[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rok pózniej musiała na prośbę brata wszcząć prywatnedochodzenie, a ponieważ potrzebowała pomocy, zwróciła siędo Denisowa.Eduard Pietrowicz chętnie się zgodził, alewszystko skończyło się tragicznie.To wtedy szef Nasti po-wiedział jej, że z sieci zarzuconej przez mafię Denisowa jużsię nie wyplącze.I chyba miał rację.Minął kolejny rok, i otoEduard Pietrowicz chce, żeby pomogła jego człowiekowi.IBóg jeden wie, co tak naprawdę za tym stoi i czym się toskończy.Odmowa nie wchodziła w grę.Nastia zbyt dobrzepamiętała, jak płakała, trzymając za rękę umierającego Sier-gieja Denisowa, jak zamykała mu oczy i po raz ostatni cało-wała.Nawet dzisiaj wspomnienie tej sceny wywoływało uciskw gardle.Jak miała odmówić?Myśl, że wpadła w pułapkę, nie dawała jej zasnąć i na dłu-go pozbawiła ją dobrego humoru.Zaraz po przyjściu do pracyzaparzyła sobie kawę, po czym objęła gorący kubek dłońmi iutkwiła tępy wzrok w oknie.Między dziewiątą a dziesiątąmiał zadzwonić człowiek Denisowa, Władimir AntonowiczTaradin.Byleby tylko zadzwonił jak najprędzej, przynajmniejcoś się wreszcie wyjaśni.Nastia wezmie od niego tę listę isama ją prześwietli, żeby sprawdzić, czy Eduard Pietrowicznie oszukuje jej, wciskając rozdzierającą historyjkę o ukocha-nej, którą zabito w dalekiej Austrii.Jeśli się okaże, że listaskłada się wyłącznie z osób będących na bakier z prawemalbo mających coś wspólnego z machiną władzy, będzie tooznaczało, że zaczęły się jakieś gruntowne porządki i przeta-sowania w sferach wpływów.Wtedy trzeba będzie coś wy-myślić, jakiś ważny powód, który uniemożliwi jej udzieleniepomocy Denisowowi.Jeśli natomiast lista będzie się składała133 z osób neutralnych, to.Jej rozmyślania przerwało pukanie do drzwi, a zaraz po-tem do środka wparował jej przyjaciel i kolega Jura Korot-kow.- Aśka, odprawy dzisiaj nie będzie, można złapać oddechi zapalić sobie papieroska.- A co się stało? Pączek zachorował?Pączkiem w wydziale do walki z ciężkimi przestępstwaminazywano szefa, Wiktora Aleksiejewicza Gordiejewa.- Jasne, jakby on kiedykolwiek chorował - mruknął Ko-rotkow.- Chyba prędzej oboje przejdziemy na emeryturę.Rzeczywiście, Nastia nie mogła sobie przypomnieć, bypodczas tych wszystkich lat pracy w wydziale Gordiejewchociaż raz został w domu z powodu choroby, chociaż zda-rzało się, że tak jak wszyscy łapał to anginę, to grypę.- Dzisiaj mija przecież dziewiąty dzień od śmierci tegopiosenkarza Girki.Otrzymaliśmy cynk, że na cmentarzu zbie-rze się cała ferajna, a niektórzy zamierzają wyrównać ze sobąrachunki.W sumie to normalka, nasi chłopcy obstawiają te-ren.- A ty? - zdziwiła się Nastia.- Ciebie nie wysłali?- Ktoś musi przecież pilnować interesu - rzucił z uśmie-chem Korotkow.Oleg Girko był popularnym kompozytorem i piosenka-rzem, liderem znanej grupy rockowej  %7łelazna pięta.Milicjaod dawna wiedziała, że facet ma coś wspólnego z przemysłemnarkotykowym, ale trudno było cokolwiek udowodnić, nietyle nawet udowodnić, ile potwierdzić wiarygodność infor-macji.Nie od dziś było też wiadomo, że z jakiegoś powodupogrzeby i stypy są ulubionym miejscem gangsterskich pora-chunków.Może dlatego, że natura nie znosi pustki i każdyzwiązany z mafią nieboszczyk oznaczał natychmiastowe134 przetasowanie i przegrupowanie sił.- Słuchaj, a na co on umarł? - spytała Nastia, podtrzymu-jąc rozmowę, żeby odwrócić uwagę od nieprzyjemnych myślii uciążliwego czekania na telefon.- Przecież był jeszcze mło-dy.- Zgadza się, lekko po trzydziestce.Pewnie prochy.Wiesz, taka moda, wszyscy się szprycują, wąchają, łykają.- Ale to nie było zabójstwo?- Nie, umarł w szpitalu.Poczęstowałabyś mnie kawą,sknero jedna.Sama pijesz, a mi tylko ślinka cieknie.- Och, wybacz! - spostrzegła się Nastia.- Już ci robię.Zakrzątnęła się jakoś bez ładu i składu, nalewając wody zkarafki do dużego ceramicznego kubka.Potem długo szukałagrzałki, która leżała tuż pod nosem, niezręcznie się odwróciłai strąciła na podłogę pudełko z cukrem.- Do diabła, co się ze mną dzieje - wymamrotała ze zło-ścią, nachylając się i zbierając rozsypane po podłodze kostki.- No rzeczywiście, kochana, coś z tobą dzisiaj nie tak! -podchwycił Korotkow, nie spuszczając z niej uważnego spoj-rzenia.- Jesteś jakaś nieswoja.Stało się coś?- Nie, wszystko w porządku.Po prostu nie mam humoru.- Kłamiesz, Aśka, i nawet się tego nie wstydzisz.Widzępo twojej twarzy.Mów szybko, co jest grane.- Powiem, jeśli obiecasz, że będziesz trzymał język zazębami.- Chodzi ci o to, że mam nikomu nie mówić? Obrażaszmnie, będę milczał jak grób.- Nie, masz niczego nie komentować i nie pouczać mnie.Spytałeś, to ci powiem, i tyle.- No to mów.135 - Wiesz, zwrócił się do mnie Eduard Pietrewicz Deni-sow.- Jaki Denisow? - Jura drgnął.- Ten Denisow?- Owszem.Wysyła do Moskwy prywatnego detektywa iprosi, żebym mu pomogła.A ja, rzecz jasna, boję się, że chcesię mną posłużyć i wykorzystać do swoich brudnych celów.- A nie możesz mu odmówić? Masz wobec niego jakieśzobowiązania?- Właśnie o to chodzi.Pamiętasz ubiegłoroczną historięzabójstwa milicjanta Kosti Małuszkina?- Pamiętam.I co?- Miałam tylko jednego świadka, który widział Kostię zzabójcą.Ale facet nie chciał zeznawać, wolał sam zabić tegochłopaka, Jerochina, który zastrzelił Kostię.Miał z Jerochi-nem jakieś stare porachunki.Krótko mówiąc, bałam się, żenaprawdę zabije Jerochina zamiast złożyć przeciwko niemuzeznania, co pozwoliłoby go aresztować.Poprosiłam więcpewnego mężczyznę, żeby nie odstępował tego świadka nakrok i nie pozwolił mu popełnić zabójstwa.Jerochin okazałsię jednak sprytniejszy i zabił obu - i świadka, i mężczyznę,który go pilnował.Tym mężczyzną był nieślubny syn Deni-sowa.- Jasny gwint! Czemu wcześniej mi tego nie powiedzia-łaś? Aśka, czyżbyś nie rozumiała, że wpadłaś po same uszy?- To akurat rozumiem.- Pod wpływem napięcia Kamień-ska podniosła głos, nawet tego nie zauważając.- Wszystkodoskonałe rozumiem.Tylko niby co według ciebie powinnamteraz zrobić? Wyrywać sobie włosy z głowy? Co się stało, tosię nie odstanie.Pączek mnie uprzedzał, jak tylko przyszło mido głowy, żeby zwrócić się o pomoc do Denisowa, a ja, głu-pia, nie posłuchałam go.Teraz już za pózno.Dlatego cięuprzedziłam: żadnych rad i komentarzy.Gdyby było jakieś136 wyjście z tej sytuacji, Pączek jeszcze rok temu powiedziałbymi, co i jak zrobić, żeby nie dać się potem wykorzystać.Ateraz co? Nic, tylko zwalniać się ze służby w cholerę.- To też nie jest wyjście, staruszko - rozsądnie zauważyłKorotkow.- Jak będziesz im potrzebna, to i tak cię dopadną.Zmuszą, przekonają.Obowiązuje żelazna zasada: nie podkła-daj się.A skoro się podłożyłaś, to koniec, w każdej chwilimożesz się spodziewać kłopotów, i nie ma znaczenia, czyjesteś oficerem milicji, czy dozorcą.- No to się doczekałam - skonstatowała przygnębionaNastia.- Swojej zguby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •