[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od dziecka brzydzę się łowiectwem i jestem za ochronąwszystkich żyjących stworzeń.Wszystkich! Chłopów też!W tej chwili w drzwiach salonu stanęła Emilka z plastikowym pojemnikiem w ręku.– Mam siadać czy idziemy do domu?– Idziemy do domu.– Mela wstała od stołu.Podeszła do ojca, żeby się pożegnać i po razostatni życzyć mu wszystkiego najlepszego, ale słuchał jej tylko jednym uchem.– Wnusia, wykręć numer.– Komu? – Emilka była szczerze zdumiona.– Po taksówkę!– Jaką taksówkę? Mirek nas wiezie…– Ach, tak! Zapomniałem, że macie kierowcę! – Bernard puknął się w czoło.– Ale o co cho z tym wykręcaniem? – Emilka nie mogła wyjść ze zdziwienia.– Taksówkarzowi numer wykręcić? Nie sklejam…– Nie próbuj, odpuść – poradził jej brat.– Nasz dziadek zatrzymał się na etapie aparatówz okrągłym cyferblatem i dziurkami na palec.Wtedy się numer telefonu wykręcało, a niewystukiwało.Po drodze dokładniej ci to wytłumaczę…– Nie bądź taki mądry, ty unijny bękarcie! – Zaśmiał się dziadek, mierzwiąc włosywnuka.– Tak, tak… Wy jesteście tylko bękartami Unii Europejskiej.Może wasze wnuki będą jejprawowitymi dziećmi.Bo wasze dzieci na pewno jeszcze nie.A co dopiero wy!Podczas tej dyskusji Janina odciągnęła na bok Wiktorię, żeby szepnąć jej na ucho:– Córcia, powinnaś jak najszybciej znaleźć odpowiedniego mężczyznę i zajść w ciążę, boczas leci, a im później, tym większe ryzyko, że dziecko urodzi się jakieś nienormalne.Kiedy tylko Mirek otworzył drzwi, Wiktoria uciekła od matki, cmoknąwszy ją w policzeki zapewniwszy, że weźmie sobie do serca wszystkie jej rady.Z ulgą opuściła mieszkanierodziców.Bała się spotkania z ojcem, a okazało się, że to matki trzeba się było obawiać.Mela doskonale to wyczuła i pewnie dlatego sącząc wino o piątej nad ranem, domagałasię wdzięczności za to, że nie zrzędzi siostrze o tym, jak powinna sobie ułożyć życie.– Ale wiesz co? Mama ma rację! Ty powinnaś sobie kogoś znaleźć, bo się marnujesz…– To jest najlepszy dowód na to, że trzeba zamknąć tę imprezę i iść wreszcie do łóżka.– Zaśmiała się Wiktoria.– Zostaw to wino.Dawaj! Odholuję cię.– Czekaj, czekaj.– Mela machnęła rękoma, żeby opędzić się od siostry.– Musimy cikogoś znaleźć!– Dobrze, kochana moja, jutro wystawię się na ulicy z karteczką: „Niech mnie ktośprzygarnie i zapłodni, bo mama i siostra zamartwiają się do łez”.– Wstała z krzesła i klepnęłaMelę po nodze.– Chodź do wyra!– A po co masz sterczeć z karteczką? Zalogujemy cię na portalu randkowym.To teraz jestbardzo trendy…– Okej.Chodź już.– Wiktoria ziewnęła niczym hipopotam.– Czuję, że wreszcie zasnę.– Zaczekaj! – Amelia chwyciła się jedną ręką stołu, a drugą krzesła, z którego siostrapróbowała ją ściągnąć.– Pójdę, ale przedtem przysięgnij, że jutro zalogujemy cię na portalu dlasingli!– Przysięgam, przysięgam…– A dajesz słowo honoru?– Daję! Co chcesz, to daję, tylko weź się nareszcie połóż! – Wika znowu rozdzierającoziewnęła.– Ale zalogujemy się? – dopytywała Amelia na schodach.– Słowo honoru! – Wiktoria klepnęła ją w tyłek.– Idźże szybciej, bo jutro znajdzieszmnie śpiącą na schodach! Ruchy, ruchy! Słyszysz, co do ciebie mówię?– Nie słyszę! – Mela zatoczyła się i chwyciła za poręcz.Przykucnęła i chichocząc jakgłupia, wystawiła pod nos siostry wyprostowaną dłoń.– Jakby co, to mów do ręki.Mam w niejukryty dyktafon.Jutro odsłucham i się usss… tosunkuję.IVWOLIERA, CZYLI WYGODNE OBSERWATORIUMWoliera to zbudowane z siatki lub szkła pomieszczenie dla ptaków.Musi być na tyleduża, by mogły w niej swobodnie latać.Należy w niej umieścić konary drzew oraz inneprzedmioty imitujące naturalne środowisko.Nie można jednak zapominać, że ptaki w wolierzebardzo często pozbawione są instynktów, które przejawiają na wolności.ROZDZIAŁ 9Wiktoria obudziła się koło południa i pierwsze, o czym pomyślała, to jak czuje się Mela.Czy już wstała? Czy w ogóle da radę wstać?Uniosła się na łóżku i wsłuchiwała dłuższą chwilę w domowe odgłosy.Emilka była chybau siebie, bo z jej pokoju dobiegała muzyka, jeśli można tak nazwać jej ukochaneymcyk-ymcyk-dżdż-dżdż-dżdż-ymcyk-ymcyk, dużo jednak cichsza niż zazwyczaj.Czyżby pannaCzubatka okazywała litość dogorywającej matce?Wiktoria opadła na poduszkę i przeciągnęła się leniwie.Kontemplując różnokoloroweściany i okno w stylu glamour, próbowała ustalić, czego bardziej potrzebuje jej organizm: kawyczy kąpieli? A może jeszcze kilku minut leżenia pod czarno-złotą jedwabną kołdrą, która takładnie gada z firankami i zasłonkami? Starała się wsłuchać w głos serca, kiedy nagle cośzagłuszyło nie tylko jej serce, ale nawet Emilkową muzykę.Całkiem donośny, chociaż niecofałszywy śpiew dochodził z kuchni.– Jesteśmy jagódki, czarne jagóóódki, mieszkamy w lasach zielooonych! Oczka mamyczarne, uszka granatooowe, a sukienki są zielone i seledynooowe!!! – darła się na całe gardłoAmelia.– Jezus Maria! Ona dalej pije… – Wiktoria wyskoczyła z łóżka, szybko wciągającszlafrok.Nie mogła znaleźć kapci, więc zbiegła na dół boso, przekonana, że zastanie siostrębujającą się z kieliszkiem w ręku nad pełną petów popielniczką; brudną, wymiętoloną, zionącąodorem niestrawionego alkoholu.Zobaczyła jednak obrazek zgoła odmienny od tej ponurej wizji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]