[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęło przeszło pół godziny.Z pewnością powinni już wrócić.Chyba że coś się stało.Odpędziła tę myśl od siebie.Galen był zbyt bystry, żeby dać się złapać, nie słyszała też żadnychniepokojących odgłosów, kiedy tak stała na balkonie.- Idziemy.Odwróciła się i ujrzała Galena.Właściwie założyła, że to Galen.Był pokryty błotem i szlamem, mokreubranie przylgnęło mu do ciała.- Co ci się stało?- O wiele mniej, niż powinno - powiedział Nathan, wchodząc za Galenem do pokoju.On także był mokry icały zabłocony.- To najbardziej stuknięty sukinsyn, jakiego kiedykolwiek spotkałem.Zmusił mnie doprzepłynięcia tego cholernego rozlewiska.- Co?- Na moście mogliby nas zauważyć - wyjaśnił Galen.- To był najłatwiejszy sposób obejścia problemu.- Najłatwiejszy? - prychnął Nathan.- Wepchnął mnie do wody.A gdybym nie umiał pływać?- Woda była tak płytka, że mogłeś ją przejść.- Nieprawda - wściekał się Nathan.- A jadowite węże, aligatory.Wszystko mogło pływać w tych brudach.- Przestań narzekać.Pogryzły cię tylko komary.Powinieneś się cieszyć, że pozwoliłem ci zostać na brzegu,zamiast kazać wejść do kościoła.- Przeszedł do łazienki, wziął dwa ręczniki i rzucił jeden z nich Nathanowi.- Wysusz się.Nie mamy czasu na prysznic.- Masz Victora? - zapytała Eve.- Jasne.- Popatrzył na nią ze zdumieniem.- Wszystko, o co prosiłaś, jest na dole, przy tylnych drzwiach.Az Victorem wszystko w porządku.Przed wejściem do wody włożyłem go do wielkiej hermetyczniezamykanej torby, do której przywiązałem parę nadmuchanych worków na śmieci w charakterze pływaków.Zająłem się nim, a Nathan innymi rzeczami, o których wspominałaś.- Nie było problemów?Galen pokręcił przecząco głową.- Kłamiesz - oświadczył ponuro Nathan.- Widziałem, jak do kościoła wchodzi za tobą strażnik.Już niewyszedł.- Nie kłamię.- Galen rzucił mu zirytowane spojrzenie.- Po prostu ominąłem epizod, który mógłbyzdenerwować Eve.Powiedziałem prawdę.Strażnik nie był żadnym problemem.Załatwiłem go, zanimzdążył zaalarmować pozostałych. - Załatwiłeś go?- Nie przejmuj się, to nie był Rick.Idziemy.Musimy się stąd wydostać, zanim się zorientują, że czaszkazniknęła.- Jest nienormalny - mruknął Nathan.- Ten sukinsyn mógł nas wpędzić w kłopoty.- Popatrzył wojowniczona Galena.- I muszę wziąć prysznic.- Nie ma czasu.Idziesz w takim stanie albo wcale.Jakoś się tu dostałeś; jak zechcesz, to się jakośwydostaniesz.- %7łeby go znalazł ten Jules Hebert? - zapytała Eve.- Musi się dostosować do okoliczności.Moja mama zawsze powtarzała, że co ma wisieć, nie utonie.- Bardzo mnie męczy to, co mówiła twoja matka.Myślę, że to sobie wymyślasz, kiedy ci pasuje.- Ruszyłaku drzwiom.- Zabieramy go.Galen wzruszył ramionami.- Skoro nalegasz.Obaj jednak śmierdzimy jak skunksy, takich dwóch w aucie wywołałoby wymioty ukażdego.- Minął ją i popędził schodami na dół.- Wyjdziemy przez tylne drzwi i pobiegniemy do autazaparkowanego przy cyprysach kilkaset metrów od domu.- Zatrzymał się przy kuchennych drzwiach.-Czekajcie chwilę, zaraz wracam.- Dokąd idziesz?- Sprawdziłem teren przed domem.Większość strażników rozlokowano po drugiej stronie rozlewiska podkościołem, ale jeden skurczybyk siedzi trochę dalej, na brzegu, i obserwuje dom.Nie miałem czasu się nimzająć, kiedy poszedłem po czaszkę.- Zerknął na Nathana.- A poza tym Nathan za głośno narzekał.Mamyszczęście, że dotarliśmy do domu niezauważeni.- Usiłowałeś utopić.- Bądz gotowa.- Galen już sunął pod ścianą budynku.- Trzymajcie kciuki, żeby nie znalezli tego strażnikaw kościele.Kilka minut pózniej Galen pojawił się w drzwiach.- Chodzcie.Ruszamy.Zaczyna brakować nam czasu.- A strażnik?- Zająłem się nim.- Zaczął biec, gdy zbliżali się do gaju.- Powinniśmy się raczej przejmować tymstrażnikiem w kościele.Minęło prawie piętnaście minut.Ktoś zacznie go szukać.Eve nagle znieruchomiała.Tam, gdzie miał na nich czekać brązowy, wynajęty samochód Galena,znajdował się najnowszy model lexusa.Obok stał Joe Quinn.- Co tu się dzieje, do diabła? - Eve odwróciła się do Galena.- Ja się dzieję - odparł krótko Joe.- Wsiadaj do auta i zmywamy się stąd.Eve go zignorowała.- Ty go zawiadomiłeś, Galen?- Pewnie.Zanim poszedłem do kościoła.Mówiłem, że może mi się przydać.Powiedziałbym, że sytuacjadojrzała do tego, żeby go wezwać.Nie mogę się rozdwoić.Otwórz bagażnik, Quinn.- Wrzucił tam walizki.-To Bill Nathan.Siadaj z tyłu, Nathan.- Odwrócił się do Eve.- Ty sama wybierz miejsce, ale Quinn jedzie znami.Zaprosiłem go na przejażdżkę.- Galen, zbytnio się przejąłeś swoją pracą.- Taki mam zwyczaj.Jestem zaopatrzeniowcem.- Otworzył jej drzwi z tyłu.- Co oznacza, że będę chroniłcię najlepiej, jak potrafię.- Na litość boską, nie jestem trujący - powiedział ponuro Joe.- Wsiadaj do samochodu.Zawahała się, a następnie usiadła z tyłu obok Nathana.- Nie podoba mi się to, Galen.- Przykro mi.- Obejrzał się za siebie i zerknął na kościół, a potem usiadł w fotelu dla pasażera.- Nic sięjeszcze nie dzieje.Rany, mamy szczęście! Jedziemy, Quinn.Joe usiadł za kierownicą.- Dokąd jedziemy?- Na południe.Mam dom trochę na północ od Nowego Orleanu.Przez jakiś czas powinno tam byćbezpiecznie.- Nie będą nas u ciebie szukać?- No cóż, w moim zawodzie nie informuje się całego świata o miejscu zamieszkania, a dokumenty, naktórych figuruje ten adres, starannie ukryłem.- Nie bądz zbyt pewny siebie - powiedział Nathan.- Za Jules em Hebertem stoi Sprzysiężenie, a to otwiera wiele drzwi.- Jeśli to Sprzysiężenie w ogóle istnieje.A przy sprzyjających okolicznościach każdy może znalezćkażdego.Może jednak będziemy mieć tyle czasu i spokoju, że Eve da radę dokończyć pracę nad Victorem.- Może.- Jedz, Quinn - powiedział Galen.- Ten facet mnie dołuje [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •