[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. W istocie, piękna, szlachetna łodyga.Ale co się dzieje z kwiatem?  rzekł Kermorvan drżącym głosem.Chwycił Elofa zaramiona i obrócił go w stronę wybrzeża południowego. Popatrz tam!Oglądaj Kerbryhaine, stolicę Bryhaine, Kerbryhaine, Piękne Miasto! Poczuł wiatr, a jego głos zniżył się niemal do szeptu. I patrzuważnie, gdyż możesz go już więcej nie zobaczyć.Przybywamy zapózno.Elof spojrzał w głębokim zachwycie i zdziwieniu nanajpotężniejsze dzieło ludzkie, jakie kiedykolwiek widział.Z takdalekiej odległości miasto błyszczało w mglistym świetle niczymmalutka zabawka lub jakaś błyskotka wykuta przez niego nanajmniejszym kowadle, wyrzezbiona najprecyzyjniejszyminarzędziami  jakaś delikatna brosza z wypolerowanychszarozielonych pierścieni, inkrustowana dorobniutkimi cętkami kościsłoniowej, uwieńczona w swym wypukłym sercu brązem, złotem iobrzeżona srebrem na skraju wody.Ale teraz srebro wydawało sięzaśniedziałe, a w powietrzu wisiała ciemność i ponury odór unosił sięnad okolicznymi ziemiami niczym dym z wielu ognisk. Bitwa się zaczęła!  wyszeptał Kermorvan, z trudemwydobywając z siebie zdławiony rozpaczą głos. A mnie tam nie ma! Nie trać ducha!  pocieszyła go Ils. Dotrzemy tamwystarczająco szybko. Szybko?  wykrzyknął porywczo Kermorvan. Gdyby łódzwytrzymała, przybylibyśmy tam za dzień lub dwa.Teraz czeka nastydzień albo więcej marszu. Z pewnością nie!  zawołała Ils. Niemożliwe, żeby do tegotwojego wielkiego miasta było więcej niż dwanaście mil i toprzeważnie przez niziny.Czy tacy niezłomni wędrowcy jak my niemogą przejść tej drogi w trzy dni? Oczywiście  rzekł Elof. Linia brzegu jest powyginana, toteżchcąc ją opłynąć, musielibyśmy długo żeglować.Ale na lądzie niemusimy iść wybrzeżem, możemy pójść prosto jak strzała.Gdyprzejdziemy przez ten las. Nie możemy pójść przez ten las!  krzyknął z wściekłością Kermorvan i osunął się na trawę. Nie odważymy się!Elof popatrzył na przyjaciela. Co takiego? I kto to mówi? Człowiek, który jedną ręką wyciąłpół załogi okrętu Ekweszów? Który powstrzymał całe stado śnieżnychtrolli i próbował odepchnąć wiosłem wieloryba? I walczył oko w oko ze smokiem!  dołączyła się Ils. A terazboi się kilku starych drzew i nie chce ratować swego miasta?Kermorvan skrzywił się z niesmakiem. Boję się tylko jednego  niepowodzenia! Czy skoczylibyście wprzepaść, aby iść na skróty? To nie są zwyczajne drzewa.To, cowidzicie w dole, ciągnie się bez przerwy aż do skraju waszych gór, Ils,i przez tamtejsze ziemie na wschód.Ils wstrzymała oddech. A więc to część Wielkiego Lasu? Słyszałam, że biegnie niemaldo morza, ale nie wiedziałam, że dociera nawet tutaj! A jakże, Las Tapiau la-an-Aithen, czarne serce całego lądu.Iniewiele byśmy się przysłużyli naszym ojczyznom, Północy, Południuczy Podziemiu, gdybyśmy zniknęli, przepadli na zawsze. Zniknęli?  zdziwił się Elof. Bez śladu.Tak się dzieje z wszystkimi, którzy zabłądzą w tymmrocznym królestwie.Czy na Północy nie opowiada się o KrólestwieDrzew? Trochę  rzekł Elof. Ale na pewno tutaj.Kermorvan pokręcił głową. Kiedyś las był o wiele większy, rozciągał się we wszystkichdolinach Południa i te jego obrzeża były mniej ocienione niż reszta.Wdniach naszej potęgi, gdy ponieśliśmy dużo strat w tym lesie, mójnaród powstał przeciw niemu jak przeciw najezdzcy i wyciął wielemil drzew.Ale z tej doliny nie zdołaliśmy ich usunąć i do dziś unikamy jej wszyscy, z wyjątkiem nielicznych głupców.Tacyprzechodzą tamtędy tylko raz. Są zbyt przerażeni, aby spróbować po raz drugi? Nigdy nie wracają z pierwszej wyprawy.Ils prychnęła pogardliwie. To gjupota, moi drodzy.Duergarzy w razie potrzeby wkraczająna obrzeża samego Wielkiego Lasu.Ba, pewnie, że pełno tamniebezpieczeństw.W jakiej części królestwa Tapiau ich nie ma? Alenie ma tam nic takiego absolutnego, ostatecznego, co powstrzymałobynas od wejścia na te tereny, nawet dzieci Tapiau.Powiem wam, żewolałabym przejść przez tę dolinkę niż patrzeć, jak moja ojczyznapada łupem ludożerców. A więc uważasz mnie za głupca i tchórza?  zapytał z gorycząKermorvan.Położyła mu swą pulchną rękę na ramieniu. Myślę, że ci, którzy przepadli, Kermorvanie, nie dorównywali ci.I tobie, Elofie.Jeśli wieloryby znały twoje imię, może drzewa równieżje znają?Kermorvan najwidoczniej już się pozbierał.Siedział przez chwilę,obejmując kolana i wpatrując się w czarne kłęby dymu z jegorodzinnego miasta.Pomimo gorąca zadrżał. A więc wy oboje odważylibyście się na to dla ratowania obcegokraju? Dobrze wiesz, co leży mi na sercu  rzekł Elof i również spojrzałna morze, tak jak kiedyś, dawno temu. Ale jeśli będę czekał aż twojemiasto zostanie zdobyte, nie uda mi się.I jeszcze inni Sothrani opróczciebie są moimi przyjaciółmi.Dla nich, dla ciebie, dla mojej sprawy.tak, odważyłbym się.Ils zaśmiała się. Ten twój Mistrz omal nie strącił mnie i Anskera w przepaść, tak jak innych.To jeden rachunek do wyrównania, poza wszystkim, cowyrządził nam Lód, któremu on służy.I ja się odważę.Kermorvan wstał, uśmiechając się jak ktoś, czyje problemy zostałynagle rozwiązane [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •