[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stephenkroczył tuż za nim.- Ach! - wykrzyknął nagle dżentelmen.- Tutaj! Stephen nie miał pojęcia, skąd on to wiedział.Stali pośrodku rozległego torfowiska, które wyglądało dokładnie tak samo jak każdainna część dolinki.Nie wyróżniały go żadne drzewo ani głaz.Dżentelmen szedł jednakpewnie przed siebie, aż dotarł do płytkiego wgłębienia.W jego środku widniał podłużny,szeroki pas ziemi wolnej od rosy.- Kop tutaj, Stephenie!Dżentelmen okazał się zadziwiająco dobrze poinformowany w kwestii krojenia torfu.Nie ruszył nawet palcem, za to dokładnie instruował Stephena, jak za pomocą jednego znarzędzi zerwać wierzchnią warstwę trawy i mchu, potem innym przyrządem wykroićodpowiedni kawałek torfu i wreszcie, używając trzeciego narzędzia, ten kawałek wydobyć.Stephen nie przywykł do ciężkiej pracy, więc wkrótce zabrakło mu tchu i czuł ból wkażdej części ciała.Na szczęście nie musiał bardzo głęboko kopać, nim natrafił na cośznacznie twardszego niż torf.- Ach! - wykrzyknął zadowolony dżentelmen.- To właśnie dębina torfowa.Doskonale! Teraz, Stephenie, tnij dokoła.Aatwiej powiedzieć, niż zrobić.Nawet gdy Stephen wyciął wystarczająco dużo torfu,by całkiem odsłonić dębinę, wciąż bardzo trudno było odróżnić ją od gleby - i jedna, i drugamiały czarną barwę, były wilgotne i śliskie.Kopał jeszcze chwilę.Miał dziwne przeczucie, żechoć dżentelmen wspomniał jedynie o kłodzie dębiny torfowej, być może w torfie zanurzonebyło całe drzewo.- Nie mógłby pan wydobyć tego mocą magii? - spytał Stephen.- Nie, nie! Ależ skąd! Będę miał wielką prośbę do tego drzewa, więc naszymobowiązkiem jest sprawić, by jego przejście z trzęsawiska do szerokiego świata było jaknajłatwiejsze! Wez tę siekierę, Stephenie, i wyrąb mi stosowny pniak.Potem za pomocąrożna i ciośnika wydzwigniemy go na ziemię.Zajęło im to kolejne trzy godziny.Stephen porąbał drewno do odpowiednichrozmiarów, ale wyciągnięcie go przekraczało możliwości jednego człowieka.Dżentelmenmusiał zejść w błotnistą, śmierdzącą dziurę i razem się męczyli.Już po wszystkim, niemalcałkowicie wyczerpany, Stephen padł na ziemię, a dżentelmen stał i z wyraznymukontentowaniem wpatrywał się w pniak.- No cóż - powiedział.- Okazało się to o wiele prostsze, niż przypuszczałem.Stephen nagle odkrył, że ponownie trafili do górnej izby kawiarni Jerozolimskiej.Popatrzył na siebie i na dżentelmena.Ubrania mieli w strzępach, od stóp do głów pokrywałoich błoto.Po raz pierwszy też mógł się dobrze przyjrzeć dębinie torfowej.Była czarna jak smoła, niezwykle gładka i ciekła z niej czarna woda.- Musi wyschnąć, nim się do czegoś nada - powiedział.- O nie - oświadczył dżentelmen z promiennym uśmiechem.- Do moich celówpotrzebna jest właśnie taka!Rozdział dwudziesty pierwszyDziwna przygoda pana Hydea grudzień 1815Pewnego ranka na początku grudnia Jeremy zapukał do drzwi biblioteki Strange a w AshfairHouse i oznajmił, że pan Hyde prosi o chwilę rozmowy.Strange nie był zachwycony, że mu się przeszkadza.Od czasu przeprowadzki na wieśzagustował w spokoju i samotności niemal tak jak Norrell.- No dobrze - mruknął.Napisał jeszcze jeden akapit, sprawdził trzy lub cztery rzeczy w biografii Valentine aGreatrakesa, osuszył bibułką tekst, poprawił błędy w pisowni, znowu osuszył całość, po czymudał się do salonu.Przy kominku siedział samotnie pewien dżentelmen i z zadumą wpatrywał się wogień.Był dziarskim pięćdziesięciolatkiem w skromnym stroju i obuwiu.Na stoliku obok stałkieliszek wina i talerzyk herbatników.Najwyrazniej Jeremy doszedł do wniosku, że gośćczeka dość długo i potrzebuje wzmocnienia.Pan Hyde i Jonathan Strange byli sąsiadami przez całe życie, jednak różnice wmajątku i upodobaniach sprawiły, że ich stosunki nigdy nie wyszły poza zwykłą uprzejmość.Dziś spotkali się po raz pierwszy od momentu, gdy Strange został magiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gieldaklubu.keep.pl
  •