[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chyba próbował coś powiedzieć.Stephen oblizał usta.- Jason chciałby wiedzieć, czy będziemy mogli wylizać miskę.Spoj-rzałam na Jean-Claude'a i Richarda.Ich miny mówiły same za siebie.- Czy jestem jedyną osobą w tym pokoju, która nie pożąda krwi?- Obawiam się, że z wyjątkiem Dominika, tak, ma petite.- Rób, co musisz, Anito, byle szybko.Mamy pełnię, a świeża krewjest jednak świeżą krwią -powiedział Richard.Dwójka przywołanych przeze mnie wampirów kierowała się kumnie, powłócząc nogami.Ich oczy były pozbawione osobowości, pustejak oczy lalek.- Wzywałaś ich? - zapytał Richard.- Nie.- Krew do nich przemawia - stwierdził Dominic.Wampiry wkroczyły do pokoju.Tym razem nie patrzyły na mnie.Wlepiały wzrok w zawartość miski, a w momencie, w którym ją ujrza-ły, coś w nich wybuchło.Czułam to.Głód.Żaden z nich nie był sobą,ale potrzeba wciąż istniała.Zielone oczy Damiana wgapiały się w miskę z takim samym gło-dem.Jego przystojna twarz wychudła do czegoś bestialskiego i prymi-tywnego.Oblizałam wargi i powiedziałam:- Stop.Zrobili to, ale nadal wpatrywali się w świeżo wylaną krew, mnie niezaszczycając choćby spojrzeniem.Gdybym ich nie powstrzymała, mo-gliby się pożywić.Pożywić jak upiory, zezwierzęcone wampiry, którenie znają niczego, oprócz głodu i nigdy nie odzyskają swojego człowie-czeństwa ani umysłu.Serce podeszło mi do gardła na myśl o wpuszczeniu tu nic nie podej-rzewającej osoby.Głód nie widzi różnicy między ludźmi a lykantropa-mi.Czy byłaby to czysta walka?Wzięłam miskę z krwią, tuląc ją do brzucha, nóż nadal trzymałam wprawej ręce.- Nie bój się - powiedział Dominic.- Odwołaj zombie, jak robiłaś totysiące razy przez wszystkie te lata.Wystarczy to zrobić, to wszystko.- Wszystkich po kolei, tak? - spytałam.- Zgadza się.Skinęłam głową.- Okej.Wszyscy, z wyjątkiem trzech wampirów, patrzyli na mnie, jakbywierzyli, że wiem, co robię.Chciałam, aby tak było.Nawet Dominicwyglądał na pewnego siebie, ale to nie on miał odesłać do ziemi sześć-dziesięciu zombie bez kręgu mocy.Ja musiałam to zrobić.Ostrożnie stawiałam stopy, przechodząc przez zagruzowany otwór.Gdybym teraz upadła, stracilibyśmy całą tę krew, całą moc.Bo właśnieto trzymałam w rękach.Mogłam poczuć Jean-Claude'a i Richarda, ni-czym dwa kawałki sznura oplatające mnie dookoła, kiedy szłam.Do-minic powiedział, że potrafię wyczuć ich obu.Kiedy zapytałam, jak misię to udaje, spławił mnie ogólnikami.Magia dla każdego jest inna, niema ustalonych zasad.Jeśli opisałby coś, a byłoby inaczej, mogłabymzwątpić.Miał rację.Unurzałam ostrze we krwi i chlapnęłam nią na czekające zombie.Spadło na nich tylko kilka kropli, ale z każdą następną wyczuwałamwstrząs, szarpnięcie mocy.Skończyłam, stając we wcześniej zamuro-wanym pokoju, otoczona przez zombie.Kiedy krew dosięgła ostatniegoz nich, wstrząs przebiegł przeze mnie, wyciskając z mojego gardła mi-mowolny jęk.Poczułam, jak krew zamknęła krąg wokół zmarłych.Przypominało to zamknięcie kręgu mocy, jednak bardziej jak zamyka-nie wewnątrz mnie, niźli na zewnątrz.- Wracajcie - rozkazałam.- Wracajcie do swoich grobów, wszyscy.Wracajcie do ziemi.Zmarli przetasowali się wokół mnie, jak uczestnicyzabawy w muzyczne krzesła*7.Kiedy każdy odnalazł swoje miejsce,położyli się, a ziemia zamknęła się nad nimi jak woda.Wyglądało to7 Zabawa polegająca na jak najszybszym zajęciu krzesła, kiedy przestanie grać muzyka.Jedna osoba zawsze odpada, bo krzeseł jest mniej, niż graczy.Wygrywa ten, kto ostanie się najdłużej.tak, jakby grunt najpierw połknął ich, a potem gigantyczna ręka do-kładnie wszystko wyrównała.Byłam sama w pokoju, z trzęsącą się pod moimi stopami ziemią, jakkoń odganiający się od much.Kiedy ostatnia zmarszczka wygładziłasię, wyjrzałam zza zniszczonej ściany na tych w drugim pokoju.Jean-Claude i Richard stali przy dziurze w ścianie.Trzy wilkołakizgromadziły się wokół nich.Nawet Cassandra przyklękła przy wilku,którym był Jason.Dominic stał za nimi, patrząc.Uśmiechał się jakdumny tatuś.Szłam ku nim na nogach jak z gumy i potknęłam się, wychlapując zakrawędź miski trochę krwi.Szkarłatne krople spadły na uklepaną zie-mię.Natychmiast znalazł się tam wilk, wylizując podłoże do czysta.Szłam dalej, ignorując to.Następne były wampiry.Wszystkie poruszyłysię, by mnie przepuścić, jakby obawiały się mojego dotyku.Z wyjąt-kiem Dominika.Znajdował się prawie za blisko.Czułam, jak jego moc zadrgała między nami, na mojej skórze, podą-żając wzdłuż lin, które wiązały mnie z Jean-Claude'm i Richardem.Przełknęłam ślinę i powiedziałam:- Odsuń się.- Najmocniej przepraszam.- Cofał się, dopóki nie mogłam go jużwyczuć.- Już? Skinęłam głową.Trzy wampiry czekały z głodem w oczach.Spryskałam ich stygnącąkrwią.Zadrżały, gdy dotknęły ich krople, ale nie wyczułam żadnegowybuchu mocy.Nic.Cholera! Dominic zmarszczył brwi.- Krew nadal jest ciepła.Powinno zadziałać.Jean-Claude podszedł bliżej.Wiedziałam o tym bez odwracania się.Wyczuwałam go, kiedy szedł, skracając sznur mocy pomiędzy nami.- Ale nie działa - powiedział.- Nie - potwierdziłam.- W takim razie straciliśmy ich.Potrząsnęłam głową.Willie wpatrywał się w misę z krwią.Jegospojrzenie było dzikie, pełne nienasyconego głodu.Myślałam, że naj-gorszą rzeczą, która mogła przytrafić się Wiliemu to położenie się wtrumnie i bycie prawdziwie martwym.Myliłam się.Posiadanie Williegowykradającego się z trumny i nie pragnącego nic, poza krwią, to o wielegorsza perspektywa.Nie mogłam go utracić, nie teraz.- Jakieś bystre pomysły? - zapytałam.- Nakarm ich krwią z miski, ale pospiesz się, by nie ostygła - zapro-ponował Dominic.Nie sprzeczałam się; nie było na to czasu.Wytarłam nóż o dżinsy iwłożyłam go do pochewki.Oczywiście mogłam zrobić to później, alepotrzebowałam obu wolnych rąk.Zanurzyłam koniuszki palców wekrwi.Była ledwie ciepła.Oczy wampira nadal były brązowe, gdy podą-żyły za moją ręką, ale to nie były oczy Williego.To po prostu nie byłon.Uniosłam misę do jego ust i rozkazałam: - Willie, pij.- Połykałgwałtownie i znowu wyczułam ten impuls.Znów był mój.- Wystarczy,Willie.Zamarł, a ja zabrałam misę z dala od niego.Nie próbował jej łapać,nie poruszał się.Jego puste i tępe oczy wyglądały przerażająco w połą-czeniu z zakrwawionymi ustami.- Wracaj do trumny, Willie, wracaj, by odpocząć przed nadejściemnocy.Idź do swojejtrumny.Obrócił się i ruszył w dół korytarzem.Musiałam zaufać, że schodziłdo grobu.Zawsze mogłabym sprawdzić to później.Jeden wampir od-padł, zostało dwóch.Liv podeszła jak grzeczna, mała kukiełka.Krewstawała się coraz zimniejsza, kiedy przytykałam miskę do ust Damiana.Przyssał się do niej, przełykając szybko.Kiedy krew spłynęła w dółjego gardła, coś mnie dotknęło.Coś, co nie było moją magią, coś inne-go.Klatka piersiowa Damiana uniosła się, gdy zaczerpnął ogromnyhaust powietrza, jak człowiek uratowany od utonięcia.I to coś wy-pchnęło mnie z niego, wykorzystało moją własną moc przeciw mnie.Jakby zatrzaśnięto mi drzwi przed nosem, ale to było więcej niż zwykłewyproszenie.Moc zaatakowała mnie, uderzyła i cały świat zawirował
[ Pobierz całość w formacie PDF ]