[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naburcie fregaty pojawiła się zwartagromada ludzi.%7łołnierze piechotymorskiej i uzbrojeni w broń palnączłonkowie załogi  Sophie" powitali ichhuraganowym ogniem.Hiszpaniezawahali się.Luka pomiędzy okrętamiwzrastała, gdyż ludzie bosmana nadziobie i Dillona na rufie ze wszystkichsił napierali na drzewce.Pistolety strzelałyz suchym trzaskiem.Niektórzy zHiszpanów próbowali przeskakiwać nabryg, inni chcieli zarzucać kotwiczki.Kilku zleciało do wody, paru innychupadło na pokład.Działa  Sophie",znajdującej się teraz w odległości okołodziesięciu stóp od fregaty, wypaliływprost w stłoczonych napastników,wybijając w nadburciu siedemposzarpanych otworów.Dziób  Cacafuego" powoli odchodził odlinii wiatru.Nieprzyjacielski okrętpłynął na południe i Sophie" miała wystarczającowypełnione żagle, by znów zbliżyć siędo jego burty.Kolejny raz odezwały siędziała fregaty i straszliwy huk przetoczyłsię echem po niebie.Hiszpanieusiłowali obniżyć lufy armat, mierzyli zmuszkietów, strzelali na ślepo za burtę zpistoletów, licząc na to, iż uda im sięunieszkodliwić obsady dział brygu.Walczyli odważnie  jeden z nich długo balansował na relingu, chcącstrzelić w dół, i zrezygnował dopierowtedy, gdy trafiła go trzecia kula  bylijednak zdezorganizowani.Jeszczedwukrotnie chcieli dokonać abordażu, zakażdym razem slup oddalał się i przezkilka minut strzelał z dystansu,demolując pokład i takielunek Hiszpana.Gdy okręty zbliżały się do siebie, salwybrygu wyrywały wnętrzności z kadłubafregaty.Lufy dział rozgrzały się takbardzo, że prawie nie można było ichdotknąć.Lawety odskakiwały wściekledo tyłu po każdym wystrzale.Namoczone wyciory syczały i zwęglałysię wsuwane w głąb luf.Armaty byłyniebezpieczne nie tylko dlanieprzyjaciół, lecz również dlaobsługujących je ludzi.Hiszpanie strzelali bez przerwy.Ichogień był chaotyczny i nerwowy.Kulearmatnie raz za razem trafiały w marsagrotmasztu  Sophie"  platformazostała doszczętnie rozbita i na pokład brygu spadały olbrzymie kawałkidrewna, wsporniki, hamaki.Olinowaniebyło porwane, żagle straszyłyniezliczoną ilością dziur.Płonącestrzępy przybitki przez cały czas fruwaływe wszystkie strony.Bezrobotni dotąd ludzie obsługującydziała na prawej burcie biegali tu i tam zwiadrami pełnymi wody.Pomimozamieszania wszystko odbywało się wniezmąconym porządku.Z prochowniwędrowały na górę ładunki i kule.Obsady dział pracowały rytmicznie.Gdyktóryś z marynarzy padłzabity lub ranny, natychmiast wynoszonogo pod pokład, a jego miejsce bez słowazajmował ktoś inny.Wszyscy byliskupieni, nieomylnie poruszali się wkłębach gęstego dymu.Nikt nikogo niepotrącał, nie popychał, niemalniepotrzebne były komendy. Niedługo zostaniemy bez masztów" pomyślał Jack.Trudno było uwierzyć, żedotąd nie spadła żadna reja  to nie mogło jednak trwać długo.Kapitanschylił się i zawołał Ellisowi prosto doucha: Proszę pobiec do kuchni ipowiedzieć kucharzowi, żeby odwróciłwszystkie garnki do góry nogami.Pullings, Babbington, przerwać ogień.Odpychamy się.Marsle na wiatr.PanieDillon, niech ludzie z wachty prawejburty poczernią sobie w kuchni twarzesadzą.Powiem jeszcze do nich kilkasłów.Słuchajcie wszyscy! wykrzyknął, gdy kadłub  Cacafuego"powoli przesuwał się do przodu. Musimy wejść na pokład tej fregaty iją zdobyć! Teraz przyszła na to pora.Teraz albo nigdy.Teraz albo będzie ponas.Teraz, póki się nie otrząsnęli.Pięćminut walki i ten okręt będzie nasz.Bierzcie topory, szable i do dzieła.Niech wszyscy z wachty prawej burtyidą do kuchni poczernić sobie twarze ipotem szybko na dziób, z porucznikiemDillonem.Reszta do mnie, na rufę. Zbiegł pod