[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie myślał o sprawach Cisowskich, nie żałował niczego.Czuł tylko nieprzezwyciężony wstręt do nowych nasuwających się krajobrazów i formal-ną obawę stacji, wagonu, podróżnych.Gdy jednak znalazł się w sali dworca kolejowego,wszedł mięóy motłoch i zapomniał o tej przykrości.W przeóiale klasy drugiej, do któ-rego się wcisnął, nie było nikogo, toteż zaraz rzucił się na wyściełaną sofę z pragnieniemsnu.Spać, spać&Był znużony, czuł na sobie ciężar tysiąca pudów.mił jednego papierosa za drugim.Oczy jego ustały.Zwrócone na szybę chłonęły w siebie kolor nieba, czasami szczyty drzew,słupy i druty telegraficzne, zupełnie jak martwe lustra, które w sobie obraz trzymają, aleRozpacznic o nim nie wieóą.Po szybie z góry na dół i z dołu w górę biegły nieustannie równoległekresy drutów telegraficznych.Oto wolno, wolno idą, czają się w kierunku dolnej ramy, ażLuóie bezdomni om d u i 41 gwałtownym rzutem kryją się za nią, jakby upadały w ziemię.Po chwili wylatują stamtądjak spłoszone ptaki i mkną w górę przez całą wysokość szyby.To znowu w jej samymśrodku nieruchomo stoją jakby w zadumaniu, dokąd pójść teraz& Jeżeli pójdą do góry&  marzy Judym  jeżeli pójdą& Serce jego ściska się i łka, bo ta wyrocznia w małym, em um przejrzystym schyla sięna dół i wolno ióie z jakimś niemym śmiechem szyderstwa.Wtedy obw3ały się koło jego duszy przywióenia, półuczucia bezimienne, przesądy,óiwy, strachy.Biegły skądś niespoóiewane, jakby chropawe smugi na lustrzanej tafliwodnej.Westchnęły i przepadły& To znowu snuły się jak wodorosty, jak zielenice, jakdługie żyły, z których wykwitają na powierzchni białe lilie  jak płaskie wstęgi i niciwodne, co oplątują ciało topielca, gdy tylko zachłyśnie się wodą, utraci tęgość swychruchów i bez sił ióie na dno.Zdają się czekać tam ze skurczonymi szponami w ciągu długich dni i nocy, usta-wicznie z głębiny wypatrując ogarniętego rozpaczą.Stwory te są łuóąco czarowne, jakieśtakie niepodobne do niczego na ziemi, głupie, bez sensu.Ni to krzewy, trawy, rośliny&Chwieją się uroczyście i dotykają wzajem śliskimi ciały o barwie zielonej, brunatnej, żół-tej.To jakby sprawiały zagadkowe wiece, to jakby coś nuciły kołysząc się w takt melodiifal płynących nad ich głowami.Jakie są przeóiwne, gdy ich postaci zaglądają w oczy topielca! Człowiek rozsądny,który je z wody wydrze i na brzegu zdychające rzuci, który je rozóieli i zbada, wiói,że to tylko nęóne chwasty wodne.Ale ten inny, kto patrzy w ich łodygi z zielonymiwłosy, z rękami, które się jak u polipa rozłażą, z wargą, która całuje chichocząc, z oczymazakrytymi przez kudłate, obmierzłe rzęsy&Judym błąkał się wśród przeczuć jak topielec po dnie wody.Od chwili do chwilinatężał ramiona, wstrząsał się i wypływał.Wtedy miał w oczach coś jakby widmo Jo-asi, w głowie szelest jej sukien, a zapach jej ust na ustach.Chwile te trwały krócej niżsłowo.Zdmuchiwała je świadomość jak śmierć, za którą w te tropy szedł żal niestru-óony, jednaki, a wiekuiście nowy.Płynął z serca, zaczepiał się o każdy widok znikającejprzestrzeni, o każdą krzewinę, co zostawała góieś tam bliżej Cisów  i jak pracowityrobotnik ukazywał coraz większą, coraz większą odległość.Nade wszystko wszakże były dokuczliwymi pewne podrażnienia, ślepe rzuty nerwów.Niektóre obrazy, rzeczy, myśli, ułamki rozumowań, sylogizmy, koncepty  wprost szar-pały go kleszczami.Wówczas ogień najdokuczliwszej boleści parzył duszę.Płomienneszpony bezsilności wszczepiały się w nią, wywracały na nice i trzęsły.Darmo samegosiebie znieważał jak p3anego żebraka, który się wałęsa bez celu.Pociąg zatrzymywał się na stacjach, biegł, znowu stawał& Judym nic o tym nie wie-óiał.Dopiero na wielkiej stacji, góie krzyżowało się kilka dróg żelaznych i góie trzebabyło czekać całą goóinę, musiał wysiąść i wejść do sali.W tłumie uczuł się tak słabym,skrzywóonym, bezradnym i nieszczęsnym, jak nigdy jeszcze w życiu.Jakiś sprzęt przy-pomniał mu jego zimowe mieszkanie w Cisach, wykwintną jego ciszę i spokój.Był tymwspomnieniem wzruszony do łez.%7łałował tamtych miejsc z bólem w sercu, z niemocąw rękach i nogach.Wyrzucał sobie do nieskończoności upór, kłótliwość i zajścia, a nadewszystko  ostatnie.Z jasnowióącym niesmakiem spostrzegał całą głupotę wszystkie-go, co zrobił ostatnimi czasy.Usiłował wyrzucić to wszystko z pamięci, zatrzeć te wspo-mnienia.Teraz przyznawał zupełną, bezwzględną słuszność Krzywosądowi i dyrektorowi.Wióiał, jak rozsądnym i taktownym było postępowanie Węglichowskiego& Gdyby sięw tłumie ukazały ich twarze, jakże miłym byłyby zjawiskiem!Ktoś w tłoku wymówił słowo:   Cisy.Wtedy Judym nie mógł dłużej wytrzymać.Choóił mięóy ludzmi, ściskając zębyi pięści, dusząc w piersi wybuch łkania [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •