[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wolnych kości nie ma w ogóle.- Krzesła, łóżka, ramki dywaników.Będzie tego z tona.- Mieszkańcy tego potrzebują - oburzył się George.- Może zechcą wykorzystać to w innym celu.- Do czego zmierzasz, chłopcze?Ozzie otarł twarz grzbietem rękawicy.W zimnym warsztacie zawsze ciekło mu z nosa.- Do tego, że moglibyśmy opuścić to miejsce.Wszyscy razem.- Kurde, chłopcze, jak to sobie wyobrażasz?- Ci, którym się udało, podążali za Silfenami, tak? Na piechotę, czasem na nartach.Musieli poruszać się szybko.- Zgadza się.- Pojedzmy za nimi na saniach.Załadujemy na nie wszystkich mieszkańców, ludzi iobcych, zabierzemy zwierzęta, czworowtyki, lontrusy i ybnany.Będą nas ciągnęły na zmianę,a zmęczone zostawimy, jeśli okaże się to konieczne.W ten sposób zdołamy dotrzymać krokuSilfenom.Brachu, to się da zrobić!George wyjął fajkę z ust i przyjrzał się jej z powagą.- Zwietny pomysł, chłopcze.Ale te wielkie sanie nie przedostaną się przez las zaterenami łowieckimi.- W takim razie rozbierzmy je i przeróbmy na mniejsze.Lżejsze sanie będzie możnaszybciej ciągnąć.To zwiększy nasze szanse.- Ehe, chłopcze.Pewnie masz rację.Ale co to ma wspólnego z pytaniem, dlaczego tujesteśmy?- Jak to dlaczego? Dlatego, że wybraliśmy niewłaściwą ścieżkę.- Na pewno? Nadal jesteś przekonany, że w życiu istnieje tylko strona fizyczna.A co ztwoją duchowością?- Moja duchowość ma się świetnie i pragnie jak najprędzej się stąd wyrwać.- Słyszę to z radością, chłopcze.Ale ja nie czuję się jeszcze gotowy stąd odejść.Jestemprzekonany, że każdy z nas trafił tu z jakiegoś powodu.Lodowa Cytadela ma nas nauczyćczegoś o nas samych.Czegoś, co może być nam potrzebne, choć może wolelibyśmy tego niewiedzieć.Sądzę, że nie trafiliśmy tu przypadkowo.Wiem, że we Wspólnocie jesteś bogaty. To samo można powiedzieć o wielu z tych, którzy tu trafiają.O mnie również.Był ze mnieprawdziwy leń i pasożyt.No wiesz, moja rodzina miała więcej forsy niż rozsądku.Pochodzę zYorkshire, to bardzo tradycjonalistyczna okolica.Moja rodzina wzbogaciła się naprzetwarzaniu odpadków.Zajęliśmy się recyklingiem już kilka stuleci temu, gdy nikt jeszczenie znał tego słowa.Potem cała Europa zwariowała na punkcie tego pomysłu.Jeśli coś byłotoksyczne, nie wolno było tego używać, a to, co dopuszczono do użytku, trzeba byłopoddawać recyklingowi.Mieliśmy całe góry starych lodówek, bo nie można było pozwolić,żeby chłodzące chemikalia wydostały się na zewnątrz, a potem góry komputerów isamochodów.Wielkie jak cholerne Alpy stosy sprzętu, które trzeba było rozebrać ibezpiecznie przetworzyć.Na tym moja rodzina zbiła majątek po raz drugi.Potem ty i twójkumpel wynalezliście tunele czasoprzestrzenne i wszyscy nagle zapragnęli wyrzucaćtoksyczne odpadki w kosmos.Pozbyliśmy się wymyślnych urządzeń recyklingowych, alenadal zbieraliśmy śmieci i ciskaliśmy je w przestrzeń.Wtedy zbiliśmy fortunę po raz trzeci.- Koncern ZHO - zorientował się Ozzie.- Największa firma wywożąca śmieci wEuropie.To wy?George skinął głową, wyraznie zadowolony, że Ozzie znał tę nazwę.- Tak jest.Wiesz, co znaczy ZHO? Znikające Hałdy Odpadów.- Tak też myślałem.- To właśnie było moje dziedzictwo.Nie przepracowałem w życiu ani jednego dnia.Byłem totalnym darmozjadem, a przez połowę czasu chodziłem naćpany.Mogłem sobiekupić, co tylko zechciałem: przyjęcia, kobiety, podróże, prochy, rejuwenację.Wszystko wnajlepszym gatunku.I wiesz co? Po trzecim życiu wszystko to cholernie mnie znudziło.Dlatego wkroczyłem na ścieżki, żeby znalezć zaczarowany ludek.To była jedna rzecz, którejnie mogłem kupić za pieniądze.- A ścieżki zaprowadziły cię tutaj.- Ehe.Tu właśnie uczę się, kim jestem, panie Isaacs.Uczę się, co to znaczy żyć jakprawdziwy człowiek.Jestem tu kimś ważnym.Ludzie pytają mnie, co zrobić z kościąwielorybów lodowych, jak ją obrabiać, kształtować, kleić i piłować.Darzą mnie szacunkiem.Może ci się wydawać, że to nic takiego, bo osiągnąłeś w życiu wiele, ale ja po raz pierwszyzapracowałem sobie na ludzkie uznanie.Dlatego właśnie tu jestem.W końcu opuszczęCytadelę.Wszyscy to z czasem robimy, odchodzimy albo umieramy w lesie.Ale do tej chwilibędę robił wszystko, co w mojej mocy, by pomóc przyjaciołom w potrzebie.- Wszystkich uszczęśliwiasz tą przemową?- Tylko tych, którzy tego potrzebują.Widzę jednak, że ty do nich nie należysz.Masz mnóstwo własnej mądrości.Ujmę więc to tak: co by się stało, gdybyśmy wszyscy stądwyruszyli, jak sugerujesz, ale nie udałoby się nam? Gdyby ścieżki nas odrzuciły?Znalezlibyśmy się w lesie, zbyt daleko, by móc tu wrócić.To naprawdę sytuacja bez wyjścia.Zresztą i tak nie zdołałbyś namówić wszystkich.Są tu tacy, jak ja, i są też Korrok-hi, którzy zpewnością nie odejdą.To miejsce bardzo im odpowiada.A co z tymi, którzy przybędą potem?Jak sądzisz, co by się stało z wami, gdyby nie uratowała was nasza Sara?- Masz rację.- No pewnie.To miejsce ma swój cel.To, że ty nie chcesz tu przebywać, wcale nieznaczy, że nie powinno istnieć.- Słusznie.Chyba będę musiał popracować nad planem B, tak?- Zrób to - zgodził się George, wskazując na niego fajką.- Ale pamiętaj wrócić tu poobiedzie.Ktoś musi nam pomóc zdjąć sanie z bloków.- Jasne.- Ozzie oddalił się o parę kroków, a potem obejrzał się za siebie.- George,znasz może jakieś dobre odzywki? No wiesz, żeby kogoś poderwać?George przez chwilę przypatrywał się z uwagą swej fajce.- Nawet gdybym znał, z pewnością nie marnowałbym ich na ciebie.Ozzie wyszedł z warsztatu i ruszył z powrotem do swego pokoju.Rozmowa zGeorge em przypomniała mu najgorsze czasy w liceum, kiedy odsyłano go do dyrektora.Terozmowy zawsze były gorsze niż siedzenie w pace.Nie mógłby o tym powiedzieć George'owi - ani Sarze, jeśli już o tym mowa - aleplanował masową ucieczkę głównie ze względu na Oriona.Naga prawda wyglądała tak, żenie był pewien, czy mu się uda, jeśli zabierze ze sobą chłopaka.Sam nie miałby trudności.Potrafił jezdzić na nartach i nawet zaczął sobie strugać parę z kości.%7ładen Silfen nie umknieprzed człowiekiem na nartach, choćby był nie wiadomo jak szybkim biegaczem.Ozzie miałteż pakiety żywnościowe, napoje energetyczne oraz lekki sprzęt.Wszystko to mógł dzwigaćna plecach.Ale Orion.Chłopak nigdy w życiu nie widział śniegu i nie miał pojęcia opodróżowaniu w zimowych warunkach.Gdy układał plany, przez cały czas towarzyszyła mu jedna myśl: byłoby mu znaczniełatwiej, gdyby zostawił tu Oriona.Niewykluczone, że nadejdzie dzień, gdy nie będzie miałwyboru.W końcu nie przybył tu w poszukiwaniu oświecenia i spełnienia jak George iwiększość pozostałych.Wstąpił na ścieżki w określonym celu.Jeden Bóg wiedział, co działosię teraz we Wspólnocie.Ozzie wszedł do korytarza prowadzącego do jego mieszkania.Spotkał tam tochee,wychodzącego z komory, w której spali z Orionem.To był obcy, którego Ozzie pierwszego dnia pobytu w Cytadeli wziął za młodego Raiela [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •