[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.I że natym nie koniec.- A skąd pani wiedziała, że to rzadki szczep salmonelli? - spytał znówPlatt.- Ponieważ podali mi nazwę tego szczepu.Sami go stworzyli i dodali domięsa.271ROZDZIAA SZEZDZIESITY TRZECINebraskaPierwsze trzy metry były najgorsze.Maggie spadała w czarną otchłań.Zatrzymała się na skalnym występie, igły sosnowe złagodziły uderzenie.Jakimś cudem nie krzyknęła, chociaż znowu wylądowała na prawymramieniu.Jeśli Griffin nie słyszał, jak się turlała i spadała, za kilkasekund, może za minutę, jeżeli szczęście jej dopisze, zobaczy, że Maggiezniknęła.Siłą woli przyzwyczajała oczy do ciemności.Tutaj nawet światłahamulcowe nie rozjaśniały mroku.Wiedziała, że to nie koniec zbocza, niewiedziała, ile metrów jeszcze przed nią.Uniosła się na czworakach isprawdziła małą półkę skalną, na której wylądowała.Potem się odwróciłai stopami macała i wyczuwała, co jest poniżej.Nie było tak stromo.Podniosła wzrok.Nie widziała światła latarki, które próbowałoby jąwyłowić z ciemności.Ześliznęła się, wyciągając przed siebie ręce.Niebyło specjalnie czego się tam chwycić, ale mogła osłonić twarz i głowęprzed zderzeniem z drzewem.Piasek usunął się spod niej i wpadła w poślizg.Straciła równowagę.Wykręciła się, zjeżdżała na boku.Za szybko, o wiele za szybko, przemknęło jej przez głowę.Gałęzie atakowały, klując i drapiąc.Powinna zwolnić, ale nie mogła sięniczego złapać.Nie mogła się zatrzymać.Związane w nadgarstkach ręcenie pozwalały jej chwycić się gałęzi czy skały.Zaciśniętymi w pięści272dłońmi starała się osłaniać, ale i one były już posiniaczone.Sunęłaniczym tobogan po przeszkodach.Biodrem uderzyła w pień drzewa,rzuciło ją na kolejny pień.Gałęzie trzaskały, kłuły ręce, smagały twarz,wplątywały się we włosy.Potem nagle po raz drugi się zatrzymała.Wylądowała na plecach.Patrzyła na górujące nad nią smukłe sosny.W kompletnej ciemnoścismugi nieba między gałęziami jaśniały od mrugających gwiazd.Widziałaszczyt wzniesienia.Dobry Boże, to musiało być co najmniej zedwadzieścia metrów, ponad sześć pięter.W ciszy usłyszała pohukiwanie sowy i jednostajny szum cykad.Leżałanieruchomo, bez tchu, pewna, że gdy tylko podniesie głowę, cały światwokół niej zawiruje.Trzasnęła jakaś gałąz.Gdzieś na lewo zaszeleściły liście.Siłą wolimilczała, nie ruszała się.To niemożliwe.Griffin nie zdołałby tak szybkozejść na dół.To tylko jakieś zwierzę, powiedziała sobie.Zaraz jednak pomyślała, że tomoże być ryś albo puma.Uspokój się, nakazała sobie.Serce, przestań walić, błagam.Oddychaj.Musisz oddychać.Cała była obolała.Jej knykcie i łokcie były do krwi podrapane.Plastikowa zapinka, która krępowałanadgarstki, wbijała się w skórę.W ramieniu czuła palący ból.A jednakudało jej się dostać na dół.Zdołała uciec.W tym samym momencie ujrzała omiatające okolicę światło latarki.273ROZDZIAA SZEZDZIESITY CZWARTYWaszyngton, Dystrykt Kolumbii- Ich pierwotny zamiar był godziwy - starała się tłumaczyć Bałdwin.-Wojna bez żołnierzy.Czy nie tak będzie wyglądać przyszłość?- O czym pani, do diabla, mówi? - Biksowi wciąż nie mijała złość.- O genetycznie zmodyfikowanej broni biologicznej - powiedział Plattprawie szeptem.O tym właśnie rozmawiali z Biksem na lotnisku.- Rozumiem, że odwiedziliście też ten drugi budynek zakładu.- Bałdwinurwała, ale nie czekała na potwierdzenie.Wyglądało na to, że zastanawiasię, co i ile wyjawić.- W całym kraju istnieją podobne zakłady.Większość z nich ma niezależne kontrakty, więc rząd może zaprzeczyćich istnieniu.Wszystkie zlokalizowane są z dala od ludzkich oczu.Niektóre są tak małe jak ten w jednym z federalnych parków narodowychczy eksperymentalne poletko w samym środku pola kukurydzynależącego do jakiegoś farmera.- Więc to skażenie było zamierzone - ponuro stwierdził Platt.- Tak.- Skurwysyn.- Bix dotknął palcami czoła i pokręcił głową.- Ale to mięso nie było przeznaczone dla dzieci w szkołach.Ktoś pomyliłjedno z trzech zamówień.To mięso nie miało pójść do szkół.- A dokąd? - spytał Bix.- Naprawdę nie wiem.- No tak.274- Dość pózno dołączyłam, nie zamierzają mnie we wszystkowtajemniczać.Ale wiem tyle, że to mięso nie miało pozostać w StanachZjednoczonych.- I jak oni zamierzają z tego się wyplątać? - spytał Bix.- Mamy wyższestandardy, jeśli chodzi o eksport wołowiny i drobiu niż w przypadkuimportu? Nasi partnerzy handlowi z pewnością nie przyjmą zakażonejwołowiny.- Nawet przy najlepszych zabezpieczeniach przechodzi niezauważenie,zwłaszcza jeśli to nowy szczep, którego nikt nie szuka.Dlaczego panówzdaniem wybrali zakład przetwórczy, który tak często robi testy naobecność bakterii? Bo wiedzą, że niczego nie wykryją.Bix nie mógł już powstrzymać irytacji.- Wie pani, że w Norfolku dzieci, które na pozór wyzdrowiały, znowuchorują? Ta bakteria mutuje, zmienia się.ale.no tak, przecież takiwłaśnie był zamiar jej twórców, prawda? - Baldwin milczała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]