pokład.Doktor miał tuczterech cierpiących w milczeniurannych i dwa martwe ciała. Za chwilę dokonamy abordażu mówił Jack pośpiesznie. Potrzebujępańskiego pomocnika.Potrzebuję wszystkich mężczyzn, jacy sąna pokładzie.Idzie pan? Nie  odparł Maturin. Mogęsterować, jeśli pan chce. Tak.Dobrze.Chodzmy!Po wyjściu na zasypany kawałkamidrewna i lin pokład Stephen ujrzał zlewej strony przed dziobem, w kłębachdymu, wznoszącą się wysoko rufęoddalonej o jakieś dwadzieścia jardówfregaty.Załoga Sophie" podzielona była na dwiegrupy.Członkowie jednej z nichprzebiegali z kuchni na dziób zumazanymi sadzą twarzami.Drugioddział zebrał się przy relingu na rufie.Ochmistrz stał blady i patrzył dookołaoszalałym wzrokiem.Artylerzysta mrugał nieprzyzwyczajonymi do światłaoczami.Kucharz czekał gotowy z tasakiemrzeznickim w dłoniach.Był też fryzjerokrętowy i tuż obok niego sanitariusz.Doktor spojrzał na Cheslina, którywykrzywiając w uśmiechu zajęcząwargę, pieściłzakrzywiony szpikulec abordażowegotopora i powtarzał w kółko: Zaraz im przyłożę.Zaraz im przyłożę.Zaraz im przyłożę.Niektóre działa fregaty wciążniepotrzebnie strzelały w próżnię. Do brasów!  zawołał Jack i rejezaczęły się obracać tak, by marsleschwyciły wiatr. Doktorze, czy wiepan, co robić?  Stephen skinął głową,stanął za kołem sterowym i położyłdłonie na szprychach.Pełniący do tejpory służbę na sterze marynarz odszedłna bok i z ponurym zadowoleniemsięgnął po broń. Doktorze, jak możnapo hiszpańsku zawołać następnych pięćdziesięciu ludzi? zapytał kapitan. Otros cincuenta. odparłMaturin. Otros cincuenta  powtórzył Jack,patrząc z uśmiechem prosto w twarzStephena. Proszę podejść do ichburty. Znów się uśmiechnął, skinąłjeszcze raz głową i szybko wspiął się naporęcz relingu.Stał, trzymając siępierwszej od strony dziobu wanty iwymachując ciężką kawaleryjską szablą.Tuż za nim czekał gotowy do skokusternik jego łodzi.Podziurawione marsle  Sophie" wkońcu wypełniły się wiatrem.Okrętruszył do przodu.Stephen wyłożył sterna burtę.Rozległo się przerazliweskrzypienie, zgrzyt, pękła z trzaskiemjakaś lina.Bryg zadrżał i znieruchomiałprzy burcie  Cacafuego".Na dziobie ina rufie ludzie ze straszliwymwrzaskiem wspinali się na pokładfregaty. Jack zeskoczył z pogruchotanego relinguwprost na odtoczone do tyłu, gorące,dymiące działo.Hiszpański ładowniczy rzucił się wstronę kapitana  Sophie" z wyciorem.Aubrey uderzył go w głowę.Aadowniczy zachwiał się i Jack skoczyłponad jego pochylonymi ramionami nadeski pokładu. Dalej! Naprzód!  zawołał głośno iwściekle tnąc szablą uciekającychartylerzystów i wycelowane w niegopiki i szpady.Ujrzał kilkuset  ażkilkuset  stłoczonych na pokładzie Cacafuego" ludzi.Cały czas krzyczał:  Dalej! Za mną!Razem!W pierwszej chwili Hiszpanie cofnęlisię, jakby zaskoczeni, i wszyscyczłonkowie załogi  Sophie"zdołali wejść na nieprzyjacielski okręt.Zaatakowali od dziobu i na śródokręciu.Zdezorientowani obrońcy fregaty dalisię odepchnąć spod grotmasztu w kierunku rufy; gdy oprzytomnieli,rozgorzała zacięta walka.Padały okrutneciosy, ludzie szamotali się ze sobą,strzelali z pistoletów, rąbali toporami,potykali się o poukładane na pokładziedrzewce.Prawie nie było miejsca, byupaść.Nieco dalej, z boku, walczyływściekle małe dwu- lub trzyosobowegrupki.Wszyscy krzyczeli jak opętani.Aubrey znalazł się z dala odnajwiększego ścisku.Z trudem torującsobie drogę, przesunął się o trzy jardydo przodu.Naprzeciwko siebie ujrzałżołnierza i gdy ich szable zderzyły się,pika innego Hiszpana przeszła podprawym ramieniem Jacka.Rozpruwającbok, ześliznęła się po żebrach i chciałauderzyć znowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •