[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kto wam powie o nowym domu w Krakowie, nie wierzcie mu; nowesą tylko kletki i szałasze, których nikt strzec nie będzie, a powietrzeich tutejsze nie wyżywi.ale o zniszczeniu starego czegośpowieściom nie wierzcie równie; w tej atmosferze zachowawczej to,co runie i obali się.jeszcze stoi tak w pamięci, oczach, jak by wrzeczywistości istniało.Starzy ludzie opowiadają, że w piękne noceksiężycowe, byle oczy dobre po temu, w Rynku można widziećobalony Ratusz takim, jak był.I tak jest wszędzie.Na ulicy Sławkowskiej (nie mogę powiedzieć, w którym miejscu ipod jakim numerem, aby dzisiejszemu posiadaczowi tego kawałkamuru nie czynić przykrości), stoi jedna z bardzo starych kamienic odwieków będąca w posiadaniu rodziny.ale imienia nie pamiętamtakże, nazwiemy ją choćby.rodziną Matesów.Z dwóch stron ściśnięta ścianami wielkich gmachów, które należałydo możnych familij, kamienica ta ma trzy okna od frontu, w dolebramę niską wjazdową i jedno tylko zakracone przy niej okienko.Nad drugim piętrem wznosi się szczyt z parą oknami, szczyt gotyckizębiony.którego trójkątne zakończenie zdobi kamień ze znakiem czygodłem, tak dobrze zamalowywanym wapnem, iż już archeologanawet oko oznaczonego imienia nadać mu by nie śmiało.Wprawdziejest to coś między gryfem skrzydlatym a lwem św.Markapośredniego, ale Bogiem a prawdą, mógłby to równie byćpierwiastkowe i ptak, i leżący człowiek, i cudowne drzewo, isymboliczny kwiat.Gdyby epoka, w której kamień zostałwyrzezbiony, mogła być z pewnością zadeterminowaną, archeologiasystematyczna, poszukawszy w swych rejestrach, znalazłaby pewniezwierzę i symbol ad hoc, ale kamienica ta istniała odwiecznie, bonajstarsze akta miejskie już ją starą Matesów gospodą zowią.Czemugospodą? to niech tam już uczeni rozwiążą.Dosyć, że dom dla ludzi dobrego serca i łatwej imaginacji mógłbyuchodzić za współczesny Krakusowi, a z małym wysiłkiem można byw nim dostrzec gospodę owego Skuby inwentora trefnego trucizny nasmoki, w kamieniu zaś można by widzieć smoka.i.tysiące innychrzeczy.To pewna, że przekroczywszy bramę starą tak okutą, jak by oblężeniewytrzymywać była niegdyś obowiązaną, w korytarzu już czućstarożytność.Sklepienia niskie, ciężkie poprzedziły jeszcze gotyckiebudowy.mury grube.tu i ówdzie pod pobiałą przedziera się rzezbapochowana i zalepiona.Na wschodach ciemno, wchodzi się na nieprzez arcydzieło ślusarskiej roboty, przezroczyste podwoje we floresy,na których wśród kwiatów od rdzy zjedzone stoją niedobitkigotyckich liter jakiegoś pobożnego pozdrowienia.I tak co krok, wizbie przy bramie, w lochach pod bramą, w komnatach pierwszegopiętra, w izbach drugiego, na strychu, w całym domostwie, które, niemogąc się rozpierać na boki, wyjechało w głąb daleko, wkupiło się naplace dawniej cudze i poszło światła szukać na sąsiedniej ulicy lubponad dachami sąsiadów.Widocznie nie jeden to człowiek ani wiek budował, murowano,zbijano, lepiono, psuto, naprawiano i z tych usiłowań kilkusetletnichwyrósł ul osobliwy, po którym z nicią Ariadny tylko podróżować byłomożna.Nieostrożny przechodzień, który, ufny w owe trzy okna odulicy, zapuszczał się na wschody i korytarz z odwagą izarozumiałością nie wierzącego w obłędy człowieka, po kilkuchwilach wędrówki spadłszy w dół, podniósłszy się do góry, pokręciwszy się w lewo i prawo, ostatecznie zmuszony był domagaćsię litości i przewodnika, bo ani nazad, skąd przyszedł, ani tam, gdzieiść chciał, nie trafił.Niejednemu ta przygoda wcale nieprzyjemnąsprawiła niespodziankę, albowiem w domu Matesów (przed kilkulaty) niełatwo się było dowołać żywej duszy.Lokatorowie zfortepianami, przywykli do tapetów, odwykli od progów, nie lubiącysklepień i okien sali głęboko w murze siedzących, że do nich jak doosobnych pokoików przechodzić potrzeba  wyrzekli się tego domuzupełnie, na dole tradycyjnie mieszkał zawsze jakiś szewc (może odczasów Skuby).na pierwszym piętrze stary Mates, inaczej zwanypanem Sykstusem lub Sykstem.na drugim jego siostrzenica Jadwisiaze służącą starą i kucharką razem, Kunegundą, na strychu kilkagołębi.W głębi domu, w zakomurkach i izbach, komorach,komnatach i dupkach, nie było nikogo oprócz myszy i czarnego kota,który, nad wyplenieniem ich na próżno pracując, utył, zniedołężniał idał eksterminacji za wygraną, gdyż panna Kunegundą przez wzglądna wiek dodała mu młodszego adiutanta.a jemu naznaczyłaemeryturę miski kuchennych ochłapów.Lat temu jeszcze kilka wprzód skromni lokatorowie mieścili się natyłach domostwa i może by byli wytrwali, ale pan Sykstusutrzymywał, że nie ma się gdzie sam pomieścić, i różnymi sposoby sięich popozbywał.Był wszakże sam jeden i jedyny.dlaczego zaś codzień mu się robiło ciaśniej, to da poznać bliższe wpatrzenie się wpana Syksta Matesa, który na to ze wszech zasługuje względów.Zacny ten potomek rodziny krakowskiej, która w radzie i magistraciezajmowała niegdyś ważne urzęda, przyszedł na świat w tych czasach,gdy już mieszczaninowi krakowskiemu niewiele pozostawało doczynienia.Handel, który jego przodków zajmował i zbogacił, dlaróżnych przeszkód miejscowych coraz się mniej stawał korzystnym,zwinąć go więc musieli rodzice.Ojciec Syksta umarł podobno nastrapienie, obliczywszy się po spłaceniu długów, że mu tylkokamienica pozostała i bardzo szczupły kapitalik do niej z dawnychbogactw i zamożności wielkiej.Sykst i siostra wychowywani byliprzez matkę już samę, dobrą kobietę, która do śmierci płakała męża,opłakiwała straty i modliła się po kościołach więcej, niż siedziała wdomu.Sykst, nie dokończywszy nauk, wyrwał się do wojska,powrócił chromy na nogę, rozczarowany, już po pogrzebie macierzy.Wydał siostrę za mąż, ale ta, wkrótce owdowiawszy, jedyną córkę wujowi zdała na opiekę i wstąpiła do klasztoru, gdzie lat tylko trzyprzebywała i zmarła.Jadwisia odtąd pozostała przy panu Sykście,który jej całą zgasłą zastępował rodzinę.On, stara Kunegunda sługa,co się stała jakby krewną i należącą do familii przez swe do niejpoświęcenie, wreszcie Jadwisia, składali małe kółko odosobnione isobą żyjące.Do Jadwigi przychodzili nauczyciele i nauczycielki, alew domu była samą z wujem tylko i Kunusią.Pan Sykst, o kiju wróciwszy z wyprawy, z krzyżem wprawdzie, aleschorzały i bezsilny, nie pomyślał się już żenić, choćby mu to byłoprzyszło łatwo.Był bowiem młodym jeszcze, stosunkowo miał sięniezle, bo (co rzadko) długu nie było na kamienicy ani grosza, akapitalik mały do niej w zapasie.Ale serce mu przywiędło zawczasu izwykł był odpowiadać zachęcającym go do stanu małżeńskiego, iż nakrótkie życie przysposabiać sobie boleści kosztem kilku chwilszczęścia nie było warto.Pan Sykst był milczący, mało towarzyski i wyjąwszy Jadwisi, sercanikomu nie otwierał.Powróciwszy z wojska, zamknął się w domu iżycie uregulował jak zegarek, i stał się zrazu zagadką i tajemnicą dlaprzyjaciół rodziny.Długo bowiem nie umiano odkryć, na jakim liściuzielonym żyje ta cicha gąsienica.Któż nie wie, że wszelaka istotaczymś się żywić musi? myślą, nadzieją, namiętnością, słabostką,marzeniem, nałogiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •