[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem wsunął na nieprzytomnego kucharza swój kombinezon, zarzucił sobie ciało na ramię i wspiął się na pokład.Na szczęście nikogo nie było w pobliżu.Swoją drogą, co za pewność siebie, pomyślał, aż żal zakłócać ten spokój.Mocnym uderzeniem w twarz ocucił kucharza i błyskawicznie wyrzucił go za burtę.- Steele ucieka! - krzyknął po hiszpańsku.- Tam, na lewo, w wodzie!Lopez ryknął z gniewu, a chwilę potem na pokładzie rozległy się ostre rozkazy i słychać było tylko odgłos szybkichkroków biegnących w stronę lewej burty.Micah błyskawicznie skierował się na prawo i stanął twarzą w twarz ze strażnikiem, który najwyrazniej nie135 pobiegł z innymi.Był uzbrojony i przez chwilę stał niezdecydowanie.Jeśli naciśnie spust.- Na co czekasz?! Na piwo? - warknął gniewnie na mężczyznę.- Steele jest tam! - wskazał lewą burtę.- Ucieka!Odetchnął z ulgą, gdy mężczyzna po krótkim namyśle rzucił się we wskazanym kierunku.Teraz miał dla siebie kilka bezcennych sekund, zanim się zorientują, że osobnik w wodzie to nie on.To była jegojedyna szansa i musiał ją wykorzystać.Skoczył do wody i równym rytmem zaczął płynąć ku brzegowi.Co jakiś czasnurkował i płynął w zanurzeniu.Każda chwila zbliżała go do zbawczego lądu.Nagle usłyszał jakieś głosy i fale przeczesał strumień światła z reflektora.Natychmiast zanurkował i wstrzymałoddech tak długo, jak potrafił.Przy odrobinie szczęścia mogli go nie zauważyć.Chwilę potem usłyszał odgłos strzałów.Domyślił się, że celują na ślepo i modlił się, by go nie trafili.Dziwne, alestrzały zdawały się dochodzić od strony lądu.Wynurzył się, aby zaczerpnąć powietrza, i niemal zderzył się z łodziąmotorową, z której Bojo prowadził ogień w stronę napastników.- Wskakuj! - wrzasnął Bojo, nie przerywając ostrzału.- Przypomnij mi, żebym dał ci podwyżkę - wysapał, wciągając się na chybotliwą łódkę.- A teraz zwiewajmy.' Lopezruszy za nami.- Miejmy nadzieję - mruknął Bojo, mistrzowsko zawracając łódką.Micah z napięciem spoglądał w stronę jachtu, doskonale teraz widocznego na tle horyzontu.Pomyślał o wszystkichofiarach Lopeza, o dziesiątkach niewinnych ludzi z małych meksykańskich miasteczek, zabitych na jego rozkaz za125współpracę z władzami.O tym, jak trudno było rozbić jego siatkę dystrybucji narkotyków.O Callie narażonej natortury, gwałt i śmierć w jego zbrodniczych łapach.0 za grożonym życiu swojego ojca.Wreszcie o wszystkichkolegach ze służb specjalnych, którzy narażali życie własne i swoich bliskich, by powstrzymać Lopeza.- Czas na wyrównanie rachunków - powiedział do siebie, wpatrując się w jacht.- Prędzej czy pózniej mogłeś się tegospodziewać.Nie zdążył dokończyć tych słów, gdy rozległ się głośny wybuch.W miejscu, gdzie przed chwilą płynął jacht, powstałteraz obłok ognia.Kłęby ciemnego dymu unosiły się ku niebu.Dobijali już do brzegu, gdy do łodzi dotarła fala powy-buchowa.Zewsząd nadbiegli uzbrojeni ludzie.- Pożegnajcie Lopeza - powiedział im Micah z chłodnym spokojem.W milczeniu obserwowali, jak poszarpany kadłub pogrąża się w toni.Nikt się nie zaśmiał.Obserwowali śmierć i niebyło powodu do świętowania, nawet jeśli umierała taka kreatura jak Lopez.Po prostu trzeba było go wyeliminować. - Cieszę się, że widzę cię żywego - przerwał ciszę Rodrigo.- Niewiele brakowało - przyznał Micah.- Nie miałem siły na powrót.Popełniłem błąd, ale nie chciałem nikogonarażać.Miałem szczęście.- Ostatni raz spojrzał na tonący jacht.- A jak nasi goście?- Ciągle zamknięci.- Zawiez ich do Nassau, odstaw na posterunek i powiedz, że oskarżamy ich o bezprawne wtargnięcie na prywatnąposesję.- Robi się!137 Na wszelki wypadek rozstawił jeszcze straże wokół domu i powlókł się do swojej sypialni.To była ciężka noc, możeuda mu się złapać choć parę godzin snu.Drzwi do pokoju Callie były zamknięte.Przypomniał sobie, co wydarzyło się za nimi kilka godzin temu i znówogarnęło go poczucie winy.Ciekawe, czy kiedykolwiek sobie z tym poradzi.Wziął prysznic, przebrał się, przeszedł do gabinetu i nalał sobie whisky.Wrzucił jeszcze kilka kostek lodu i powoliruszył korytarzem do swojej sypialni.Na wysokości jej drzwi przystanął i ostrożnie wszedł do środka, by popatrzeć, jak śpi.Oddychała miarowo, z dłonią przy policzku.Wyglądała tak niewinnie, ale na samo wspomnienie rozkoszy, jaką z niąprzeżył, ciało mu się naprężyło.Poruszyła się lekko, ale nie przebudziła.Leki musiały wciąż mocno działać, pewnie nie obudzi się przed rankiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •