[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z czasem przestałem odwiedzać siedzibę, gdyż gruzy i ruiny zaczęła pokrywaćcoraz grubsza warstwa kurzu, piasku i ziemi, na której jęła wyrastać trawa, krzewy idrzewa.Jeśli chodzi o otaczające to miejsce miny, to rozminowanie przyległych pól ilasów trwało do 1955 roku, przy dochodzącej do naszej wsi kanonadzie czasami dostu wybuchów dziennie."Bardzo cieszyliśmy się z naszego osiedlenia się w Kwidzie.Posiadaliśmy dobrepole i łąkę, z których uzyskiwaliśmy dużo różnych płodów rolnych i w miaręwystarczającą ilość pieniędzy na osobiste, domowe i gospodarskie wydatki.Mieliśmyniedaleko do powiatowego miasta oraz dobry do niego dojazd asfaltową szosą.Dla mnie był to na pewno jeden z najszczęśliwszych okresów w życiu i wielepięknych wspomnień zachowałem z tych lat.Jednak dla dokładniejszego opisu tychczasów muszę również napisać o naszych problemach, kłopotach, zmartwieniach iobawach, jakie wtedy przeżywaliśmy, a szczególnie dorośli ludzie.Były to bowiemczasy, w których sytuacja międzynarodowa znacznie się pogorszyła i była bardzonapięta.Ludzie we wsi często mówili o nowej, jeszcze straszniejszej od poprzedniejwojnie, w czasie której na szeroką skalę będzie użyta broń atomowa.Martwiliśmy sięteż, że Polska może znowu utracić ziemie zachodnie oraz północne i że z powrotemprzyjdą tu Niemcy i nas wypędzą, a my będziemy musieli pójść, nie wiadomo terazdokąd.Ojciec początkowo sądził, że w tym robotniczo-chłopskim ustroju będzie chłopomdobrze się powodziło i dziarsko się zabrał do pracy, ale to dorabianie się było pełnerozmaitych przeszkód i szło bardzo powoli.Najgorsze, że trzeba było ciągle płacićróżne wysokie podatki, które dodatkowo gospodarstwo osłabiały.Taka sytuacjacoraz bardziej ojca denerwowała i wkrótce stał się on wielkim przeciwnikiem tegoustroju, a także zaprowadzonego przez niego porządku, i zaczął wypatrywaćwszelkich znaków na niebie i ziemi, kiedy to wszystko się skończy.Począł, jak naowe czasy, zbyt swobodnie wypowiadać się na temat tego ustroju, przez co zostałzadenuncjowany i wezwany do Urzędu d/s (do spraw) Bezpieczeństwa Publicznegow Kętrzynie, gdzie przez kilka godzin przetrzymywano go, uświadamiano, straszono igrożono.Ojciec był pewny, że wsypał go właśnie urzędnik, który jednego dniaprzybył z gminy z upomnieniem za niepłacenie podatku, a któremu tata zbyt ostroużalał się i mówił, co myśli na temat tego ustroju, gminy i podatku.We wsi coraz częściej ludzie mówili o różnych podchodach i zmuszaniu chłopówdo przystąpienia do popularnie u nas zwanego kołchozu, a urzędowo nazywanegospółdzielnią produkcyjną.Jedną z takich metod przymuszania do tej formygospodarowania było nakładanie wysokich podatków.O tych kołchozach ludzieopowiadali straszne rzeczy, gdyż wiele słyszeli o nich od przesiedleńców, którzy powojnie przybyli do Polski z ZSRR.My, młodzież, mało się jeszcze tym wszystkim przejmowaliśmy, w dodatkumówiono nam w szkole, że owe spółdzielnie produkcyjne to najlepszy,37 najekonomiczniejszy i najwyższy poziom gospodarowania na wsi, a nowej wojnyświatowej, niczym jakiejś niegroznej atrakcji, też tak bardzo nie obawialiśmy się.%7łyliśmy niezmiennie naszym beztroskim i ciekawym życiem, najbardziej zauważającto, co zajmuje i cieszy."Zimą w Kwidzie osłoniętej lasami było nader zacisznie, a jako że mieszkańcówbyło niewielu, więc było również bardzo spokojnie.Dla mnie niekiedy bywało aż zaspokojnie i czas się trochę dłużył.We wsi miałem tylko jednego kolegę, Zygmunta,chociaż, prócz naszego Stacha, było jeszcze trzech chłopców o kilka lat starszychode mnie, ale z nimi niewiele przebywałem, podobnie jak z chłopcami o parę latmłodszymi, których we wsi było już dużo.Najczęściej przeto czas zimą spędzałem zbraćmi oraz z Reginą i Janką.Mieliśmy różne zajęcia w domu lub w ładną pogodęwychodziliśmy na sanki albo bawiliśmy się w śnieżki, czy też wspólnie lepiliśmybałwana.Zimą, może nawet więcej niż latem, majsterkowałem z braćmi w szopie,czasem na podwórku lub w domu.Kiedy nie szedłem do szkoły, co pewien czas wychodziłem z ojcem do lasu, gdziewyszukiwaliśmy uschnięte świerki na opał do pieca.Drzewa te piłą ścinaliśmy, potemrżnęliśmy na kawałki i na sankach przywoziliśmy do domu.Bardzo lubiłem chodzićzimą do lasu, patrzeć na ośnieżone drzewa i obserwować ślady zwierząt na śniegu.Potrafiłem rozpoznać tropy chyba wszystkich zwierząt, jakie przez nasz lasprzechodziły.Czasami odwiedzałem kwaterę Hitlera lub szedłem na zamarznięte jezioro iłowiłem ryby w przeręblach.Gdy nie było na lodzie śniegu, jezdziłem na łyżwach,teraz już fabrycznych, kupionych na targu w Kętrzynie.Na nartach nie jezdziłem, bow pobliżu nie było odpowiedniej góry, a ta, z której zjeżdżaliśmy na sankach, była zamała do jazdy na nartach.Wieczorami przeważnie odrabiałem lekcje lub czytałem książki.W jasneksiężycowe wieczory zjeżdżałem w towarzystwie tutejszej młodzieży z góry nasankach albo chodziliśmy i biegaliśmy po skrzypiącym śniegu.Niekiedy wychodziłemdo Zygmunta i czas spędzałem u niego w mieszkaniu na pogawędce, graniu w kartylub słuchaniu radia zasilanego prądem z akumulatora, który co kilka tygodni Zygmuntoddawał do naładowania w Kętrzynie.Najprzyjemniej spędzanym czasem zimą był okres Bożego Narodzenia.WKwidzie nie mieliśmy żadnego problemu ze znalezieniem choinki, bo lasy wokołobyły przeważnie świerkowe, toteż każdego roku piękna choinka stała w każdymdomu.Aby bardziej uatrakcyjnić święta, a jednocześnie urozmaicić zimową nudę,pomyślałem sobie, że moglibyśmy chodzić jako kolędnicy po wsi.Wprawdziekolędnicy chodzą tylko przez kilka dni, ale przecież bardzo ciekawy jest okresprzygotowywań do tych występów, który rozpoczyna się już na wiele tygodni przedświętami.W tym czasie trzeba zbudować szopkę, żłóbek czy gwiazdę, sporządzićodpowiednie stroje, nauczyć się ról i kolęd, przeprowadzić próby i dokonać wieluinnych czynności [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •