[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Teraz bluza.Chłopak zdjął bluzę.– Spodnie.Zapadła kolejna długa chwila milczenia, po czym chłopak rozpiął spodnie, uniósł tyłek znadsiedzenia i zsunął spodnie do kolan.Przeniosłem wzrok na żołnierza na przednim siedzeniu.– Teraz ty – powiedziałem.– Tak jak on, po kolei cztery rzeczy.Bez słowa zaczął się rozbierać, a ja na koniec kazałem mu pomóc sierżantowi zrobić to samo.Nie chciałem, żeby sierżant choć na moment pochylił się do przodu i wyzwolił z uścisku.Gdywszyscy byli rozebrani, zwróciłem się do chłopaka obok.– Teraz wysiądź i zrób dwadzieścia kroków do przodu.– Módl się, żebyśmy cię więcej nie spotkali, Reacher – syknął sierżant.– Wręcz przeciwnie, mam nadzieję, że się spotkamy – odpowiedziałem.– Bo jestem pewny,że po przemyśleniu całej sprawy zechcecie mi podziękować za to, że nie wyrządziłem wamkrzywdy.A mogłem to bez trudu zrobić, wy beznadziejni amatorzy.Milczeli.– Wysiadać – rozkazałem.Chwilę potem wszyscy trzej stali na drodze boso i bez mundurów, w samych gatkach ipodkoszulkach.Mieli około pięćdziesięciu kilometrów do miejsca, w którym chcieli sięznaleźć.W najlepszych warunkach dotarcie tam musi im zająć od siedmiu do ośmiu godzinmarszu, a nierówna boczna droga na pewno takich warunków im nie zapewniała.Gdybynawet jakimś cudem ktoś się po drodze napatoczył, nie mieli szans na to, żeby ten ktoś ichpodwiózł.Nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrzyma się po ciemku, żeby zabrać dosamochodu trzech bosych wariatów w samej bieliźnie.Usiadłem za kierownicą, na wstecznym odjechałem jakieś sto metrów, zawróciłem i ruszyłemw drogę powrotną.Towarzyszyło mi tylko głębokie buczenie silnika i kwaśny fetorwojskowych butów i skarpetek.Mój wewnętrzny zegar pokazywał dwudziestą pierwszątrzydzieści pięć, a to znaczyło, że jeśli lżejszy o trzy osoby humvee rozbuja się do stu pięciukilometrów na godzinę, do Carter Crossing dojadę o dwudziestej drugiej zero trzy.85Okazało się, że z potężnego diesla udało mi się wycisnąć trochę więcej.Dwie minuty przeddziesiątą zjechałem z szosy, ukryłem humvee w kępie drzew na skraju lasu i resztę drogiprzebyłem piechotą.Pieszy dużo mniej rzuca się w oczy niż czterotonowy transporterwojskowy.Jednak nie było przed czym się kryć.Main Street była zupełnie opustoszała.Gdyby nieświatło w oknach knajpy i dwa stojące pod nią tuż obok siebie samochody – mój buick iradiowóz Deveraux – Main Street można by uznać za wymarłą.Podejrzewałem, że Deverauxpilnuje porządku na głównej ulicy, ale zbytnio się nie wysila.Obecność senatora praktyczniegwarantowała spokój podczas całego wieczoru.Minąłem Main Street, poszedłem w stronę Kelham i zatoczywszy łuk od strony toru,skradając się za ostatnim rzędem zaparkowanych samochodów, dotarłem na wysokość baruBrannanów, przed którym wciąż stał zbity tłumek, a około pięćdziesięciu mężczyzn ciasnympółkolem otaczało wejście.W środku kłębił się tłum stojących, siedzących nie byłem w staniedojrzeć.Przeciskając się między samochodami osobowymi i pick-upami, podszedłem bliżej,wsłuchany w cichszy niż poprzednio gwar.Tym razem rozmawiano dużo spokojniej, nikt niekrzyczał, wszyscy starali się zachowywać poprawnie.Minąłem odstęp między pierwszym a drugim rzędem samochodów i wszedłem międzydwudziestoletniego cadillaca i starego SUV-a GMC Jimmy.– Cześć, Reacher – rozległ się cichy głos.Munro stał oparty o tył SUV-a, niemal zupełnie niewidoczny w panującym mroku.Niewyglądał na spiętego.– Cześć, Munro – rzuciłem.– Cieszę się, że jesteś.Choć muszę przyznać, że specjalnie na tonie liczyłem.– I wzajemnie.– Stan Lowrey dodzwonił się do ciebie?Munro skinął głową.– Tak, tylko trochę za późno.– Trzech dryblasów w mundurach?– Trzech z obsługi moździerza z Siedemdziesiątego Piątego.– I gdzie są teraz?– Siedzą związani sznurem do telefonu, zakneblowani własnymi podkoszulkami i zamknięcina klucz w moim pokoju.– Brawo.– Rzeczywiście nieźle się spisał.Jeden na trzech, w sytuacji całkowitegozaskoczenia, a mimo to świetnie sobie poradził.Godne podziwu.Niewątpliwie Munro nie byłmięczakiem.– A tobie kto się trafił?– Specjaliści od naramiennych rakietników.– I gdzie są teraz?– W połowie drogi z Memphis, bez butów, bluz i spodni.Białe zęby Munro rozbłysły w uśmiechu.– Mam nadzieję, że mnie nigdy nie delegują do Benning – parsknął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •