[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przyglądałasię oprawionym szkicom architektonicznym, antycznym lampom,koszykowi na parasolki z matowej miedzi.Sąsiedzi, Underhillo-wie, zaaranżowali na stoliku na pocztę róg obfitości ze złotych liścimłodych dyń i kabaczków.Przyjemna chwila spokoju trwała oczywiście zbyt krótko.MaryCatherine podeszła do drzwi mieszkania, odetchnęła głęboko,zebrała siły i przekroczyła próg.Dzwięk przygniótł ją z siłą padającej ściany.W pokoju dzien-nym Trent i Ricky hałaśliwie spierali się o prawa do PlayStation.Nie chcąc się okazać gorsze, Chrissy i Fiona na śmierć i życiewalczyły o to, która wsunie DVD do napędu komputera w ich97 sypialni.Stara, przepracowana pralka pohukiwała im do wtóru zkuchni, zupełnie jakby w mieszkaniu odbywała się próba musicaluStomp.Nagle odskoczyła nerwowo, bo między jej stopami prześlizgnąłsię niewielki obiekt w kolorze wymiocin.Gapiła się na niego, niechcąc uwierzyć świadectwu swych oczu.Ale musiała.Któreś z dzieci obrzygało przed chwilą kota o imieniu Socky.W całym tym zgiełku z trudem usłyszała sygnał telefonu.Przezgłowę przeleciała jej myśl: niech go odbierze pralka.Ostatnie,czego potrzebowała, to kolejny problem.Ale zaraz podjęła decy-zję.Niech to diabli wezmą, przecież gorzej już być nie może.Podeszła do ściennego telefonu, podniosła słuchawkę. Mieszkanie Bennetta!  niemal w nią wrzasnęła.Dzwoniłakobieta o ostrym, rzeczowym głosie. Mówi siostra Sheilah ze Zwiętego Imienia.O Boże, pomyślała Mary Catherine.Dyrektorka dzieciaków.To nie mogła być dobra nowina.Cóż, zasłużyła sobie na to, nie-potrzebnie drażniła los.Hałas wydał się jej nagle znacznie głośniejszy, jakby w ogólebyło to możliwe.Rozejrzała się bezradnie, nie miała pojęcia, jakgo uciszyć w krótkim czasie, którym dysponowała.Raptem wpa-dła na doskonały sposób. Tak, siostro? Mówi Mary Catherine, opiekunka dzieci.Czysiostra może chwileczkę zaczekać?Spokojnie odłożyła słuchawkę, wyjęła ze spiżarni drabinę,wspięła się na nią i sięgnęła do skrzynki elektrycznej nad drzwiami.98 Wykręciła wszystkie cztery bezpieczniki jeden po drugim.Hałasustał: telewizja, gra komputerowa, pralka i na końcu dzieci umil-kły.Przyłożyła słuchawkę do ucha. Przepraszam, siostro, ale mam właśnie bunt na pokładzie.Co mogę dla siostry zrobić?Wysłuchała dyrektorki z zamkniętymi oczami.Shawna i Brian,połowa tej części rodziny Bennettów, którą udało się jej wypchnąćrano za drzwi,  zle się poczuli i w tej chwili w pokoju pielęgniarkiszkolnej czekają, by ktoś ich zabrał. Natychmiast.Nie mogło być lepiej, pomyślała.Mike zajmuje się czymś wy-starczająco poważnym, by nie móc się oderwać od pracy, a ona niemoże przecież zostawić maluchów samych.Zapewniła siostrę Sheilah, że ktoś zgłosi się po najnowszeofiary grypy tak szybko, jak to tylko po ludzku możliwe, po czymzadzwoniła do dziadka Mike'a, Seamusa.Tym razem los ustąpił.Dziadek mógł jechać po dzieciaki natychmiast.Ledwie skończyłaz nim rozmawiać, Ricky, Trent, Fiona i Chrissy wmaszerowali dokuchni, skarżąc się chórem: Telewizor nie działa. Mój komputer też. No właśnie.nic nie działa. Co znaczy, że wyłączono prąd  wyjaśniła, wzruszając ra-mionami. Na to nic nie możemy poradzić. W kuchennej szu-fladzie znalazła talię kart. Dzieciaki, czy któreś z was grałokiedyś w oczko?99 Dziesięć minut pózniej kuchenna wyspa stała się zielonymstolikiem, Trent został rozdającym, a reszta w skupieniu wpatry-wała się w karty.Hałas ograniczał się teraz do dziecięcych głosi-ków liczących z wysiłkiem i usiłujących poznać zasady gry.MaryCatherine się uśmiechnęła.Nie należała do zwolenniczek hazardu,ale wielką przyjemność sprawiało jej obserwowanie, jak podo-pieczni bawią się czymś, czego nie zasila się prądem.Uznała, żepowinna najpierw wyłączyć ich elektryczne zabawki, a potemwkręcić bezpieczniki, dokończyć pranie, ugotować zupę.Są w tejchwili zbyt zajęci, by zwrócić na nią uwagę.Ale najpierw to, co najważniejsze.Socky nadal skarżył się ża-łośnie, próbując oczyścić ubrudzoną wymiotami sierść o jej nogi.Podniosła go niezręcznie za luzne futerko na karku. Potem mi podziękujesz  powiedziała i wsadziła rozpacz-liwie usiłującego drapać kociaka do kuchennego zlewu. Rozdział 19 Musisz być gliniarzem, bo z całą pewnością nie wyglądaszna klienta  zawołała do mnie młoda kobieta.Zatrzymałem się na progu sklepu Polo.Niech mnie diabli, pomyślałem, jeśli to nie Cathy Calvin, nie-ustraszona reporterka policyjna  Timesa , a dla nas wszystkichwrzód na tyłku.Nie była kimś, z kim chciałbym rozmawiać akuratteraz.Miałem dość swoich problemów, a poza tym nadal irytowałomnie to, jak nieprzyjaznie zachowywała się podczas oblężeniakatedry Zwiętego Patryka.Niemniej przywołałem na usta uśmiech,po czym podszedłem do bariery, przy której stała.Powinniśmydopieszczać przeciwników, których nie możemy zabić; pamięta-łem, że podstęp jest narzędziem prowadzenia wojny.Dzięki niechbędą Bogu za klasyczne wykształcenie odebrane u jezuitów wliceum Regis.Otarcie się o tę szczególną damę grozi śmiercią tym,101 którzy nie odkurzyli swego Machiavellego i Sun Tzu. Dlaczego spotykamy się wyłącznie przy barierach i poli-cyjnej taśmie?  spytała, uśmiechając się do mnie równie pro-miennie jak ja do niej. Chyba dlatego, że mocne ogrodzenie poprawia stosunkimiędzy sąsiadami, Cathy  odparłem. Chętnie bym z tobą po-gadał, ale jestem strasznie zajęty. Ej tam, daj spokój, Mike.Przynajmniej krótkie oświadcze-nie  powiedziała, włączając cyfrowy magnetofon.Przez cały czas patrzyła mi w oczy.Po raz pierwszy zauważy-łem, że jej są zielone, piękne, a jednocześnie wesołe.No i ładniepachniała.Prosiła mnie o coś? A tak, oświadczenie.Wygłosiłem je posłusznie, krótkie i niekonkretne, jak z pod-ręcznika.Zastrzelono sprzedawcę, nazwiska nie podajemy domomentu zawiadomienia rodziny. Hej, prawdziwa z ciebie fontanna mądrości.Jak zawsze,detektywie Bennett.A co ze strzelaniną w Dwadzieścia Jeden?Jakieś związki? W tej chwili nie możemy sobie pozwolić na domysły. A co to ma właściwie znaczyć? Szef McGinnis nie do-puszcza cię do tej sprawy? Nieoficjalnie? Oczywiście.Cathy wyłączyła magnetofon.Pochyliłem się do jej ucha. Bez komentarza  wyszeptałem.Włączyła go z powrotem, a jej szmaragdowe oczy nie patrzyłyjuż na mnie tak figlarnie. Więc porozmawiajmy o wczorajszym wieczorze w Harlemie102  powiedziała, nagle zmieniając temat. Zwiadkowie twierdzą, żepolicyjni snajperzy zastrzelili nieuzbrojonego mężczyznę.Stałeśtuż obok ofiary.Co widziałeś?Agresywne dziennikarstwo to dla mnie nie nowina, ale terazzacząłem się zastanawiać, gdzie jest mój gaz pieprzowy. Cathy, nie marzę o niczym innym niż o przeżyciu tych chwiljeszcze raz przy twoim boku, ale jak widzisz, właśnie prowadzęśledztwo, więc jeśli mi wybaczysz. Dlaczego nie miałbyś opowiedzieć mi o tym przy lunchu?Przecież musisz jeść, prawda? Ja stawiam.I nie włączę magneto-fonu.Pstryknąłem palcami, udając rozczarowanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •