[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Żałował, że zdecydował się na tę wyprawę z Jolą.Romantyczne nastroje tej dziewczyny zaczęły mu już trochęciążyć.Miał teraz co innego na głowie.Francuska komedia rozproszyła nieco melancholię Joli.Siedziała przytulona do swego towarzysza i gryząc dropsy,wpatrywała się w ekran.Akcja filmu porywała ją.Zapomniała oswej nieszczęśliwej miłości.Po kinie zjedli kolację, a następnie poszli do hotelu.- Chyba wrócimy do Sopotu - powiedziała Jola.- Nie masensu nocować w Gdyni.Stasiak począł ją przekonywać, że są zmęczeni, że sobiedobrze wypoczną i że dopiero jutro wrócą do Grand Hotelu.- Zresztą z samego rana chciałbym być w porcie - zakończyłswe wywody.- Może uda mi się naszkicować jakiś ciekawyreportaż.- No dobrze, a co zrobimy z resztą wieczoru? Jest jeszczebardzo wcześnie.Nie mam zamiaru iść spać.- Chciałbym skorzystać z okazji i odwiedzić mego kolegę,który stale mieszka w Gdyni.Mam do niego parę spraw.Proponuję, żeby pani położyła się grzecznie do łóżeczka ipoczytała sobie jakąś książkę.Wziąłem ze sobą Dzikie palmyFaulknera.Mam nadzieję, że się pani nie obrazi na takąpropozycję?Wzruszyła ramionami.- Dlaczego miałabym się obrazić? Przyzwyczaiłam się już dotego, że traktuje mnie pan jak małe dziecko.Trochę sobieinaczej wyobrażałam tę wycieczkę do Gdyni.Niech mi pan datego Faulknera i przyjemnej zabawy.Pozbywszy się Joli, Stasiak wziął teczkę i ruszył w kierunkuportu.Po drodze wyciągnął pasek z płaszcza i przewiesił sobieteczkę przez ramię.Chciał mieć wolne obydwie ręce.Dotknąłpistoletu, sprawdził latarkę i przyspieszył kroku.Zaczynało sięrobić późno.Kilkakrotnie obejrzał się bacznie za siebie.Niespostrzegł jednak nic podejrzanego.W porcie, w umówionym miejscu stała granatowa warszawazaopatrzona w taksometr i numer rejestracyjny.Szofer czekałcierpliwie, paląc papierosa.- Zajęta - mruknął.Stasiak pokazał mu swoją legitymację służbową.- Dokąd jedziemy, towarzyszu kapitanie?- Do Jastrzębiej Góry.Staniecie w Jastrzębiej Górze tak,żeby możliwie nie zwracać niczyjej uwagi.Rozumiecie?- Doskonale rozumiem, towarzyszu kapitanie.Nikt was niezauważy.Była noc ciemna.Północny wiatr dął od morza, pokrywającniebo gęstymi chmurami.Dotkliwy chłód zacierałwspomnienie słonecznego, upalnego lata.Stasiak włożył sweter, zapiął szczelnie płaszcz i wtuliwszysię w kąt samochodu, patrzył na oświeconą reflektorami szosę.Myślał o swojej wyprawie.Czy odnajdzie tę chatę? Czy udamu się niepostrzeżenie podsłuchać rozmowy Buldoga zSilvaną? Po co się spotykają? Dlaczego umówili się aż zaJastrzębią Górą? A może mają zamiar wspólnie likwidować sięz terenu? Może poczuli się niepewnie? Czy Buldog przyjdziesam, czy w towarzystwie Suchego? A może cała banda uciekado Niemiec?- Śpicie, towarzyszu kapitanie?- Nie, nie śpię.Rozmyślam.A bo co?.- Nie moja sprawa, ale tak mi przyszło do głowy, że możetrzeba było wziąć paru ludzi do pomocy.Tak samijedziecie.A czuję pismo nosem, że się na jakąś grubsząrozróbę zapowiada.- Dziękuję wam za troskliwość - uśmiechnął się Stasiak - alejakoś sobie sam dam radę.Nieraz lepiej w pojedynkę.Większagrupa może popsuć robotę.- No, jak uważacie.Moglibyście może w Jastrzębiej Górzeznaleźć jakiegoś milicjanta do rzeczy i zabrać go ze sobą.- Nie, nie, nie trzeba.Rozwinęli dużą szybkość.Kierowca był doświadczony.Świetnie prowadził wóz i dociskał gaz.Z przydrożnego rowuwyskoczył zając i dostawszy się w światło reflektorów, gnałoślepiony i przerażony, dopóki nie zginął.- Może miniemy Jastrzębią Górę i dopiero wtedywysiądziecie?- Dobrze.Później pójdę piechotą.Daleko do Karwi?- Będzie jakie pięć, sześć kilometrów od Jastrzębiej Góry.Czy mam zaczekać na was, towarzyszu kapitanie?- Tak.Zaczekacie w tym miejscu, w którym mnie wysadziciez wozu.Przykro mi, ale nie wyśpicie się przeze mnie.- Nie szkodzi.Jestem przyzwyczajony.Wreszcie dojrzeli światła Jastrzębiej Góry.Zwolnili.Jeszczetylko kilka kilometrów i wóz stanął.- Życzę powodzenia, towarzyszu kapitanie.Czekam tu nawas pod tym drzewem.- Dobra.Dziękuję.Mocny powiew wiatru szarpnął Stasiaka za płaszcz.Powietrze było nasiąknięte wilgocią i miało smak soli.Głuchyszum morza powiększał ponury nastrój nocnego krajobrazu.Stasiak szedł początkowo brzegiem szosy, ale zaraz skręcił wlas.Zdawał sobie sprawę z tego, że znaleźć po ciemku owąopuszczoną chatę nie będzie rzeczą łatwą.Miał jeszcze naszczęście sporo czasu.Począł więc dokładnie badać teren.Za lasem ciągnęły się wzdłuż wybrzeża wydmy piaszczyste,odcinając się jasną plamą od ciemnej linii drzew.Dalej byłytorfowiska i mokradła porosłe trzciną i gęstymi krzakami.Idealny teren dla tajemnych spotkań.Stasiak wrócił do lasu i posługując się kompasem, szedł nazachód.Dotarł wreszcie do Karwi, ale umówionej chaty nienapotkał.Zawrócił więc i przedostawszy się na drugą stronęwydm, ruszył szybkim krokiem z powrotem.Poczynał siędenerwować.Spojrzał na zegarek.Nafosforyzowane wskazówkistały na dwunastej.Za godzinę ma nastąpić spotkanie.Jeżelido tej pory nie odnajdzie chaty, to cała wyprawa pójdzie namarne.Pomimo chłodnego wiatru był spocony.Spieszył się.Rozgarniał gęste chaszcze, które raniły mu ręce i twarz.Wpewnym momencie przyszło mu na myśl, że może Silvanaspostrzegła aparat podsłuchowy i zadrwiła sobie z niego.Możewcale nie umówiła się z Buldogiem i nie ma tu żadnejopuszczonej chaty.Do diabła, to byłby niezły kawał.PięknaWłoszka siedzi teraz najspokojniej w Grand Hotelu nadansingu, a on tu się przedziera przez krzaki w poszukiwaniujakiejś widmowej chaty rybackiej.Poczynało ogarniać go zwątpienie.Nie wierzył już wpowodzenie swej nocnej wyprawy.Parę razy zapadł się pokolana w błoto.Grunt był grząski, niepewny.Dalej w togrzęzawisko bał się zapuszczać.Jak to się często zdarza, właśnie wtedy, gdy całkowiciestracił nadzieję, dostrzegł ciemny zarys budynku.Dopomógłmu wiatr, który popędził chmury w głąb lądu.Poprzezpostrzępioną szarą zasłonę przebiło się nagle światło księżyca,wydobywając z mroków kształt opuszczonej chaty.Była bardzostara, wpadnięta w ziemię.Od dawna nikt w niej nie mieszkał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]