[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Konsul rozejrzał się wokoło.wszystkie twarze były wydłużone i zasmucone.Co sięstało? Sam też był zdenerwowany i zatroskany z powodu niepokoju, jaki wywołała na giełdzieniewyrazna sprawa Szlezwika-Holsztynu.Dołączyła się do tego jeszcze jedna przykrość: gdyAntoni wyszedł z pokoju, by przynieść półmisek z mięsem, konsul dowiedział się, co zaszło wdomu.Katarzyna, kucharka Katarzyna, zawsze dotąd wierna i uczciwa, teraz nagle zbuntowałasię.Ku wielkiemu niezadowoleniu konsulowej łączyła ją od pewnego czasu przyjazń, pewienrodzaj duchowego porozumienia z czeladnikiem rzeznickim; ten wiecznie okrwawiony człowiekwpłynął zapewne w sposób decydujący na rozwój jej zapatrywań politycznych.Gdy konsulowazrobiła jej wymówkę z powodu nieudanego sosu, ujęła się pod boki i powiedziała, co następuje:- Niech pani trochę poczeka, pani konsulowo, to już nie potrwa długo, nastanie teraz innyporządek, teraz to ja będę siedziała na sofie w jedwabnej sukni, a pani będzie mi usługiwała.-Oczywiście została natychmiast wydalona.Konsul pokiwał głową.On też doznał niejednej przykrości w ostatnich czasach; coprawda, starsi tragarze i pracownicy spichrzów byli zbyt rozsądni, by pozwolić sobie zawrócićgłowę, ale niejeden z młodszych pracowników biurowych dał po sobie poznać, że nowy duchbuntu zdradziecko utorował sobie drogę.Wiosną miały miejsce rozruchy uliczne, chociażopracowywano wówczas nowe prawa, odpowiadające wymaganiom nowych czasów; niecopózniej, mimo oporu Lebrechta Krogera oraz innych zaciętych starszych panów, ustawa owadekretem senatu podniesiona została do godności prawa państwowego.Wybrano przedstawicieliludowych, zawiązał się komitet obywatelski.Spokoju jednak nie osiągnięto.Wszędzie panowałbezład.Każdy chciał rewidować nową ustawę konstytucyjną i prawo wyborcze, obywatelesprzeczali się. Zasada stanów! mówili jedni, należał do nich Jan Buddenbrook. Powszechneprawo głosowania! mówili inni; należał do nich Henryk Hagenstrom.Jeszcze inni krzyczeli:  Powszechny wybór stanów! i zapewne oni tylko wiedzieli, jak należy to rozumieć.Wisiały teżw powietrzu takie idee, jak skasowanie różnicy pomiędzy obywatelami a mieszkańcami,rozszerzenie możliwości osiągnięcia prawa obywatelstwa także dla członków gminniechrześcijańskich.Cóż dziwnego, że Katarzyna od Buddenbrooków wpadła na pomysł sofy ijedwabnej sukni! Ach, miały nadejść jeszcze gorsze czasy.Zdawało się, że rzeczy przybierająbardzo grozny obrót.Był to pierwszy dzień pazdziernika czterdziestego ósmego roku; po błękitnym niebieprzepłynęło kilka lekkich obłoczków, srebrzyście prześwietlonych słońcem, nie grzało ono zbytmocno, toteż w piecu za wysoką, błyszczącą kratą trzaskał już ogień.Mała Klara, dziewczynka o ciemnoblond włosach i nieco surowym wyrazie oczu, robiłana drutach przy stoliku koło okna, podczas gdy Klotylda, zajęta tą samą robotą, siedziała na sofieobok konsulowej.Pomimo że była niewiele starsza od swej zamężnej kuzynki - miała zaledwiedwadzieścia jeden lat - rysy jej twarzy były już nieco zaostrzone, rozdzielone i gładko uczesanewłosy, które nigdy właściwie nie były koloru blond, lecz raczej matowoszare, dopełniaływyglądu starej panny.Była z tego zadowolona, nie czyniła nic, by temu przeciwdziałać.Możesama chciała się szybko zestarzeć, żeby jak najszybciej wyzbyć się wszelkich wątpliwości inadziei.Nie posiadając ani grosza, wiedziała, że nie znajdzie się na szerokim świecie nikt, kto byją chciał poślubić, z pokorą spoglądała więc w przyszłość, wiedząc z góry, jak się ona ułoży: wmałym pokoiku będzie żyła ze skromnej renty, którą jej dzięki stosunkom wszechmocnego stryjawyznaczy jakiś zakład dobroczynny, opiekujący się ubogimi pannami z dobrych rodzin.Konsulowa zajęta była odczytywaniem dwu listów.Tonia opisywała pomyślny rozwójmałej Eryki.Chrystian zaś opowiadał z zapałem o życiu londyńskim, nie podając jednakdokładniejszych wiadomości o swych zajęciach u pana Richardsona.Konsulowa, dobiegającaobecnie piątego krzyżyka skarżyła się gorzko, iż losy każą blondynkom wcześnie się starzeć.Delikatna płeć, towarzysząca zwykle rudawym włosom, pomimo wszelkich zabiegów zatraca wtych latach świeżość, włosy zaś musiałyby bezwzględnie osiwieć, gdyby nie recepta pewnejparyskiej tynktury, która, chwała Bogu, chroniła je od tego.Konsulowa zdecydowana była nigdynie osiwieć.Gdyby farba okazała się w przyszłości niedostateczna, wówczas zacznie używaćperuki koloru swych dawnych włosów.Na czubku jej ciągle jeszcze misternej fryzuryumieszczona była niewielka, otoczona białą koronką jedwabna kokarda: było tozapoczątkowanie, jakby pierwsza aluzja do czepka.Miała na sobie jedwabną suknię, szeroką i fałdzistą, bufiaste rękawy podszyte były sztywnym muślinem.Jak zwykle, na jej ręce dzwięczałyzłote ogniwa bransoletki.Była godzina trzecia po południu.Nagle dały się słyszeć wołania i wrzaski, zuchwałeokrzyki, gwizdanie, stąpanie licznych kroków na ulicy, hałas, który się zbliżał i rósł.- Mamo, co to jest? - zapytała Klara patrząc przez okno.- Ci wszyscy ludzie.Co im sięstało? Z czego się tak cieszą?- O Boże! - krzyknęła konsulowa rzucając listy i zerwawszy się z przerażeniem podbiegłado okna.- Czyżby to.O Boże, tak, to jest rewolucja.To lud.Istotnie, w ciągu całego dnia w mieście panowały niepokoje.Na Breitenstrasse wybitorano kamieniem szybę w wystawowym oknie sukiennika Benthiena; - Bóg chyba jedyny wie, comiało wspólnego z polityką okno pana Benthiena.- Antoni! - zawołała drżącym głosem konsulowa w kierunku sali jadalnej, gdzie służącyukładał srebro.- Antoni! Zejdz na dół! Zamknij drzwi! Wszystko pozamykaj! To lud.- Słucham, pani konsulowo! - rzekł Antoni.- Ale czy ja mogę tam iść? Jestem pańskimsługą.Jak zobaczą moją liberię.- yli ludzie - smutno i przeciągle wymówiła Klotylda nie odrywając się od swej roboty.W tej samej chwili konsul przeszedł przez salę kolumnową i ukazał się w oszklonychdrzwiach.Miał przewieszone przez ramię palto i trzymał w ręce kapelusz.- Chcesz wyjść, Jean? - spytała z przerażeniem konsulowa.- Tak, kochanie, muszę iść do Komitetu Obywatelskiego.- Ależ lud, Jean, rewolucja.- Ach, mój Boże, nie jest to tak poważne.Betsy.Wszyscyśmy w ręku Boga.Już zresztą przeszli.Wyjdę tylnymi drzwiami.- Jean, jeśli mnie kochasz.Chcesz się wystawić na niebezpieczeństwo, chcesz nas tu samych zostawić.Och, lękamsię, lękam się!- Kochanie, po co się tak denerwować.Ludzie pohałasują trochę przed ratuszem narynku.Państwo poniesie stratę kilku szyb - oto wszystko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •