[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Muszę przyznać, że nie miałabym zupełnie nic przeciwko temu, aby pan uśmiechałsię trochę częściej.- A niby z jakiego powodu miałbym się uśmiechać? - Spojrzał na nią ponuro.- Myślę, panie Parker, że musi pan sam o tym zdecydować.Dziecko zsunęło się z jej biodra.- Mój Boże, Tomciu, ależ ty jesteś ciężki.Chodź, weź mamusię za rączkę, a ja ci cośpokażę.- Pokazała to, czego Will by nie zauważył - gałąź przypominającą łapę psa.-Człowiek mógłby wieki strugać i nie zrobiłby nic ładniejszego - oznajmiła.Znalazła miejsce,gdzie jakieś małe stworzonko uwiło sobie gniazdko w trawie i zostawiło dużo pustychstrączków już bez nasion.- Gdybym była myszką, bardzo chciałabym mieszkać w tymcudownym pachnącym sadzie, a wy? - Znalazła zielonego konika polnego ukrytego podjeszcze zieleńszym źdźbłem trawy.- Musicie przyjrzeć się uważniej i zobaczyć, w jaki sposóbuderza tylnymi nóżkami o skrzydełka, właśnie wtedy wydaje dźwięki.- W pobliskim lesierosła wysoka magnolia, z której wyrastało drugie drzewko - młody i silny dąb rósł sobiezdrowo w górę.- Skąd się tu wziął? - spytał Donald Wade.- Jak myślisz?- Nie wiem.Ukucnęła obok chłopców, patrząc na drzewka jedno na drugim.- No cóż, niegdyś w tych lasach mieszkała stara sowa.Pewnego razu o zmierzchuprzyszła do mnie i zapytałam ją o to samo.Pytam więc, jak to się stało, że dąb wyrósł na tejmagnolii? - Uśmiechnęła się do Donalda Wade.- Wiesz, co mi odpowiedziała?- Co? - Donald wpatrywał się w matkę, zdumiony i przejęty.Usiadła po turecku izaczęła zdzierać korę z patyka, opowiadając dalej.- A więc powiedziała mi, że kiedyś mieszkały tu dwie wiewiórki, a było to bardzodawno temu.Jedna z nich pracowała bardzo ciężko, cały boży dzień nosiła żołędzie do tejmałej dziupli, którą widzicie na drzewie magnolii.- Pokazała ją kijkiem.- Za to drugawiewiórka była strasznie leniwa.Wylegiwała się na tamtej gałęzi - wskazała im najbliższąsosnę - zrobiła sobie poduszkę z ogona, założyła nogę na nogę i patrzyła, jak pracowitawiewiórka przygotowuje się na zimę.Czekała sobie cierpliwie, aż pewnego razu w dziuplibyło już tyle orzeszków i żołędzi, że mało brakowało, a zaczęłyby się wysypywać.Wtedy to,gdy pracowita wiewiórka wyszła, aby poszukać ostatniego żołędzia, leniwe zwierzątkozakradło się do dziupli i jadło, jadło i jadło, dopóki nie zostało po orzeszkach ani śladu.Byłotak najedzone, że usiadło na gałęzi.Odbiło mu się tak mocno, że aż przechyliło się do tyłu ispadło.- Zaczerpnęła głęboki oddech, położyła ręce na kolanach, odbiło jej się głośno i padłaplecami na ziemię z rozpostartymi ramionami.Will uśmiechnął się, Donald Wadezachichotał, a Dzidziuś zapiszczał.- Jednak w końcu nie okazało się to wcale takie śmieszne -ciągnęła dalej, spoglądając w niebo.Donald Wade opanował się i pochylił się, aby spojrzeć mamie prosto w twarz.- Dlaczego nie?- Ponieważ spadając, uderzyła głową w gałąź i zabiła się na miejscu.Donald Wade palnął się w głowę, przewrócił na plecy i wyciągnął obok Eleonory.Miał zamknięte oczy, ale jego powieki drgały.Podniosła się i wzięła Tomcia na kolana.- I właśnie wtedy wróciła pracowita wiewiórka z ostatnim żołędziem w zębach, weszłana drzewo i zobaczyła, że wszystkie orzeszki i żołędzie znikły.Krzyknęła, a wtedy tenostatni, który niosła, wpadł tam, gdzie leżały łupinki pozostawione przez żarłocznąwiewiórkę.- Donald Wade także się podniósł, znowu zainteresowany opowieścią.-Wiewiórka wiedziała, że nie może zostać w lesie na zimę, ponieważ zebrała już wszystkieżołędzie i orzeszki z całej okolicy.Musiała więc opuścić swą przytulną dziuplę i wróciła doniej dopiero wtedy, gdy była bardzo stara, tak stara, iż ogromną trudność sprawiało jejwspinanie się po dębach tak jak w młodości.Jednak wtedy przypomniała sobie o małejdziupli na drzewie magnoliowym, gdzie było ciepło, sucho i bezpiecznie.Wspięła się tam, takjak za dawnych starych czasów.I jak wam się zdaje, co zobaczyła?- Że rośnie tam drzewko? - odważył się powiedzieć starszy chłopczyk.- Tak właśnie było.- Odgarnęła włosy z oczu Donalda.- Małe drzewko dębowe pełneżołędzi, a było ich tam tyle, że stara wiewiórka już nigdy nie musiała biegać po drzewie tam iz powrotem, ponieważ rosły sobie nad jej głową, nad ciepłą i wygodną dziuplą.- Opowiedz jeszcze jedną historię! - Donald Wade pospieszył z następną prośbą.- No cóż, teraz to musimy już iść i pokazać panu Parkerowi resztę.- Poderwała się izłapała Tomcia za rękę.- Chodźcie, chłopcy.Donaldzie, weź braciszka za drugą rączkę.Proszę iść z nami, panie Parker - rzuciła przez ramię.- Robi się coraz później.Will wlókł się z tyłu, patrząc, jak niespiesznie idą ścieżką, trzymając się za ręce.Spódnica Eleonory pogniotła się z tyłu, ponieważ siedziała na wilgotnej trawie, ale zupełnie oto nie dbała.Była zajęta pokazywaniem ptaków, śmiała się cicho, rozmawiając z chłopcamize śpiewnym południowym akcentem.Poczuł tęsknotę za matką, której nigdy nie znał, zaręką, której nigdy nie trzymał, zmyślonymi historiami, których mu nigdy nie opowiadano.Przez chwilę wyobrażał sobie, że miał taką matkę jak Eleonora Dinsmore.Każde dzieckopowinno mieć taką matkę.„Musi pan sam o tym zdecydować”.Miał w pamięci te słowa, gdytak dalej szli, a Will złapał się na tym, że odwraca się i patrzy na drzewo dębowe wyrastającez magnolii, uświadamiając sobie, jaka to rzadkość.Po pewnym czasie doszli do miejsca, gdzie w podwójnym rzędzie stały ule -poszarzałe, wyblakłe i zaniedbane jak rozrzucone punkciki na skraju sadu.Zastanawiał się,czy wie coś o pszczołach, ale niczego nie wiedział.Uważał, że są potencjalnym źródłemdochodu, ale ona obeszła ule z daleka.Przypomniał sobie, że Glendon zginął, gdy zajmowałsię pszczołami, i pochowała go gdzieś tutaj w sadzie.Jednak nie widział grobu, a ona niepokazała go.Tak, Dinsmore zmarł tu tragiczną śmiercią, jednak Will czuł, że i tak pasjonujągo ule i nieliczne brzęczące nad nimi owady, zapach owoców - opadłych z drzew czyrosnących na nich - coraz bardziej intensywny, bo robiło się coraz cieplej i zbliżało się powolipołudnie.Myślał o mężczyźnie, który mieszkał tu przed nim, nie dbał o nic, nie skończyłniczego i w sposób oczywisty nie martwił się o nic.Jak mógł dopuścić, żeby wszystkoniszczało, doprowadzić gospodarstwo do takiej ruiny? Jak ktoś, kto miał szczęście byćwłaścicielem tak wielu rzeczy, mógł tak mało dbać o to, w jakim stanie się znajdują? Will wciągu dziesięciu sekund mógł wyliczyć, co posiadał w życiu.Były to: koń, siodło, ubranie ibrzytwa.Wyciągając nogi, aby dogonić Eleonorę Dinsmore, zastanawiał się, czy była też takąniepraktyczną marzycielką jak jej zmarły mąż.Doszli do lasku leszczynowego, który wyglądał bardzo nęcąco, gałęzie drzew uginałysię bowiem pod ciężarem niedojrzałych orzechów.Na ścieżce za następnym wzgórzem stałtraktor, tarasujący przejście.- Co to jest? - Oczy Willa rozjaśniły się.- To stary traktor Glendona - wyjaśniła, gdy Will zaczął wolno obchodzić rdzewiejącykadłub.- Tutaj się zepsuł, tutaj więc go zostawił.- Był to stary Bates Model G, ale Will niebył pewny, który rocznik - dwudziesty szósty, a być może dwudziesty siódmy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •