarz jak aureola.Rozsunął blizniacze łóżka aż podściany, tworząc większą, otwartą przestrzeń, pośrodku której ustawił nie zapaloną jeszczeświecę.Pora na farby.Położył woreczek z małymi tubkami na podłodze i usiadł przed nim ze skrzyżowanyminogami.Niezadowolony z oświetlenia wstał i wyłączył wszystkie lampy, po czym zsatysfakcją zauważył, że spięte zasłony prawie nie przepuszczają poświaty gasnącego dnia.Zapalił świecę i nagle pokój wypełnił się długimi cieniami przyczajonymi na granicygorącego blasku ognia.Ponownie usiadł po turecku i wziął głęboki, uspokajający wdech.Jegoszerokie nozdrza otworzyły się jeszcze mocniej, chłonąc woń zgniłej krwi i mięsa,okrywających grubszy koniec pałki leżącej obok noża i pistoletu.Na początek nałożył na twarz białą farbę: poprowadził pasy w dół przez szerokie czoło, nos ikości policzkowe, aż do żuchwy.Następnie dodał serię drobnych, żółtych kropek wzdłuż łukubrwiowego i na grzbiecie nosa, zjeżdżając na boki, by dołożyć jeszcze po cztery na każdympoliczku.Uszy rozjaśnił bielą i żółcią.Teraz dopiero wstał, by podziwiać swą twarz w lustrze.W migotliwym blasku świecy wydawało się, że umalowana twarz płynie w mroku pogładkiej, kryształowej tafli; nagie ciało było tylko bezpłciowym cieniem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •