[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nikt nie czuwał nad tym, czy chodziła do szkoły, więc zwykle nie zawracała sobie tym głowy.Kiedymiała piętnaście lat, uciekła z domu i ani razu nie obejrzała się za siebie.Uciekła aż do Indii, gdzie zeszczuplała, opaliła się i wydała wszystkie pieniądze.Wpadła więc w kłopoty finansowe,wpadła jak śliwka w kompot, i w końcu wpadła w ramiona ojca Maryanne, wędrownego komiwojażera, który zabrałją ze sobą do Ohio.Matka Lindy nigdy nie zawracała sobie głowy troską o córkę, zadowolona, że znikła z jej życia, więc kiedy pojawiłasię w nim ponownie, dla nich obu była to duża niespodzianka.Kiedy podjechały taksówką pod nędzny czynszowy dom w dzielnicy Bethnal Green, Maryanne po raz pierwszyprzyszło do głowy, że być może popełniła wielki błąd.W zakurzonych oknach wisiały sztywne od brudu firanki.Przełknęła ślinę, w deszczu wyciągnęła swoje torby z bagażnika pod kpiącym spojrzeniem taksówkarza, po czymnamówiła matkę, by wysiadła z samochodu.Stanęły na chodniku i spojrzały na sprawiający ponure wrażeniebudynek.Taksówka odjechała.Było zimno i skądś dolatywał zapach smażonego tłuszczu.Maryanne wzięła głębokioddech, chwyciła matkę pod ramię i poprowadziła ją do furtki, smętnie zwisającej z zawiasów.Teraz, kiedy już się tuznalazły, będą musiały jak najlepiej sobie poradzić.I to właśnie Maryanne robiła przez prawie cztery lata.Radziła sobie, jak umiała.Kładła uszy po sobie, chodziła domiejscowej szkoły średniej, a pózniej, kiedy była już starsza, postarała się o pracę i zaczęła oszczędzać.Narysowałasobie kalendarz i liczyła miesiące, które pozostały jej do ukończenia osiemnastu lat.Miesiące zmieniły się w końcuw tygodnie, a tygodnie w dni.Zarezerwowała bilet.Nie pozwalała sobie na rozpamiętywanie, jak bardzo byłanieszczęśliwa; jak matka niemal zniszczyła ich życie, jak opuścił ją ojciec.Gdyby o tym myślała, na pewno by sięzałamała, a na to nie mogła sobie pozwolić.Bo wtedy już nigdy nie zdołałaby uciec z tego strasznego domu,wypełnionego rykiem telewizora105i smrodem tanich papierosów.Wstawała, piła herbatę i szła do szkoły, a po szkole i w soboty wsiadała do pociągu ijechała do pracy w sklepie z obuwiem w South Kensington.Robiła to codziennie przez lata, poza niedzielami.Wniedziele pakowała kanapki i wybierała się w jakieś miłe miejsce.Zwykle siadywała gdzieś na ławce w parku albo wjakiejś galerii i rysowała całymi godzinami, zatracając się w ruchu ołówka, skupiona tylko na postaciach, budynkachi ptakach, które przenosiła na papier.Kiedy tak zapełniała kolejne strony swojego szkicownika, czas mijał szybko.Dopiero teraz, patrząc w okno mknącego do Nowego Jorku autobusu, spojrzała wstecz i uświadomiła sobie nędzę isamotność minionych lat.I przyznała, sama przed sobą, że się boi.Może wróciła do domu, to znaczy do Ameryki -ale Nowego Jorku nie znała; była w nim tylko raz, kiedy miała jedenaście lat i ojciec zabrał ją tam na wycieczkę.Ateraz miała w tym mieście zamieszkać.Pół roku wcześniej wysłała część swoich rysunków do sześciu wyższychszkół artystycznych w Ameryce, a potem zacisnęła kciuki i czekała.Nie musiała czekać długo, już po sześciutygodniach zaproponowano jej studia na wszystkich i stypendium na czterech z nich - w tym także w New YorkSchool of Design, dokąd właśnie teraz zmierzała.Wszystko zostało z góry opłacone, nawet przelot.Warunkistypendium zezwalały studentom z zagranicy na jeden lot do domu na rok.Maryanne powiadomiła jednak uczelnię,że nie będzie korzystać z tego przywileju, więc w zamian za to zaproponowano jej dofinansowanie mieszkania.Będzie studiowała architekturę wnętrz.Chciała tworzyć piękne miejsca, w których ludziom będzie się dobrzemieszkało.Odchyliła głowę na oparcie siedzenia i patrzyła, jak drzewa i domy na przedmieściach migają za szybą i nikną woddali.W końcu autobus wjechał na Manhattan - i strach zmienił się w ekscytację.Coś w tym mieście powodowało,że puls przyspieszał, a na policzkach pojawiały się rumieńce.Było tak pełne życia, pełne ludzi, pełne szans.Maryanne poczuła, że jej życie wreszcie należy tylko do niej; dopiero teraz naprawdę się zaczynało.Sięgnęła ręką do bocznej kieszeni plecaka.Przywiozła ze sobą tak niewiele rzeczy, jak tylko było to możliwe - nie,żeby w ogó-106le miała ich dużo, bo wszystkie pieniądze odkładała na konto oszczędnościowe, zamiast kupować za nie ubrania ipłyty, jak robiły jej koleżanki ze szkoły.Jedyną rzeczą, z którą nigdy się nie rozstawała, była gruba koperta pełnakartek pocztowych; na niej teraz zacisnęła palce.Zostały wysłane z różnych muzeów i galerii, i miast w całychWłoszech, z miejsc, które sama chciałaby zwiedzić.Na odwrocie każdej z nich widniało tylko kilka słów, napi-sanych czarnym atramentem.Wszystkie znała na pamięć.Koperta stała się jej talizmanem, jej podporą psychiczną.Mimo że zostawiła liścik, nie spodziewała się, by Nicolo kiedykolwiek go znalazł, bo z całą pewnością nie chciałomu się jechać do jej domu po powrocie do Ameryki.Nie wiedziała, czy po jej wyjezdzie nadal do niej pisywał - możeznudził się i w ogóle o niej zapomniał.I choć go utraciła, myślała często o tym, że kiedyś był w jej życiu ktoś, kto jejsłuchał, rozmawiał z nią i spędzał z nią czas.Bo uważał, że jest tego warta.Uważał nawet, że jest piękna.I ta myślpomagała jej przetrwać noce, kiedy kładła się do łóżka w ubraniu, tak było zimno; kiedy zamykała się na klucz, boprzez cały czas po domu kręcili się jacyś mężczyzni jej matki i babki; kiedy siedziała do pózna nad książkami, popowrocie ze sklepu, w którym pracowała.Podczas tych długich, samotnych lat Nicolo Flores był jej zbawcą, jegosłowa dotrzymywały jej towarzystwa.I Maryanne wiedziała, że w jakiś sposób - już niedługo - odnajdzie go i mu zato podziękuje.- Dziękuję.Dziękuję.och, och, Boże, dziękuję!Nicolo podniósł głowę spomiędzy nóg Maryanne i spojrzał na jej zarumienioną, spoconą twarz.- Nie musisz mi dziękować, naprawdę.Kochanie się z kobietą tak piękną jak ty to niezbyt nużący sposób naspędzenie popołudnia.A już na pewno nie musisz dziękować Bogu.Cóż on ma z tym wspólnego? Nie chcę, żebyskradł to, co należy do mnie.Podciągnął się na łokciu i odgarnął włosy z twarzy Maryanne.Leżała w jego ramionach, ciepła i wilgotna, i ciąglemiała przyspieszony oddech.Ujęła jego dłoń i splotła jego palce ze swoimi.Leżeli na rozkładanej wersalce wkawalerce Maryanne, tak małej, że należało wejść na wersalkę, by dostać się do aneksu kuchennego111właściwie, by dostać się dokądkolwiek, bo wersalka zajmowała niemal całą przestrzeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]