[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sama w ich mieszkaniu, wysoko nad zatłoczonymi ulicami,karmiona bezustannym szeptem telewizji, Anna czuła, jak zewnętrznyświat staje się dla niej coraz bardziej dziwny i przerażający, twarze zekranu brzydkie, ich głosy ostre i skrzekliwe.Niekiedy pośród kanałów zwiadomościami napotykała kaznodziejów, plastikowe twarze głosząceewangelię strachu i nienawiści, gadające o objawieniach i cudach, a odich atłasowych głosów robiło jej się niedobrze.W Argentynie żaby padałyz nieba, w Egipcie szarańcza pustoszyła pola, w Idaho miliony myszypożerały wszystko na swojej drodze, a ziemia drżała, gdy przelewały sięprzez nią ich kotłujące się ciała.I z każdym dniem coraz trudniej było jejukryć się przed głosami, których szept słyszała we własnej głowie.Aż do pewnego dnia, pozornie nieróżniącego się od tak wielu, którejuż minęły, kiedy zobaczyła się w lustrze.Długie, słabe włosy iwytrzeszczone oczy jej odbicia przeraziły ją, sparaliżowały.Balon jejodrętwienia został nagle przebity przez wstyd, odrazę i nagłe gorące łzy;jej ciało osunęło się na podłogę, szloch wezbrał w niej niczym woda.Nie wiedziała, jak długo siedziała skulona przy ubikacji.Może pół godziny, a może i pół dnia, ale w końcu przenikliwy smutek minął,wypalił się, a ona otarła twarz, przejęta świadomością, że musi coś zrobić,cokolwiek, że nie może wciąż siedzieć tu sama, w mieszkaniu.Tłamsząc wsobie lęk, który nakazywał jej poddać się i zawlec się z powrotem dołóżka, Anna umyła się, szorując ciało i zęby, aż jej skóra się zaczerwieniła,a dziąsła zaczęły krwawić.Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni myła zęby,ale czuła w ustach brud i niesmak, czuła smród własnego oddechu.Ubrała się w sypialni, zauważając, że ubrania wiszą na niej jak na kołku,ostrość własnych bioder i żeber pod skórą przestraszyła ją.Zastanawiałasię, kiedy po raz ostatni jadła normalny posiłek, ale nie mogła sobieprzypomnieć.Jedzenie stanowiło czynność wykonywaną wspólnie zJaredem, a jego nigdy nie było w domu.W hallu zawahała się, ruch i światło za szklanymi ścianamiwydawały się przerażające, jak coś, nad czym nie da się panować.Alestojąc tak przy wyjściu, zauważyła, że przyglądają jej się strażnicy opełnych pogardy twarzach, przełknęła więc swój lęk i wyszła na ulicę, wryk, który wybuchnął wokół niej, jak tylko rozsunęły się dzwiękoszczelnedrzwi.Na zewnątrz panowała duchota, zewsząd otoczyła ją ścianawilgotnego powietrza i zbyt szybki, zbyt hałaśliwy ruch uliczny, ale szła,kroczek za kroczkiem, trącana i popychana przez śpieszące się tłumy,plątanina ścieżek wciągała ją coraz głębiej, ludzie cisnęli się dokoła, gdy przylgnęła do poręczy ruchomych schodów.Poruszała się w tymstrumieniu rozwrzeszczanej ludzkości niczym przybysz z obcej planety,czując się wyizolowana, nie całkiem prawdziwa.Choć wcale się tam niewybierała, stwierdziła nagle, że stoi na chodniku przed MillenniumTower, gdzie, jak wiedziała, w swoim biurze wysoko ponad hałasem iupałem, który ją otaczał, będzie siedział Jared.Niepomna narozzłoszczone spojrzenia przechodniów, którym blokowała drogę,spojrzała w górę, jej wzrok podążył za przyprawiającymi o zawrót głowy,pokrytymi czarnym szkłem krągłościami, wznoszącymi się kuoślepiającemu blaskowi słońca.Wiedziała, że może wejść, pójść dorecepcji, poprosić oschłego recepcjonistę, by go odnalazł, zażądać, żebyodciągnęli go od wideokonferencji czy też rozmowy telefonicznej, którago akurat absorbowała, ale nie zamierzała tego zrobić, nie chcąc, żeby tenczłowiek czy ktokolwiek inny patrzył na nią jak na jeszcze jedną żonę albopartnerkę w potrzebie, walczącą z pustką przy pomocy niekończących sięrundek spotkań tenisowych i lunchów, wycieczek na zakupy doBangkoku, Szanghaju i Sydney [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •