[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale Rowley nigdy nie istniał; był wytworem wyobrazni Chattertona, który znalazł jegonazwisko na nagrobku w kościele Zwiętego Jana w Bristolu.Ironią losu wiersze Rowleya zostałydobrze odebrane przez światek literacki i Chatterton doświadczył krótkotrwałego uwielbienia -dopóki oszustwo nie wyszło na jaw i jego ofiary nie wywarły swojej zemsty.Wyklęty z literackiego świata, poeta musiał uciec się do pamfleciarstwa i prac fizycznych, a wkońcu do żebrania i zadowolić się resztkami jedzenia.Jego życie zakończyło się ironicznymakcentem: chociaż był bez grosza i nikt nie chciał mu sprzedać na kredyt nawet chleba, przymierającygłodem Chatterton poskarżył się uczynnemu aptekarzowi na plagę szczurów na swoim poddaszu iotrzymał arszenik.Dwudziestego czwartego sierpnia 1770 roku Thomas Chatterton połknął truciznę - popełniłsamobójstwo w wieku siedemnastu lat.Kiedy Jamey znów go zacytował, powiedziałem mu, czego się dowiedziałem.Siedzieliśmy nabrzegu fontanny przed gmachem psychologii.Był pogodny, ciepły dzień; Jamey zdjął buty i skarpety,pozwalając, by woda omywała jego chude, białe stopy.- Aha - mruknął.- I co z tego?- Nic.Zaciekawiłeś mnie, więc go sprawdziłem.To był interesujący gość.Jamey odsunął się ode mnie i wbił wzrok w fontannę, kopiąc stopą w beton tak mocno, żezaczerwieniła mu się pięta.- Coś się stało, Jamey?- Nic.Po kilku minutach napiętego milczenia znów się odezwałem:- Wyglądasz, jakbyś się o coś gniewał.Jesteś zły, że sprawdziłem, kto to był Chatterton?- Nie.- Odwrócił się z obrzydzeniem.- Nie to mnie wkurza.Tylko to, że taki pan pewny siebie,wydaje się panu, że mnie pan rozumie.Chatterton był geniuszem, Jamey jest geniuszem.Chatterton był odmieńcem, Jamey jest odmieńcem.Pstryk, pstryk, pstryk.Układa pan jedno z drugim jak jakąśzasraną historię choroby!Dwójka mijających nas studentów usłyszała gniew w jego głosie i spojrzała w naszą stronę.Jameyich nie zauważył, przygryzł wargę.- Martwi się pan pewnie, że najem się trutki na szczury na jakimś strychu, co?- Nie.Ja.- Gówno prawda.Wszyscy jesteście tacy sami.Skrzyżował ręce na piersi, dalej kopiąc beton.Na jego pięcie pojawiły się kropelki krwi.Spróbowałem jeszcze raz.- Chodziło mi o to, że chciałem porozmawiać z tobą o samobójstwie, ale to nie ma nic wspólnegoz Chattertonem.- Naprawdę? A z czym ma?- Nie twierdzę, że jesteś typem samobójczym.Ale martwię się i byłbym nieuczciwy wobec siebie,gdybym tego nie poruszył, rozumiesz?- Rozumiem, rozumiem.Niech pan to z siebie wyrzuci.- Dobrze.- Ostrożnie dobierałem słowa.- Każdy ma czasem zły dzień, ale ty jesteś ponury zbytczęsto.Jesteś kimś wyjątkowym i nie chodzi mi tu tylko o twoją inteligencję.Jesteś wrażliwy,opiekuńczy i uczciwy.- Sądząc po tym, jak się wzdrygnął, moje komplementy mogłyby równiedobrze być ciosami w twarz.- A mimo to chyba za sobą nie przepadasz.- A jest za czym?- Jest.Bardzo dużo.- Jasne.- To właśnie między innymi mnie martwi: to, jak sobą pogardzasz.Stawiasz sobie skrajniewysokie wymagania, a kiedy je spełnisz, lekceważysz sukces i natychmiast podnosisz poprzeczkęjeszcze wyżej.Ale kiedy ci się nie uda, nie możesz o tym zapomnieć.Cały czas sam siebie karzesz,powtarzasz sobie, że jesteś nic niewart.- Do czego pan zmierza? - spytał ostro.- Do tego, że nieustannie, z własnej woli, jesteś nieszczęśliwy.Odwrócił wzrok.Krew z jego pięty kapnęła do wody i zniknęła w różowym obłoczku. - To, co powiedziałem, to nie są słowa krytyki - dodałem.- Chodzi mi tylko o to, że przez całeżycie będziesz doświadczał rozczarowań, każdy ich doświadcza, i byłoby dobrze wiedzieć, jak sobiez tym radzić.- Zwietny plan - zakpił.- Kiedy zaczynamy?- Kiedy zechcesz.- Chcę od razu, jasne? Niech mi pan pokaże, jak sobie radzić.W trzech łatwych lekcjach.- Najpierw muszę się więcej o tobie dowiedzieć.- Wie pan bardzo dużo.- Dużo rozmawialiśmy, ale tak naprawdę nie wiem nic.Nic o rzeczach, które cię denerwują albonakręcają: o twoich celach, twoim systemie wartości.- Kwestiach życia i śmierci, co?- Powiedzmy, że o ważnych sprawach.Popatrzył na mnie, uśmiechając się z rozmarzeniem.- Chce pan wiedzieć, co myślę o życiu i śmierci, doktorze D? Powiempanu.Jedno i drugie jest do kitu.Zmierć jest chyba spokojniejsza.Założył nogę na nogę, przyjrzał się zakrwawionej pięcie, jakby to był rzadki okaz żuka.- Nie musimy rozmawiać o tym w tej chwili - powiedziałem.- Ale ja chcę! Dążył pan do tego przez te wszystkie miesiące, prawda? Po to właśnie było to całekumplowanie się i tak dalej? Nawiązywał pan bliższe stosunki, żeby móc skuteczniej mnieprześwietlić.A więc teraz o tym porozmawiajmy! Chce pan wiedzieć, czy myślę o samobójstwie?Jasne.Raz albo dwa razy w tygodniu.- Czy to przelotne myśli, czy zostają ci w głowie na dłużej?- Trochę tak, trochę tak.- Myślisz czasem o metodzie?Zaśmiał się głośno, zamknął oczy i zaczął recytować cichym głosem:Skoro raz tylko umrzeć można, jakie ma znaczenie,Czy sznur, podwiązka, trutka, miecz czy kula w głowę,Choroba z wolna czy li nagłe żyły pęknięcie W najszlachetniejszej części człowiekaUkróci mizerię ludzkiego żywota?Choć przyczyna różna, skutek jest ten sam,Wszystko prowadzi do jednego końca.Otworzył oczy.- Tom C miał odpowiedz na wszystko, prawda?Milczałem, więc zaśmiał się jeszcze raz, na siłę.- Nie bawi to pana, doktorze D? Czego pan chce, katharsis i spowiedzi? To moje życie, i jeślipostanowię dać sobie spokój, to moja decyzja [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •