[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Przestań, Charles! — złapała go za rękę.— Nie chcę żadnychbójek!— Odsuń się! — jednym ruchem odepchnął ją pod ścianę ispojrzał na nią groźnie.— Zachciało ci się bawić w Jezabel?RSPodżegać przyjaciół przeciwko sobie? Proszę bardzo, stój i podziwiajswoje dzieło! Popłynie tu trochę krwi, więc lepiej napatrz się jeszczena tę śliczną buzię, bo za chwilę zrobię z niej krwawy befsztyk.Charles obrócił się błyskawicznie i całym ciężarem rzucił naToma, wgniatając jego głowę i barki w ścianę stodoły.Kapeluszpoleciał w bok.Tom jęknął i zgiął się w pół osłaniając brzuch.Emily krzyknęła i podbiegła do Charlesa.Zdołała odciągnąć gona kilka kroków, zanim okręcił się, chwycił ją za ramiona i cisnął nadrzwi boksu niemal wybijając jej zęby.— Trzymaj się z daleka, bo i tobie przyłożę, wszystko jedno,baba, czy nie! Jak Boga kocham, niewiele mi teraz potrzeba!449Poruszonego do żywego Tom rzucił się na Charlesa od tyłu.Odwrócił go i łapiąc za kołnierz silnie potrząsnął.— Spróbuj tylko, Bliss, a będzie to twój ostatni cios! Chcesz siębić? Myślisz, że to cokolwiek zmieni?Tom odsunął się i zapraszając ruchem dłoni czekał na Charlesana lekko ugiętych nogach.— Dalej.Chodź.Załatwmy to od razu.Tym razem Tom był przygotowany na atak Charlesa.Przyjąłcios na klatkę, lecz pochylił się i wyprostował gwałtownie,podrzucając Charlesa w górę, złapał go za szyję i poczęstował krótkimlewym w szczękę.Rozległ się trzask jakby łamano drzewce grabi.Charles usiadł na betonowej podłodze ogłuszony.— Dalej — twarz Toma ściągnęła się od emocji.— Chcesz siębić? Proszę bardzo.RSCharles podniósł się powoli i z groźnym uśmiechem otarłwierzchem dłoni zakrwawioną wargę.— Patrzcie no — szydził pochylając się do przodu.— Jeffcoatzakochany.— Jego twarz przybrała zacięty wyraz, w głosie słychaćbyło niebezpieczne drgania.— Chodź no ty, draniu.Pokażę ci, comyślę o twojej.Prawy prosty zamknął mu usta, Charles odbił się od ściany.Całym ciężarem skoczył na Toma i wpakował mu serię krótkichciosów poniżej pasa.Tom nie zdążył się wyprostować, a Charles jużtrzymał go za gardło i popychał przed sobą na drugą stronę stajni,gdzie obaj zatrzymali się na drzwiach boksu.Gniady wałach zarżał450niespokojnie i zatańczył.Emily ocknęła się, krzyknęła i rzuciła z tyłu na Charlesa, który ściskał krtań Toma.Złapała go za kołnierz iciągnęła, aż materiał wpił się w szyję odcinając dopływ powietrza.— Od kiedy, Jeffcoat? — zapytał Charles ochrypłym,zduszonym głosem.— Od kiedy oglądasz się za moją kobietą?Zapłacisz mi za każdy zasrany dzień!— Przestań! Udusisz go! — Emily uwiesiła się na kurtceCharlesa, ale guzik się urwał i dziewczyna wylądowała na ziemi.Zerwała się natychmiast i złapała Charlesa za szyję tym razem rękami,uczepiwszy się jak małpka na jego plecach.— Zjeżdżaj i nie przeszkadzaj! — Charles zamachnął się izdzielił ją łokciem, aż zatoczyła się w tył osłaniając pierś rękoma ikuląc się z bólu.— Ty łajdaku! Uderzyłeś ją! — wrzasnął Tom rozwścieczony.RSFuria smakowała jak nektar: ożywczy, wyzwalający, dodający sił.Kolanem posłał Charlesa na drugą stronę stajni, sam rzucił się za nim,porwany szałem, jakiego dotąd nie doświadczył.Dwa dobrzewymierzone razy powaliły Charlesa na ziemię, ale ten w ułamkusekundy stanął na równych nogach i Tom zbierał, co posiał.Obajmężczyźni byli silni, rośli w barach jak konie zaprzęgowe, oramionach potężnych jak taran — kowal i cieśla wyćwiczeni przezlata pracy masywnymi młotami.Teraz, gdy dali się zaślepićnienawiści, rozpierała ich siła wprost nieludzka.Byli gotowi walczyćdo upadłego.451Balansując na lekko ugiętych nogach okładali się pięściami —twarz, brzuch, ramiona.Wśród postękiwań i okrzyków obsypywali siębezlitosnymi ciosami, które rzucały nimi po całej szerokości stajni: odrzwi boksu, na ziemię i znów do góry.Wygładzając łopatkamiszeroką powierzchnię desek, niechcący odemknęli zasuwkę.Przerażony koń zarżał i bił kopytami o ziemię, lecz żaden mężczyznanie słyszał.Ilekroć Tom powalił Charlesa solidnym hakiem, Charlespodnosił się i oddawał z nawiązką.Wkrótce ich twarze spływały krwią.Skóra na pięściachschodziła płatami.Mimo to walczyli dalej, z każdym uderzeniemsłabsi.Rozpaczliwy cios dosięgnął Charlesa, który potoczył się w tył,potykając o wystający brzeg tarczy.Upadł na obrotnicę, tarczaporuszyła się unosząc go o kilka stóp od Toma, ten zaś, ledwoRStrzymając się na nogach, podążył za nim.Dysząc ciężko, odpoczywaliprzez chwilę, zanim nie zwarli się znowu, tym razem na ziemi, toczącsię tam i z powrotem, zbyt blisko, by wymierzać solidne razy.Mimo wszystko próbowali okładać się bezładną lawiną krótkichuderzeń, aż zatrzymali się wśród przekleństw przy ścianie wgmatwaninie rąk i nóg.Sapali ciężko nos w nos, trzymając się za połyzimowych kurtek.Charles ledwo mówił, zdołał jednak wycedzić:— Na ile.Na ile ci pozwoliła.przyjacielu? Tom był wpodobnym stanie.— Świ.świntuszysz, Bliss.452Zataczając się i potykając Tom zdołał wstać, ciągnąc za sobą Charlesa.Zamachnął się, lecz stracił równowagę i potoczył się w tył.Charles był równie osłabiony.Zachwiał się niepewnie i spróbowałzacisnąć dłonie w pięści.— Chodź tu.bydlaku.To jeszcze.jeszcze nie koniec.Z trudem trzymając się na nogach, Tom odwrócił się zgiętywpół, z rękami zwieszonymi wzdłuż ciała.— Koniec.Żenię się z nią.— wysapał z trudem łapiącoddech.Mówienie sprawiało podobny ból jak ciężkie razy.Dalej stalinaprzeciw siebie jak koguty, obydwaj skrajnie wyczerpani.— Masz dość? — wykrztusił Tom chwiejąc się nieprzytomnie.— Do diabła z tobą.— Jak chcesz.Nie miał siły uderzyć, więc natarł na Charlesa całym ciałem.RSPotoczyli się w tył, do otwartego boksu, prosto na przestraszonegogniadego wałacha, wraz z nim uderzając bezwładnie w ścianę stajni.Emily klęczała przy tarczy i płakała z dłonią przyciśniętą do ust,bojąc się wtrącać po raz kolejny.— Boże.Boże.— powtarzała zgarbiona, przygryzająclodowate palce
[ Pobierz całość w formacie PDF ]